D'ALBERO
Signor Briscow, odpieprz się ode mnie z łaski swojej. Jeżeli
wolisz to robić ze swoim misiem, to proszę bardzo, ale ja jestem
przyzwyczajony do kobiet.
Wyprawa? Nie idę. Primo, ktoś musi zostać w obozie i pilnować
Natchnionego, secundo, nie sądzę, żebyście w tym lesie mogli
znaleźć coś ciekawszego niż signorina Enid. Popatrzcie zresztą
na te kikuty drzew, żar, dym. Po co tam łazić? Ale jeśli upolujecie
jakieś mięsko, to zapraszam. Myślę, że nawet z tym, co mamy,
przyrządzę je lepiej, niż sami potraficie. Poza tym wyprawa wyprawą,
kolonizacja kolonizacją, ale mnie, jako byłego contrabandiere,
ciągnie na "Fenixa". Kto wie, jakie bogactwa kryją się po tych w
kontenerach! Dobrać się do ładowni z pewnością nie będzie łatwo, ale może
warto chociażby się nad tym zastanowić? Co wy na to, ragazzi?
O, Panna MacLean! Scusi, czy przypadkiem nie jest pani zimno?
Mam tu kawałek koca.
J.
Cześć. Niespokojna to była noc, co? Nazbierało się tylu rannych, że nie
ma gdzie ich kłaść. Niektórzy z tych szwędających się po obozie i wokół
niego i ze szczególnym zainteresowaniem oglądających dobytek różnych
ludzi dziś przychodzą z kończynami ociekającymi czymś, co bardziej
przypomina keczup niż krew.
Dzięki, Kaktus, że wspomniałeś o pomocy dla mnie. Mam kilku dorywczych
pomocników. Keric coś wrzeszczy. Wtedy, kiedy jego pomoc jest mi
najbardziej potrzebna - odchodzi, a potem ma pretensje, że się wkurzam.
Ta wyprawa do lasu to świetny pomysł. Chętnie bym się wybrała, o ile
Niki zastąpi mnie w pracy lekarza - zdaje się, że parała się kiedyś
medycyną.
O, ktoś się zbliża - zdaje się, że to Natchniony. Chyba chce mnie
nawracać. Biedak, od wczoraj jego stan znacznie się pogorszył - już nie
rozstaje się z modlitwą. Dobrze, Kaktus, że kazałeś go uspokoić. W
nocy przychodził tu do rannych i krzyczał im do ucha o niszczeniu
wytworów cywilizacji, przez co kilku dostało konwulsji i do tej pory
jeszcze się trzęsą. Ciężko było go odpędzić. Takich typów trzeba
pilnować. Musimy trzymać się razem i mieć oko n nadmiernie rozbudzonych i
nawiedzonych. Są niebezpieczni.
O, jakiś wdzięczny pacjent niesie mi kubek wody. Ciekawe, skąd ją
wziął. Są jeszcze jacyś ludzie na tym świecie.
DIVANE
- Ludziska! Ej, ludzie! Walcie tu z tymi gratami. Zwalajcie to pod ten
głaz. Pod, durniu, nie na! Boże, co za pierdoła. A to co? Sukienka? Po
co to komu? Cholerny świat, szlag by. Co? A tak, dziękuję bardzo. - Ledwo
mi to przeszło?
MACLEAN
Noc była okropna, ale dzień zapowiada się jeszcze gorzej. Co za planeta!
Zaczyna mi powoli brakować umiarkowanego klimatu Ziemi. Co? Tobie nie? A
co ty możesz o tym wiedzieć, Green, z tym twoim Mtekiem wszytym w czachę.
Nie w czachę? Sorry!
Jeżeli chodzi o sprawę nocnych kradzieży, to chyba wiem, co tu jest
grane. Co się tak telepiesz, golasie?! Nie o ciebie mi chodzi. Idź
lepiej modlić się za dusze kolonistów, albo zbuduj sobie kościół!
Ty, Rudy! Kaktus!!! Do ciebie mówię. Nie udawaj takiego zajętego. Może
zainteresuje cię, co widziałam w nocy. Myślałam już, że to sen. Ale
raczej nie, skoro innym też zginęło trochę szpargałów.
To nie był człowiek. Miało około metra wysokości. Było ciemno, więc
nie zdążyłam przyjrzeć się dokładniej. Wyglądało jak globus na
czterech długich kończynach. Co? Nie żartuję! Jak tylko się poruszyłam,
pierzchło. Chyba w kierunku lasu. Rano nie było już mojego komputera.
KERIC
Wyprawa do lasu? Nie, dzięki. Wolę zostać tutaj i popilnować wraku. Nie
uśmiecha mi się spacer, podczas którego mogę stać się obiadem tudzież
kolacją. Co innego w sieci, z lodołamaczami przy boku, antypersonalem w
zanadrzu i możliwością wylogowania się do normalnego świata. A tutaj nie
mam nawet tego głupiego paralizatora, na który się połasił jakiś
połamaniec. Słyszałem, że nie tylko mnie obrobił, cóż, to chociaż jakieś
pocieszenie. W nocy spałem twardo, obudziłem się tylko raz, w celach
czysto fizjologicznych. Nie wiesz , co to znaczy? Po prostu, brachu,
poszedłem się wylać!
Dopiero teraz sobie przypominam, że w nocy, oprócz paru hasających
radośnie "arbuzów" zauważyłem coś jeszcze. Teraz dopiero kojarzę, że to
mogło mieć coś wspólnego ze zniknięciem części sprzętu. Nie sądzę,
żeby to był ktoś z nas, raczej wyglądało na coś tutejszego. Nie jestem
pewien, było raczej ciemno, jak to w nocy bywa. kształt był znajomy,
ale rozmiar i liczba kończyn jakby mi się nie zgadzały. Może to coś
przyszło z ciekawości? Trzeba by dać temu czemuś przyspieszony kurs
manier - nauczyciele z przeszkoleniem wojskowym mile widziani. A może
to tutejsza atmosfera przyprawia mnie o halucynacje? W każdym razie,
póki co, sądzę, że należy zbierać w nocy sprzęt w jedno miejsce i obok
stawiać kilku kolesi z giwerami (chyba wam jeszcze jakieś zostały?)
Hej, a co z tobą? Problemy z cyberręką? Nie grzeb sobie sam w tych
serwomotorach, bo jak sobie zrobisz spięcie neuronowe, to ci już nic
nie pomoże. Pokaż mi te mikronarzędzia, pomogę. Czy się na tym znam? A
czy ten chodzący silikon ma czym oddychać? No właśnie. Ej, D'Albero,
kopnij się do MacLean po zastrzyk przeciwbólowy, a ja tymczasem pójdę
po urządzenie diagnozujące, widziałem tam przystawkę do obsługi
cyberwszczepów.
Dobra, ty sobie odpocznij, a ja się zajmę tą kończyną. Hmm, przeskaku
jemy najpierw połączenia nerwowe... tu wszystko w porządku... może coś
nawaliło w obwodzie zasilającym... tak, diagnozer pokazuje skoki
napięcia... chyba chip kontrolujący został uszkodzony, odłączenie
tej części obwodu powinno załatwić sprawę. No, brachu, z twoją ręką
wszystko jest już w porządku. Nie wściekaj się, ale ten twój środkowy
palec pozostanie narazie nieruchomy. A, jeszcze tylko przyjacielska
rada: uważaj na tych z Ziemi, oni nie lubią, gdy się im wymachuje
środkowym palcem przed oczami.
Lanton, sprawdź analizatorem, czy ten robal, którego przed sekundą
wygrzebałem, jest zjadliwy. Był szybki, ale mało który zwierzak jest
szybszy od głodnego Tautańczyka. Niejadalny? Szkoda, a już się miałem
wyrzygać z obrzydzenia.
BRISCOW
- O'Callan, O'Callan! Przynieście dużo drewna, trzeba spalić ciała!
Cholera, mam nadzieję, że mnie słyszał. Słońce już ostro daje, jak tak
dalej będzie, to w dzień dostaniemy udaru, a w nocy trzaśniemy z
zimna. Przynieście rzeczy zmarłych, połóżcie tu. Co my tu mamy? O, mój
zegarek, nawet kilka, zapalniczki i inne duperele. Chcesz czasomierz,
Kaktus, hę? Pan Bóg nierychliwy, ale jak się wkurzy, to lepiej być
gdzie indziej, chłe, chłe. Co tu jeszcze jest? Glany, tak, biorę je,
raz - pasują na mnie, dwa - mam dosyć sandałów; prezerwatywy, mamy tu
same cholerne feministki, więc nie sądzę, żeby się przydały, chyba, że
są tu też... Reszta to same bzdety, biorę jeszcze tylko chustę na
głowę.
Cóż, sądzę, że powinniśmy pozostawić względną swobodę tym
niedorozwiniętym emocjonalnie mięśniakom, terrorystom, których Kleofas
bije na głowę, i innym nawiedzonym bojownikom o wolność. Ale co do
morderstw, a w szczególności gwałtów, to jestem radykalny. Jeśli wiadomo,
kto, to trzeba reagować natychmiast, bo inaczej po nas.
Wiesz co, D'Albero, na ciebie też ktoś powinien mieć oko. Szczególnie
kiedy jesteś w pobliżu kobiet. Przykro by było, gdybyś zrobił coś
głupiego. I skutki byłyby opłakane. Dla ciebie.
LANTON
To było okropne! Silny, bezwzględny facet, który zna każdą moją myśl,
który w moją własną głowę wtłacza rozkazy... Psychiczny gwałt -
kwintesencja władzy. Peter przerobił tylko moje ciało, ten facet
mógłby zmienić mój sposób myślenia, więc potem nic by już nie zostało z
prawdziwej Enid. Kiedy byłam sobą? Chyba tylko przez ten miesiąc, jak
uciekłam ze śmietniska E-4, bo ojciec znów sprał mnie na kwaśne jabłko
Tak, to były czasy, chodziłam sobie po ulicach, kradłam żarcie ze
straganów, spałam w parku... Potem spotkałam Petera i jedyne wakacje w
moim życiu skończyły się. A teraz to.
Ciekawe, jaki naprawdę ma zasięg. Kiedy się wycofywałam, wyłączył się
dużo wcześniej, niż kiedy podchodziłam, podstępny drań. Wiadomo, rudzi
są fałszywi. Dobra, Enid, po prostu tak zwany urodzony przywódca,
będziesz się trzymać z daleka i tyle. Nie będzie tobą rozporządzał. Nikt
tu nie będzie mną rządzić. Nie będę szukać żadnego mostka. Mam gdzieś
Petera i szmal za telepatię, wydałam w życiu tyle forsy, że możnaby za
to kupić prawdziwą planetę z łazienkami - i co mi z tego przyszło? Teraz
będzie inaczej. Żegnaj lalko dużych chłopców. Obudź się, wiedźmo z
charakterem, wiem, że tam jesteś.
No, doszłam do jaskini. Zacznę od włosów. Jeśli zaplotę je w warkocz,
może dadzą się odpiłować nożem. Co za tępe dziadostwo! O cholera,
palec to tnie, a włosów nie chce. Może cążki do paznokci będą lepsze?
Jasne, nie ma porównania. Hodowałam te włosy przez trzynaście lat, jak
ostatnia idiotka. Teraz koniec, spalę je, albo nie, bo będzie smród,
lepiej powieszę na drzewie przed wejściem. Wyglądają jak wąż. Jaka
dziwna kora. Oddziera się paskami, ale nie jest wcale krucha, w
poprzek nie da się przedrzeć, nada się na sukienkę. Nareszcie ubiorę się
jak człowiek. Co to za trzaski?
Są dziwne, rytmiczne i zbliżają się. Ale potwór! Dlaczego nie nadaje?
To jakiś fenomen. Nawet się nie skrada. Poluje na mnie, to pewne.
Zapomniałam nie myśleć. Zapomniałam pistoletu! Rzucę nożem. Tylko w co?
No tak. Spokojnie, niech się zbliży. Jeszcze kawałek Jeszcze nie.
Zaraz skoczy. Za chwilę. Rzucić! Upaść w bok! Żyje!!! Na grzbiet. Dusić
korą. Nóż, wyciągnąć. Trzymać się. Nożem w szyję. A masz. Jeszcze raz.
Odrąbię ci ten łeb. Słabnie. Zdycha? Tak! Już po nim.
O mój Boże! Ale jatka. I ten smród, niedobrze mi, będę rzygać. Cała
się trzęsę. Serce mi wali. Dobra, już po wszystkim. Załatwiłam go.
Zaszlachtowałam. Dziwne, po zastrzeleniu czegoś zawsze się bałam, że
gdybym chybiła, zwierz by mnie dopadł. Teraz się nie boję, chociaż
prawie mnie dopadł. Czuję się świetnie. Zaatakował mnie, ja go
zarżnęłam, cała jestem uświniona posoką i czuję się świetnie? Odbiło mi?
A może to jest właśnie normalne? Strzelanie jest szybkie, może za
szybkie? Wyprzedza naturalne emocje, eliminuje je i człowiek odreagowuje
strachem, bo nie wie, czy by sobie poradził, gdyby technika zawiodła.
Jeden z tych świrów, Nawiedzony, strasznie pluł na technikę. Zachwalał
naturę. Czyżby miał rację? Jako całość jego rozumowanie jest chore,
ale z fałszywych przesłanek można wyciągnąć prawdziwe wnioski.
Teraz do roboty. Ten zwierzak nie nadawał, to nie przypadek, bo szyję
miał dość miękką, aby móc kręcić łbem i korzystać z oczu. Musiał być
najgorszym drapieżnikiem na tej planecie telepatów. Cóż, zastąpię go.
Utnę mu łeb i zrobię sobie hełm. Jednak adrenalina czyni cuda, skoro
taka twarda skorupa wydawała mi się miękka. Ha! To jest szkielet
zewnętrzny! Ale fart! Nie ma czaszki w środku, wystarczy wydłubać
zawartość i maseczka gotowa. W tym i we wdzianku z liści będę wyglądać
jak przebrany za demona szaman. No, szamanka, bo tych buforów żaden łach
nie zamaskuje. Przeklęte zachcianki Petera!
Oskrobane, wyczyszczone, wysuszone. Teraz trzeba przetestować. Może
się myliłam i to nie zadziała? Poszukajmy jakiegoś zwierzaka. O, tam
jest jeden, podejdę do niego, jeszcze kawałek, no, jestem w zasięgu.
Nie bój się, mała kulko na patykowatych nóżkach, nic ci nie zrobię.
Założę tylko hełm.
RODRIGUEZ
Rura. Ostro zakończona rura. Potrafię tym obracać! Zresztą
improwizowany oręż zawsze mi się podobał. Pamiętam, jak wywijałem
czymś podobnym, kiedy płatni egzekutorzy zdejmowali naszą jednostkę z
wypadówki Dogheimsgard. Coś takiego, użyte w odpowiedni sposób przez
odpowiedniego człowieka, zadaje strasznie gówniane rany, a jakie, to
już w tej chwili zależy ode mnie, od mojego widzimisię. Kłute,
szarpane, cięte.
Przystaję w miejscu, rozglądając się. Za plecami mam krater. O'Callan
z grupką ekspedycyjną zostawił mnie nieco z tyłu. Wciąż ich widzę, ale
pewnie za moment stracę ich z oczu, bo właśnie wchodzą. No tak, skąd
ten dym? Czy może opary? Szare, cuchnące opary. Mocniej ściskam swą
niby-broń. Dłonie mi wilgotnieją. Już nie widzę moich towarzyszy.
- Cholera, Vincent! Rusz dupę. - Od urodzenia lubiłem gadać sam do
siebie, a w izolatce w Trondheim nawyk ten jeszcze nieco się nasilił.
- Do diabła, Vincent, zaraz się zgubisz.
Ruszam przed siebie, omijając co większe, ostatnie głazy, pierwsze
skupiska popiołu, nadpalone... O rany! To dym! Coś się pali tam, gdzie
zniknął O'Callan! Fuck! Fuck! Jesteś baranem, Vincent! Nie ostrzegłeś
ich! Chociaż skąd miałeś wiedzieć. Znów idę przed siebie, powoli
wtapiając się w szarą mgłę.
- O'Callan! - krzyczę ile sił w płucach. - O'Callan, Gdzie jesteście?!
Nie widzę was.
Biegnę, nie zdając sobie sprawy, że dym wokół mnie gęstnieje. Potykam
się o coś, padam na resztki spalonego drewna. Krztuszę się popiołem i
własną krwią. Wstaję. Podnoszę ten kawałek złomu, który wziąłem ze
sterty w kraterze i biegnę dalej, już nieco wolniej. Zdaję sobie
sprawę, że w tej gryzącej i duszącej ćmie łatwo zahaczyć nogą o jakiś
konar i wyrżnąć w ziemię. Zresztą właśnie to zrobiłem!
Mój rozbity nos krwawi i boli. Znam to uczucie aż nazbyt dobrze.
W oddali słyszę jakiś huk. Eksplozja. To potrafię rozpoznać, tylko...
co się dzieje? Czyżby jakaś miejscowa artyleria?
-O'Callan! - krzyczę jeszcze raz. - Co z wami?! Słyszycie mnie?! -
Ostatnie słowa niemal więzną mi w gardle, bo nagle wybiegam na dosyć
dużą, wypaloną przestrzeń. Ściana dymu zawirowała i szybko została za
plecami. Delikatna mgiełka niczym welon panny młodej owiewa to, czego
jeszcze nie strawił ogień. Moim oczom ukazuje się zwarta, kolczasta,
paskudna plątanina powalonych drzew, krzewów i pnączy.
Grzmot. Tym razem niedaleko, po prawej ręce. Drżę. Co z O'Callanem? Co
z resztą?
Chwilunia! A to co? - zastanawiam się patrząc w stronę, z której
usłyszałem wybuch. Niech mnie. Świecący pień? Nie za dobrze jeszcze
widzę. Ten przyprawiający o ból głowy i łzawienie dym. Zapalenie
spojówek. Czekam jeszcze chwilę. Zaszklone oczy wciąż pieką, ale mniej.
Robię kilka kroków w kierunku błyskającego pnia. Wzrok powoli się
wyostrza. To rozżarzony, popękany pniak, z którego coś wycieka. Kucam,
odkładając rurę. Dotykam pnia. - laaaaah! Moje palce, ależ gorący. A
ciecz? Czuję, że wrze. Pewnie to jakiś sok z tego drzewa. Zaraz, przecież
powinien wyparować, a nie... O rany! Vincent, jesteś przecież fachmanem
od ładunków wybuchowych. Te eksplozje wokół. Spieprzaj!
Zrywam się na nogi i znów biegnę. Za sobą słyszę narastający huk.
Szybciej, szybciej! Kurr... - WOOMP! - Łupnąłem w ziemię tuż przy
nietkniętym kawałku kolczastej, poszarpanej zieleni. Coś trzasnęło pod
moim ciężarem.
Sapie głośno, leżąc na brzuchu. Na moment odebrało mi oddech. Nic
dziwnego, eksplozja odrzuciła mnie na parę metrów. Teraz przynajmniej
wiem, że soki tych drzew mają odpowiednie właściwości. Już ja będę
potrafił to wykorzystać. Pozostaje wrócić do obozu, zabrać parę osób z
pojemnikami na wodę i znów przyjść w to miejsce. Potem zobaczymy.
Leżę przez chwilę dochodząc do siebie, po czym unoszę głowę. Kilka
centymetrów od mojej twarzy z gęstwiny krzewów wystają kolce, w tym
jeden szczególnie długi. Pięknie. Kumple ze Scomu dobrze mówili:
"Jesteś farciarzem, Vincent, zawsze nim byłeś".
Odwracam się na plecy i wybucham śmiechem.
- O'Callan, nie wiem, czy mnie słyszysz, ani jak daleko jesteś, ale
wiedz jedno. To ty? - Unoszę się, wspierając się na rękach.
- O'Callan, odpowiedz! - wołam w kierunku ciemnego kształtu
wyłaniającego się z dymu przede mną. Wstaję, na wszelki wypadek
przyjmując pozycję obronną. - Nie widzę cię dobrze, ale lepiej, żebyś
był kimś, kogo znam, bo inaczej będzie po tobie.
KAKTUS: Jotko, moja droga, kiedy będę mógł chodzić jak człowiek? W
życiu nie siedziałem tyle w jednym miejscu. Jeżeli zwiad nie wróci do
wieczora, jutro trzeba będzie po nich iść. Odbieram ich stamtąd, ale
słabo - zdaje się, że mają rannych. Wszystkim, którzy mają
wątpliwości, wyjaśniam sens tego wszystkiego - nie możemy mieszkać w
kraterze, bo po pierwsze tu nie ma ani wody, ani opału, ani żarcia,
ani przytomnego schronienia. Nie możemy przenieść obozu zbyt daleko, bo
po pierwsze mamy rannych, a po drugie wrak to nasza jedyna nadzieja.
Ludzie, przecież tam są ładownie pełne sprzętu! Jest żarcie, namioty,
baraki, pianobeton, destylarki wodoru i zestawy do uzdatniania wody,
odzież, broń, lekarstwa, jakieś pojazdy, łodzie, nawet cholerna polowa
stacja telewizyjna!
Musimy wymyśleć jakiś sposób, żeby się do tego dostać. Keric, czy
jesteś w stanie wykombinować z tych resztek pamięci, jakie się jeszcze
powinny kołatać w systemie, jakiś plan rozmieszczenia ładunku, może
listy frachtowe, albo diagram trymowania?
Makaroniarz ma rację - jego przemytnicza dusza podpowiada nam szansę
przeżycia. Pozostają jeszcze kapsuły - z tego, co Keric zdobył do tej
pory wynika, że najbliższa wylądowała niecałe pięć kilometrów od nas -
w trudnym terenie, może dwie, trzy godziny marszu! Jeżeli zwiad się
powiedzie i zdołamy do przenieść obóz, to powinniśmy odbyć wyprawę do
kapsuły.
Jeżeli ktoś ma lepsze pomysły, niech mówi - nie jestem żadnym
cholernym królem! O niczym tak nie marzę, jak osiedlić się gdzieś z boku,
na wybrzeżu i zbadać ten ocean. Tyle tylko, że do tego wszyscy musimy w
ogóle przeżyć.
Słyszeliście Rodrigueza - na szczycie krateru jest pełno opału,
powinniśmy chyba zrobić stos i spalić zwłoki, także te z wraku, które
leżą na wierzchu - inaczej grozi nam epidemia. Parszywa robota, ale nie
ma rady. Jeżeli Jotka pozwoli mi łazić, to sam się do tego wezmę, jeżeli
mi ktoś pomoże - ocipieć można od tego smrodu.
Tylko ostrożnie - te drzewa zawierają jakąś wybuchową substancję -
bierzemy tylko małe gałązki. Jeżeli zobaczycie jakichś rannych,
zabierajcie ich na dół.
Kaktus miał rację - to parszywa robota - wspinacie się w górę
krateru, a potem, w kłębach dymu i żaru, przedzieracie się do strefy
powalonych drzew, by wśród rozlegających się z rzadka eksplozji zbierać
kolczasty chrust i przenosić go do obozu. Organizujecie łańcuch, w ten
sposób każdy niesie kłujące naręcza tylko kawałek drogi i przekazuje
następnemu. Macie opuchnięte, załzawione oczy, w gardle drapie od
cuchnącego tranem dymu, ale robota idzie prędzej. Rozglądacie się za
rannymi i członkami grupy zwiadowczej, ale nie dostrzegacie nikogo.
W odległym krańcu krateru budujecie olbrzymi, bezładny stos, osłonięty
głazami i znosicie tam ciała - robota jest jeszcze gorsza niż noszenie
chrustu. Niektóre znajdują się w stanie początkowego rozkładu.
Kaktus prosi o przeszukiwanie ciał i zatrzymywanie wszystkiego, na
czym są jakieś nazwiska - identyfikatorów, dokumentów, wojskowych
naszyjników i bransolet. Kiedy kończycie, stajecie bezładną grupą jakieś
trzydzieści metrów od stosu. następuje konsternacja - nikt nie ma
ochoty podpalić gałęzi, bo nie wiadomo, jak zareagują - może to
wszystko wybuchnie?
Wreszcie ktoś zdobywa się na odwagę i, zbliżywszy się, rzuca płonący,
kapiący od cuchnącego oleju kij, po czym pada na ziemię, głową w
stronę sterty. Nic się nie dzieje. Za trzecim razem pojawia się ogień,
który rozprzestrzenia się gwałtownie w górę stosu, ale nie ma
wybuchów. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy sok zaczyna kipieć, strzelają
w różnych kierunkach strugi fioletowego ognia. Stos płonie.
KAKTUS: Chyba powinienem coś powiedzieć, niech to choć trochę przypomina pogrzeb. To są nasi i zasłużyli przynajmniej na to. Panie, przyjmij naszych braci. Poprzedni świat ich odrzucił, a ten nie przyjął - poprowadź ich w dalszą drogę. Nie znałem ich i nie wiem, czy byli dobrzy, czy źli, ale wiem, że nie dostali nawet szansy.
Słyszysz, że ktoś z tłumu rzuca sentencję pogrzebową Nordskarskich najemników: "Był człowiek, nie ma człowieka - napijmy się". Co zrobimy teraz?
Plik utworzony: 29-10-1996 Ostatnia modyfikacja: 04-01-2001 Copyright (c) Łukasz Grochal Wojciech Gołąbowski 1996 - 2001 |