KARTA - O'CALLAN

DANE:
Imię - Brian
Wiek - brak danych
Wzrost - 184 cm
Pochodzenie: świat Erin; biały.
WYCIĄG SIECIOWY: Poszukiwany listem gończym na wszystkich planetach Federacji, art. 135, 212, 451, 879, 656, 544 (terroryzm, zabójstwo z premedytacją, zbrodnia przeciw bezpieczeństwu, stawianie oporu władzy, zdrada państwa, naruszenie przepisów ewidencyjnych). Poza zasięgiem sieci. Miejsce pobytu nieznane.
STATUS - pionier.

ZAPIS: ...jestem tym, kim wszyscy: przegranym facetem, który chciał rozpocząć tu nowe życie - i o mało go nie stracił. Cieszę się, że ocalałem, ale cieszyłbym się jeszcze bardziej, gdybym wylądował na tej planecie w bardziej normalny sposób. Boli mnie głowa, jest mi zimno i chce mi się rzygać. Kurczę, chyba nie tak powinien czuć się kolonizator i zdobywca nowego świata. Ech, wszystko mi jedno. Ciekawe, czy jest wśród was wesołek, który zabrał mój bagaż - co prawda nic w nim takiego nie było, ale też miło mieć co wciągnąć na grzbiet. Musiałem ograbić jakiegoś nieszczęśnika, który miał mniej szczęścia ode mnie: tylko, że jego ciuchy są odrobinę za lekkie jak na tę temperaturę. Być może, ma szczęście, że już ich nie potrzebuje... nie znałem go, ale żal człowieka. Pewnie tak jak ja szukał lepszego losu, a znalazł śmierć. Cholera, nie tak wyobrażałem sobie przybycie na tę pieprzoną Hitalię. Na mojej planecie, od śmierci Liriel, życie miało dla mnie mniej sensu niż kopanie pustej puszki. Kim była Liriel? Nie znaliście jej... Najpiękniejsza i najczulsza kobieta na tamtym parszywym globie. Moja żona. Aż po dzień, w którym pijani żołnierze z pobliskiego garnizonu postanowili pobawić się z nią w lekarza. Także w lekarza chirurga...
Mój Boże, byłem wtedy tylko zwykłym studentem, nie wiedziałem, co mam robić, nagle zawalił się cały mój świat. Przeklęci okupanci! Gdyby nie chcieli się wtedy zabawić z miejscowymi dziewczętami, żyłbym wraz z Liriel, szczęśliwy, jak cholerny młody gryzipiórek. Oni też by żyli.
Tak, zabiłem ich, zabiłem tak okrutnie, iż sam nie mogę w to dziś uwierzyć. Potem sam chciałem umrzeć. Zresztą za zabicie oficera i dwóch żołnierzy Federacji (przeklętych okupantów, którzy przed kilkunastu laty podbili Wolną Planetę Erin) skazano mnie zaocznie na śmierć. Ale gdy zobaczyłem biegnących w moim kierunku żandarmów, nagle cholernie zachciało mi się żyć. No i jestem tutaj. Smutna historia, co? każdy z was mógłby pewnie opowiedzieć podobną. Ale nie czas na to. Chodźcie tu wszyscy, zwłaszcza lekarze. Może ktoś jest ranny i potrzebuje pomocy. Prędzej, rozejrzyjmy się. Nikt nie przybył tu żeby umrzeć - przynajmniej nie teraz. Właśnie, jeszcze jedno - kim jesteście i co zamierzacie robić?

KARTA - JAGER

DANE:
Imię - brak
Wiek - 28 lat (biologicznych)
Wzrost - 170 cm
Pochodzenie: świat Jork; biały.
WYCIĄG SIECIOWY: Notowany - 3 miesiące więzienia, art. 170 (oszustwo podatkowe), kolonia karna Brachos. Poszukiwany listem gończym za napad z bronią w ręku. Poszukiwany przez kartel Heksagon - Hiraki - wyrok śmierci. Wykonawca - Hideoshi. Obecnie brak kontaktu z siecią. Miejsce pobytu nieznane. Na liście zmarłych nie figuruje.

ZAPIS: Wstaję, pomimo bólu głowy i kłębiących się w niej jęków. Wychodzę z kontenera. Rozglądam się: w czerwonym, pulsującym półmroku, wśród poskręcanych elementów konstrukcji, mimo wycia alarmów, widzę snujących się smętnie tu i tam ludzi. Niektórzy z nich są odziani jako tako. Przypominam sobie, że moje podręczne rzeczy, w tym ubranie, powinny być w kontenerze. Wracam do kontenera i szukam przy swoim sarkofagu, jeżeli tu ich nie ma, szukam dalej. W końcu znajduję. Ubieram się, nie widząc nawet, czy to moje, czy cudze ubranie. W głowie słyszę jakieś narzekania oraz modlitwę - ktoś się pociesza, każdy sposób jest dobry - machinalnie powtarzam za nim znane wersety. Wkładam po omacku skarpetki do butów, buty pod pachę i wychodzę z mrocznego kontenera - do światła, o ile ten migotliwy półmrok można tak nazwać.
Poprawiam ubiór, dociągam pasek od spodni, dopinam guziki, opierając się o ścianę kontenera zakładam skarpetki i buty. Chustką do nosa lub jakąś zbędną częścią garderoby zaznaczam kontener, z którego wyszedłem, zawiązując ją na jakmiś zaczepie. Czuję głód i pragnienie. Podnoszę z podłogi jakiś kawałek plastyku, wyszukuję taki, który od biedy nadawałby się na prowizoryczne naczynie. Zbieram weń trochę wody i piję. Byle tylko zaspokoić pragnienie, z głodem chyba dam sobie radę, na razie.
Powoli wymijając strzaskane ożebrowanie, krok za krokiem obchodzę ściany wokół ładowni, obmacując je w miejscach pozbawionych nawet poświaty lamp alarmowych. Szukam drzwi, włazów, luków lub choćby dziur prowadzących do innych ładowni czy pomieszczeń. Przy okazji rozglądam się za jakimś drążkiem lub rurką nadającą się na prymitywną broń. Natrafiam na luk ładowni. Jeżeli nie jest jeszcze otwarty, otwieram go.
Wychodzę do tunelu, widzę światło na jego końcu. Jakaś siła pcha mnie w tamtym kierunku, chciałbym iść na wolność, na świeże powietrze. Z trudem opanowuję się jednak i nie ulegam jej.
Ból głowy mija, lecz nadal słyszę obce głosy. Jestem telepatą? To jedyne sensowne wytłumaczenie. Zaczynam się w nie wsłuchiwać, większość to jęki, narzekania i bezsensowna paplanina, lecz z tego chaosu wyodrębniam rzeczowe nawoływania:
- Kim jesteś, co udało ci się ocalić?
Odpowiadam:
- Nazywam się Jager. Pochodzę z Jorku. Znalazłem wyjście na zewnątrz z tego wraku. Każdy, kto mnie słyszy, ma trochę siły i chce wziąć udział w naradzie, niech skieruje się do luku i wyjdzie na zewnątrz. W tym zgiełku nie sposób niczego ustalić.
Tymczasem wracam do środka i dalej penetruję ściany ładowni. Gdzieś, do cholery, musi być przejście do innych pomieszczeń, gdzie są kontenery z jedzeniem, sprzętem i zapasami. Niemożliwe, aby to wszystko zniknęło. Muszę się spieszyć, zanim inni wpadną na ten sam pomysł. Zasilanie awaryjne z akumulatorów na długo nie wystarczy, a wtedy we wnętrzu statku zalegną zupełne ciemności. Bez latarki lub choćby pochodni nie będzie można spenetrować dalszych części wraku. Zawsze można spróbować jeszcze od zewnątrz, ale to zostawię sobie na później.
Jeżeli reaktor wciąż jest czynny, to może w każdej chwili wybuchnąć. Wylecimy w powietrze po raz ostatni (choć na krótko). Tu, czy na zewnątrz, śmierć będzie zawsze jednakowa. Nie sądzę, żeby komukolwiek udało się uciec poza zasięg ewentualnego wybuchu. Z drugiej strony, gdyby udało się przejąć kontrolę nad reaktorem i uzyskać energię, to by było niemałe osiągnięcie. Moglibyśmy przekształcić "Fenixa" w podziemną bazę.
Dobrze, gdyby znalazł się kapitan frachtowca.
Mógłbym podszyć się pod niego i zacząć wydawać komendy, mógłbym to wszystko zorganizować, ale nie moje myśli mnie zdradzą. Wydaje mi się, że i bez tego mogę próbować, wystarczy tylko mieć pomysły.
PIERWSZA MYŚL. Wydaje mi się, że zostaliśmy wykiwani: załoga sprzedała gdzieś po drodze cały nasz dobytek, a nas porzucili w niepotrzebnym już, wyeksploatowanym kadłubie, pozorując katastrofę.
DRUGA MYŚL. Powinniśmy zorganizować grupy zadaniowe, bo jeżeli każdy będzie robił wszystko tylko dla siebie, to w sumie nikt niczego nie zrobi, bo będziemy sobie tylko przeszkadzać. Proponuję pierwszą grupę do badania terenu na zewnątrz, drugą do zabezpieczenia wody, trzecią do przeszukania statku, czwartą do zabezpieczenia sarkofagów i piątą do łączności między grupami. Każda powinna wyłonić dowódcę.
TRZECIA MYŚL. Niech ci wszyscy przy luku wyjściowym zorganizują się w pierwszą grupę i zbadają teren na zewnątrz. Jeżeli coś nam zagraża, to powinni nas ostrzec. Pojedynczo bardziej się narażamy, a grupa łatwiej sobie poradzi.
Niech ktoś zabezpieczy wodę, która w tej chwili wycieka i marnuje się, a może się okazać, że na zewnątrz nie ma wody zdatnej do picia i będziemy skazani na zlizywanie jej z podłogi. Trzeba zlokalizować źródła wycieku i zatkać je czymś, a część zgromadzić w jakichś pojemnikach, w ostateczności w jednym czy dwóch sarkofagach. Bez wody nie przeżyjemy nawet trzech dni.

KARTA - DIVANE

DANE:
Imię - Jim
Wiek - brak danych
Wzrost - 183 cm
Pochodzenie: świat nieznany
WYCIĄG SIECIOWY: biały, brak dostępnych danych sieciowych, nazwisko najprawdopodobniej fałszywe. Miejsce pobytu nieznane.

ZAPIS: Kto to?..
Co się stało?..
Gdzie ja, do cholery, jestem? Coś nie tak, podnoszę się, żeby sprawdzić, co zrobiło taki rozpieprz i co, do... o nie! Mój motor!
Ach... moje ramię, całe rozpaprane. No tak, prawie się wykrwawiłem na śmierć, potrzebne mi moje "cukierki", gdzie one są, przecież je tu schowałem, gdzie są moje dragi!.. I jeszcze ten ból czachy, co mnie opętało - gówno warta wycieczka. Ktoś zmaksił magnet? Słyszę jakieś ryki w głowie i ten ból... - PRZESTAŃCIE RYCZEĆ! DO JASNEJ CHOLERY, STULIĆ TE PYSKI! Ależ tu gorąco... i gdzie jest jakiś łapiduch, do cholery.
Dobra... nazywam się Divane, Jim Divane. Nie pytajcie o moją rodzinę, bo ich nie znam, zresztą mam ich gdzieś. Należę, to znaczy należałem do gangu Świrów. Mieliśmy własne biki i terytorium... dwie ulice, ale co to było za życie, do niczego.
No, to wybrałem się tu, może będą potrzebowali mechanika, a tym to ja się umiem pobawić, kto wie...
Niewiele mam, ale i to dobre: odrobina syntetycznego żarcia - śpiwór z sarkofagu - zrobiony z folii i jakichś włókien... Jezu, może to uciszy te wrzaski - jakieś dżinsy, nie moje, ja noszę... to jest nosiłem skóry mojego gangu. Czyjaś walizka z nazwiskiem Mc Baine, własnej nie miałem.
Latarka, no i oczywiście mój bajk, tylko jakiś palant spuścił z niego paliwo, pewnie względy bezpieczeństwa i teraz nie mogę go ruszyć. To tyle, a jeżeli chodzi o to, czego mi brak, to się trochę nagadam:
- Moje narkotyki, z sarkofagu, dziesięć działek. Niech mi ktoś zrobi to ramię bo zdechnę. Buty, najlepiej numer dziewięć. Jakąś broń, choćby nóż... - dokumenty, pieniądze. Coś do picia, najlepiej schłodzony browarek.
Aha, wziąłem jakiś pręt i porozwalałem te cholerne migające koguty, za bardzo gliniarsko mi to wyglądało, a teraz wyprowadzam mój trzykołowy bajk razem z tymi gratami, co mam, na zewnątrz i czekam na was...

Na zewnątrz jest ciepło, temperatura około dwudziestu stopni Celsjusza, ale nadchodzi zmierzch, w nocy będzie zimno. Niewiele chmur, nie powinno padać. Wychodzicie na dno krateru, zbiera się tam coraz więcej ludzi, ale krążą bez ładu i składu, niektórzy są ranni, niektórzy leżą na ziemi, ktoś siedzi i gapi się tępo przed siebie, przyciskając do ciała jakiś tłumok. Musicie się naradzić, może zebrać jakieś zapasy - nadchodzi noc...
Słyszysz silny głos jakiegoś faceta, słyszysz go w głowie, wyraźnie przebijający się przez chór chaotycznych narzekań:
- No dobra, ludzie - wychodzić stamtąd! Zabierajcie się z tego wraku, tam coś promieniuje... ja czuję promieniowanie, możecie mi wierzyć. Ty, mądrala, jak ci tam, Jager, nie pij tej wody! Jeżeli wypiłeś, to wyrzygaj! Wychodźcie stamtąd! Wszyscy na górę! I nie strasz ludzi, Jager, bo będzie panika. To nie wybuchnie, gdyby miało, to już by rąbnęło. Divane, zabierz wszystko, co masz i chodź na górę, ten twój motor przyda się jako wózek... Bierzcie co się da i wychodźcie! O'Callan, poszukaj Divane'a i pomóż mu z tymi towarami, bo się chłopak nie wytarabani i może obejrzyj mu tę rękę Divane, na cholerę ci tutaj dokumenty i pieniądze?
Aha... czekam na górze - siedzę na kamieniu i wrzeszczę do was całym umysłem. Nie mogę się ruszyć, bo chyba złamałem nogę. Możecie mi mówić Kaktus. Wyłaźcie stamtąd, bo zaczynacie świecić. Pędźcie każdego, kogo spotkacie, na górę, tam za bardzo nie można siedzieć.
Mam tu cztery litrówki zapieczętowanej wody z automatu, więc na pewno jest dobra. Oprócz tego siedem torebek liofilizowanego żarcia, głównie chili con carne, paczkę glonowych krakersów, dwadzieścia wojskowych batonów "Pemmikan", trochę fajek, ale nie dam, płachtę biwakową, nóż, lornetkę, ale baterie wylały, uniwersalną kurtkę, zapalniczkę i stertę kubków ze skrobiowej pianki, które wyrwałem z automatu.
Musimy się naradzić. Trzeba jakoś przenocować, coś zrobić z tymi świrami, łażą w kółko i bredzą od rzeczy, potem chyba powinniśmy się wynosić, ale mamy za mało towaru, żeby przetrwać. Jak ktoś się teraz obudził, niech dołączy do nas na górze - musimy pogadać.

--- --- ---

Plik utworzony: 17-10-1996
Ostatnia modyfikacja: 04-01-2001
Copyright (c) Łukasz Grochal Wojciech Gołąbowski 1996 - 2001