KARTA - DELILAH

DANE:
Imię: Ana
Wiek: 25 lat
Wzrost: l70 cm
Pochodzenie: świat Selon; rasa mieszana
WYCIĄG SIECIOWY: przyspieszona edukacja; ukończyła chemię; zatrudniona w korporacji Alfasol; poszukiwana za współprace z nielegalną organizacją Czarne Szczury i produkcję substancji niebezpiecznych.

ZAPIS: Kaktus, jestem z wami! Anarchia to śliczna idea, ale w praktyce zawsze coś się spieprzy: Skąd to wiem? Przeszłam te fazę ze Szczurami, mądralo.
Niestety, nie mogę wam pomóc z dostaniem się do ładowni "Fenixa". Znam się na chemii, ale produkowałam dragi, nie materiały wybuchowe. Czy mam coś ze sobą? Oczywiście, ale łapy z daleka! Tylko ja wiem, co i w jakiej ilości przyniesie mały trip, a co wypali ci mózg. Może jeżeli ładnie poprosisz... Swoja drogą zastanawiam się, czy na tej cholernej planecie można by odbierać cudze tripy. To byłoby nawet zabawne - jedna osoba bierze, a wszyscy odlatują.
Jeżeli chodzi o pomiar skażeń, to może gdzieś znajdzie się klisza fotograficzna? Oczywiście, ta metoda jest zawodna i niedokładna, ogólnie przestarzała, ale do tych lepszych potrzeba odczynników, których tu raczej nie znajdę. A może ktoś zabrał ze sobą licznik Geigera. Dekontaminacja? Jak wyżej, do skutecznych sposobów nie mamy środków. Ogólnie, dokładne mycie na pewno nie zaszkodzi. Prymitywne? A czego się spodziewałeś po tej planecie?

OBUCHOWITZ

... Tam są dwie pary drzwi, obie otwarte i zablokowane. Tu macie schematyczny plan, jak ktoś ma ochotę, to niech otworzy te kontenery, bo mnie tam o mało szlag nie trafił. Bez otwieracza do konserw ani przystąp. Obiecywałem lekarstwa: Miki, w twoje ręce. To tylko proste rzeczy, ale teraz... nóż, bidon, notes, CD i książeczki zabieram ze sobą. Jeśli będziecie chcieli cos wziąć, to proszę, tylko mnie uprzedźcie. Ale jak ktoś to ruszy bez mojego choćby telepatycznego pozwolenia, to łapy połamię, a potem nastawię. Zanim się zrosną, upłyną co najmniej trzy tygodnie, to sporo czasu do namysłu.
Kaktusie, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, ile wytrzyma ręcznie robiona cięciwa z jedwabnej wstążki. Jak na razie to jedyny nadający się materiał. Zamierzam używać jej tak długo, jak tylko będzie można, mam nadzieję znaleźć przez ten czas coś lepszego. Czemu się upieram? Mam dwa powody: kiedy pójdę poszukać jakiejś obiadokolacji, to lepiej dam sobie rade z łukiem i trzema prymitywnymi strzałami niż z włócznią, to raz. Dwa, cięciwa mojego pierwszego w życiu łuku była zrobiona ze sznurka sporządzonego ze sztucznego jedwabiu. Co prawda, okazało się potem, ze ten sznurek służył mojej starszej kuzynce za pasek przy najelegantszej sukience, ale uwierz mi - jako cięciwa sprawował się całkiem nieźle.
Co do sposobów zabezpieczenia przed promieniowaniem czy jego zmierzenia, to znam ich wiele ze szkoły podoficerskiej, ale w obecnej sytuacji możemy spokojnie odłożyć je na półkę. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby na "Fenixa" dostał się żołnierz z pełnym wyposażeniem do walki w warunkach zanieczyszczenia chemicznego. Jeśli zaś chodzi o mierzenie, to wybacz, Kaktus, ale musze ci zadać osobiste pytanie. Twierdzisz że umiesz wyczuwać promieniowanie. Skoro tak, to czy potrafiłbyś też, na przykład znaleźć jego źródło? Albo stwierdzić natężenie - na zasadzie: tu jest większe, a tam mniejsze?
Myślałem nad tym, jak wynieść stad rannych i chyba mam pewien pomysł. To coś znalazłem wśród szczątków statku. Na moje oko, koło jakiegoś wózka transportowego, przystosowanego do jazdy po szynach, razem z kawałkiem piasty. Potrzebna będzie jeszcze lina i uniwersalna płachta. Koło zamontuje się na szczycie urwiska, będzie spełniać funkcje obrotowego bloczka. Wkopie się je i przyciśnie jakimiś kamieniami albo czymś takim, ziemia na szczęście jest dosyć miękka. Płachtę złoży się w śpiwór, w którym będziemy wciągać rannych. Do jego szczytu przymocuje się jeden koniec linki, drugi przełożony przez bloczek, posłuży do wciągania delikwenta na szczyt. Obok niego będzie musiała przez cały czas iść asekuracja. Gleba jest gliniasta, wiec tarcie powinno być minimalne. Dla pewności można jeszcze rozesłać folie. Na rysunku wygląda to tak - podobnie jak Coreder, nie rysuję najlepiej.
Oczywiście, zawsze można powynosić ich na rękach... ale idąc w górę stoku po jak największym skosie, a nie pod kątem prostym. Tylko ilu rannych można transportować, a dla ilu z nich jakiekolwiek poruszenie oznacza śmierć?
D'Albero! Jak sądzisz, czy Sarze zamiast kwiatków spodoba się sukienka w kwiatki? Leży taka jakieś dwadzieścia metrów ode mnie. A jeśli nie, to może ciebie zainteresuje, J.? Ciekawe, jak w niej będziesz wyglądać...

LHAEA

...Uhh, ten popiół jest naprawdę denerwujący. Przydałby się porządny deszcz... No nareszcie krater.
Hej, Kaktus! Nie widziałeś w okolicy Rodrigueza? Nie wrócił? Nie powtarzam jak papuga, tylko się zastanawiam! No nic, posłuchaj, potrzebuje trochę Semtexu czy jak to się nazywa. Chcę spróbować ubić tego mastodonta, który plącze się przy wodopoju. A pamiętasz, jak wiek temu polowali na czołgi? No, to tak samo... Nie, obława odpada. Raz - nie mamy czasu. a przygotowanie pułapki potrwa z pół dnia, a dwa - jak sobie wyobrażasz przedzieranie się truchtem przez ten drut kolczasty, który udaje las? No to jak będzie?
Nie, MUSZĘ iść sama. One nie odbierają myśli, ale maja bardzo czuły słuch, wystarczy, żeby jeden z tych Apaczów nadepnął nie tę gałązkę i żegnaj, obiadku. A tak mam jakieś szanse. Jeśli ten potwór kogoś dorwie, to i tak nie me wielkich szans na ratunek, wiec po co się niepotrzebnie narażać? A widzisz. Jak będzie po wszystkim dam znać, przyślij kogoś po papu. Nie gwarantuje, ze to jest jadalne, będę wiedzieć jak ubije, ale żarło trawę, która nie zawiera toksyn. Wiec jest szansa. A teraz wybacz, ale musze znaleźć kogoś, kto zna się na zapalnikach.
Keric! Hej, Keric! Masz chwilkę? ...Słonko? Milutki jesteś i dzięki, że dla mnie zawsze, ale poważnie, potrzebuję twojej pomocy. Możesz mi zrobić bombę z zapalnikiem czasowym? Jakieś pięć sekund opóźnienia... Tak, coś w rodzaju granatu. A skąd ja mam to wiedzieć? To może coś, co wybuchnie przy uderzeniu? Tylko błagam, żeby mi nie urwało ręki!
...Nareszcie ruszyli z tym szpitalem. Nad strumieniem łatwiej będzie pielęgnować rannych. Woda jest twarda, z myciem włosów będzie kiepsko, ale zawsze. Trochę mięska, jak dobrze pójdzie, też się znajdzie. Wędzony mastodont... filety z mastodonta... szaszłyki z mastodonta... Ech...
Sprytne, kawałek rury. Dzięki, jak to się odbezpiecza? Nie bój się, nie zapomnę. Tak, masz u mnie dług wdzięczności. Nie, nie taki wielki. Ale możesz liczyć na kawałek wątróbki jeśli ten olbrzym ma coś takiego. Średnio wysmażony? OK.
"Ładownia G - towarowy pojazd..." Aha, Keric! Czy ten wehikuł nie był przypadkiem gotów do przerzucenia na Ziemie? Jeśli tak, to pewnie się rozleciał przy upadku. Ale gdyby z niego wymontować jakąś prądnicę czy coś takiego i podłączyć do silnika od motoru Divane'a, to byłby generator. A skąd ja mam wiedzieć, czy on miał prądnicę? Nie znam się na tym, tak tylko myślę... Logiczne - jeśli jeździł na wodór, to miał zapłon i musiał mieć tez coś takiego. I jakieś kanistry z paliwem też by się pewnie znalazły... Pomyśl o tym...

KAJA-HALAI-TES

Na rasę dziedziczną Ahmasjany, jak tu pięknie! Rzygać się chce!!! Kaktusowcy (używam nomenklatury Pradery?!) przenoszą obóz - cóż za sielankowy obrazek, wszyscy zgodnie pracują... To nie są przestępcy z charakterem! Organizacja by ich nigdy nie przyjęła.
A Enid Lanton urządziła przyjęcie. Moja skalna świnka jest lepsza od waszej! A żebyście wiedzieli, na surowo jest nawet smaczniejsza! Nie będę przecież rozpalała ogniska, nie potrzebuję, żeby mi się tu ktoś napatoczył. A w ogóle to pójdę sobie gdzieś! To był głupi pomysł z tym kręceniem się wokół obozu. Może tym razem na wschód? Tylko te prze... przechodzące! Jeszcze się trzęsę na ich wspomnienie. Trzęsę?! Przecież to jakaś wyimaginowana historia! Może to nawet sam Kaktus mi toto podesłał! (Jak można mięć na imię Kaktus ?) Idę.
No. Wybrzeże klifowe, tak? Dobrze, i tak nie zamierzałam schodzić nad morze, stad też jest piękne. Wzeszedł księżyc. Drugi księżyc? No tak, kawałek pierwszego wisi nad górą Enid Lanton. Stad ta góra wygląda jak jej cycek, a nie jak małpi pysk!
Co ja mam robić? Jak długo można tak bez żadnej informacji, polecenia? Przez ostatnie dni tylko się włóczę i jęczę. To niemożliwe, tak długo...
Ciekawe, jak daleko ciągnie się ten brzeg, czy gdzieś się obniża? Góry skręcają w głąb lądu, więc teoretycznie niedługo powinno się zrobić bardziej płasko. Szkoda, że jest ciemno, te odbłyski księżyca dalej... w tych warunkach nie widać, co gdzie jest.
Oo! Znowu ktoś mnie myśli? Wiem, te ktoś tu jest, kto to? Aj!
To jest myślenie, ale jakieś... Nie rozumiem. Ktoś, kto nie myśli. Niemożliwe; myśli inaczej, może to zwierzę. Na pewno. Aj!
Ale zwierzęta myśli się inaczej! To jest coś takiego... Ja nie wiem, co to jest... To jest to!!!
Ratunku! Uciekać, uciekać gdziekolwiek. Wiem do ludzi! Szybciej, szybciej, jak dobrze, że tu chociaż jest widno! Auuu! Moja noga. Jak boli. Może nie złamana, proszę nie! Gdzie ja jestem? To cycek Enid Lanton. Musze dokuśtykać jakoś, lub choćby doczołgać się do jaskini, oni mi pomogą. Im tam jest dobrze, ciepło...
Nie! Nie będę nikogo prosić o pomoc, a już na pewno nie Enid Lanton Nienawidzę jej!

JAGER

Noc minęła spokojnie, jeśli nie liczyć jednego fałszywego alarmu. Za co tu się najpierw zabrać? Może nałowić "ryb"? Co? A tak, warto byłoby sprawdzić te zastawione wczoraj pułapki. Jeszcze
jakieś pomysły? No co jest? A kto przejdzie się do krateru zanieść im wodę i opał? Po jedzenie niech przyjdą sami. Co, może wszystko będziemy im nosić i podtykać pod pysk?
Przydałby się garnek do gotowania. Oczywiście, że z gliny, a z czego? I wypalić w ognisku. Glina? Jest, na skarpie, wczoraj idąc po chrust przypadkiem na nią natrafiłem. Wiem, te nie mamy czym kopać Na razie nóż musi wystarczyć, przecież nie trzeba nam tego aż tyle. To kto sie tym zajmie? A, i druga sprawa! Nie ma srania po krzakach! Bo zasmrodzimy cała polanę. Ze względów sanitarnych i higienicznych trzeba zbudować ubikacje. Sam się tym zajmę. Na razie będzie to po prostu dół z przerzuconym pniem drzewa, z czasem zrobi się cos lepszego.

KARTA - KAWAII

DANE:
Nazwisko: Takadoshi
Imię: Isumi
Wiek: 22 lata (nowa tożsamość, naprawdę 39)
Wzrost:166 cm
Pochodzenie" #00006935119 - Gineryjskie Laboratoria Medyczne
WYCIAG SIECIOWY: >>NIE ZYJE<< prawdziwe nazwisko Viktor Portman. Ukończył z wyróżnieniem studia na Galaxy University - Wydział Chemii, specjalizacja: farmacja i chemia przemysłowa, 4 lata studiów na Galaxy University - Wydział Medyczny - wydalony za niedozwolone praktyki medyczne. Po studiach przystąpił do nielegalnej organizacji terrorystycznej -KAEA. Podejrzany miedzy innymi o zabójstwa: ambasadora Kazalis, gubernatora Megacity Asconia, prokuratora Federacji - brak dowodów. Udowodnione zniszczenie kopalni Arke Works 72 na planetoidzie EHS 2893013293 oraz samej planetoidy przy użyciu ładunku jądrowego. Nielegalna zmiana tożsamości. Aresztowany na planecie O.A.Z.A na podstawie zeznań >> Tattiany Zitinej. Sądzony na Ziemi. Wyrok śmierci wykonano. >>NIE ŻYJE<<

ZAPIS: Budzi mnie lekki ból w nodze i suchość w ustach. Otwieram oczy. Leżę na polanie, obok ognisko. Nie jest źle. Obok mnie leży manierka. W niej woda, smakuje cudownie... Nad ogniskiem na ruszcie trzy "ryby". Wstaję uważając na obolałą nogę. Ryby są gorące, pożywne. Powoli zjadam wszystkie trzy.
Nan da? Trzask. Kroki. Ktoś się zbliża. Rozglądam się za kryjówką. Niestety jest już za późno. Chwytam rożen i czekam. Widzę go, człowiek. Coś niesie. Dostrzegł mnie, jego oczy zwężają się. Próbuję się uśmiechnąć.
- Hajimemashite. Dozo Yoroshiku.
Patrzy na mnie podejrzliwie... a... [internal mode OFF japanese]
- Witam. Miło mi poznać... Jestem Isumi, Isumi Takadoshi, ale możesz mi mówić Kawaii.
Podchodzi i podaje mi rekę.
- Cześć, jestem De Falco.
Dorzuca do ognia.
- Zjadłeś ryby...Cóż, trzeba będzie nałapać więcej, nauczę cię.
- Dobrze, ale najpierw powiedz mi, ile czasu byłem nieprzytomny i co się w tym czasie działo.
...Jager mnie tu przytaszczył ? Dzięki mu za to, ale gdzie on teraz jest ?
Na polanę wchodzi jakiś gość, kogoś mi przypomina. Przez chwilę stoi niepewnie, potem pada na twarz. Zrywamy się i podbiegamy do niego. Jest nieprzytomny. Odwracamy go na plecy. Ma poparzone ręce i głęboką ranę na nodze.
De Falco twierdzi, że go nie zna. Ostrożnie przenosimy rannego na brzeg strumienia, trzeba go opatrzyć, zanim się wykrwawi.
Stan ogólny - kiepski. Poparzenia drugiego stopnia na obu przedramionach. Głęboka rana prawego uda, w niej szczątki obcego ciała, prawdopodobnie drzazgi, może jednego z tych kolców. Kurczę, budzie się. Już słyszę jego myśli, co za ból.
Nie mamy środków przeciwbólowych... Ale przecież można... No to raz!
- Co się tak gapisz? Nigdy nie widziałeś tej metody narkozy? Zrób mu jakiś okład na ręce, ja zajmę się nogą. Coś siedzi w tej ranie... Mój nóż... Nie ma! De Falco, masz nóż? Dzięki.
Delikatnie podważam brzegi rany, w środku coś się rusza, małe i zielonkawe, nie bardzo widać wśród mięśni i krwi. Z rękojeści noża wyciągam szczypce i usiłuję złapać robala. W końcu udaje mi się pasożyt wije się na końcu szczypiec, wygląda obrzydliwie. Rozgniatam go na kamieniu. Ściągam brzegi rany i przykładam prowizoryczny opatrunek. Natychmiast nasiąka krwią.
- Jest tu jakiś koc? Trzeba go przykryć, bo dostanie dreszczy. O, to będzie doskonałe. Na razie niech tu poleży. Przydałaby się apteczka, lekarz też... Nie wiem, czy to coś niczym go nie zaraziło.
Szczupły, niewysoki biały człowiek idzie w naszym kierunku. Od De Falco dowiaduję się, że to Jager.
- Już wstałeś, Portman? Witaj w obozowisku.
- Jager... Pierwsze. Dzięki za uwolnienie i transport tutaj, jestem twoim dłużnikiem. Drugie. Nie nazywam się Portman. Takadoshi bardziej pasuje do mojej karnacji. Trzecie. Te twoje... pułapki. Człowieku, pooznaczaj je jakoś, bo powpada w nie więcej naszych niż żarcia. I mamy tu jakiegoś cholernego gościa. Masz apteczkę czy coś w tym rodzaju? Trzeba mu czymś posmarować ręce i porządniej opatrzyć nogę.

O'CALLAN

Rodriguez, to nie ja uciekłem, ale ty się zgubiłeś, palancie. A raczej z tego co widziałem, to uciekałeś ze strachu, aż ci się z dupy kurzyło.
Na resztę obelg nie odpowiem, bo uważam, że z takimi imbecylami jak ty nie warto w ogóle gadać. Dzięki Lanton za nazwanie lazaretu moim imieniem. Doprawdy, świetny żart. Proponuje twoim nazwać pierwszy cmentarz - bo przy tym, co tu wyrabiacie, niedługo będzie nam potrzebny. Brakuje nam leków, brakuje żywności, brakuje ludzi do pomocy. Dlaczego? Bo banda pieprzonych cwaniaczków, zamiast tak jak wszyscy pozostali pracować i wzajemnie sobie pomagać, wzięła dupy w troki i olała resztę. Anarchiści od siedmiu boleści... Ciekawe, czy któryś z nich wie, kto to byk Kropotkin albo Proudhon. I czy odróżnia anarchizm od anarchii...
Dobra chłopaki, na razie wracamy do obozu. Nie stójcie tak! Sam mam nosić rannych? Ostrożnie... Spokojnie chłopie, już po wszystkim. Zaciśnij zęby - i staraj się nie umrzeć. Tak, ta ręka wygląda paskudnie, ale nasz obozowy doktorek na pewno jakoś ciebie poskłada...
Tak, wiem stary, ze oni są bardzo ciężcy, ale za to, te jest mato ludzi do przenoszenia rannych, dziękuj Rodriguezowi i jego kumplom: Co z Vasquezem? Zostawiamy go tutaj, teraz ważniejsi są żywi... Tylko przysypmy go kamieniami, żeby nie dobrały się do niego zwierzęta. Prawie go nie znałem, ale szkoda faceta. Mam nadzieje, ze znalazł teraz to, o czym marzył lecąc na Hitalię. Nieważne, życie musi toczyć się dalej...
Dochodzimy do obozowiska. Dziwne, ale czuje się, jakbym wracał do domu... Szkoda, ze trzeba będzie opuścić to miejsce, zdążyłem się już do niego przyzwyczaić. No chłopcy, dzięki za współpracę -przepraszam za to, te chwilami zachowywałem się jak jakiś chrzaniony wojak, są jednak chwile, kiedy po prostu trzeba wziąć ludzi za twarz. Nie miejcie do mnie żalu. Zabierzmy się teraz do rannych i przygotowania do przeprowadzki. Wygląda na to, ze trzeba tez będzie zmienić plany.
Reszta niech na razie nie idzie ze mną po wodę do Jagera, ale zostanie w obozowisku przy rannych. Co do statku, tam buszuje już Idril ze swoją grupa. Myślę, że nie ma sensu robić tam tłoku. Sadzę, iż tym, co znajdą, podzielą się z resztą, a nie uciekną do jakiejś jaskini i założą kolejne kółko wzajemnej adoracji. My pójdziemy do wraku w drugim rzucie, później. No, chyba że koniecznie chcecie inaczej.
Mówisz Kaktus, ze przenosimy obóz na polanę Jagera? Trzeba znaleźć jakąś bezpieczna drogę? Poszukam jej. Za niebezpiecznie w tych lasach, lepiej nie ryzykować chodzenia większą grupą - bo jak wejdzie na takie gówno jak te drzewa to znowu będzie masakra. Pójdę sam. Znam się na chodzeniu po lesie, a jeśli wpadnę w jakąś pułapkę, to zginę tylko ja, a nie kilku chłopa. Będę utrzymywał z wami stały kontakt telepatyczny. Wezmę tylko jakąś broń z obozu i może trochę żarcia. Jeśli jestem potrzebny przy opatrywaniu rannych, walcie śmiało, pomogę. Jeśli nie, to idę. Do zobaczenia!
Wychodzę na krawędź krateru. Kieruje się wedle Małpiego Pyska. Obchodzę skały, idę skrajem lasu, potem brnę przez jakieś paskudne trawy. Nie, wcale nie są takie paskudne, nie trzeba się przedzierać... Usiłuje jakoś zlokalizować miejsce, z którego dobiegają emocje Jagera... Czuje go, przypominam sobie też jego relacje na temat sposobu w jaki sposób można dojść do jego kryjówki... Kurde, nigdzie nie ma tych bruzd!
O cholera!
Coś wypada na mnie spomiędzy kępy krzaków, przewraca mnie na ziemię. Nie widzę dokładnie co to jest, ale ma paskudne, żółte kły. I cuchnie... Spluwa upadła gdzieś na ziemię, nie dosięgnę go! Nóż! Jest. Cholera, on jest coraz bliżej mojego gardła, pazury rwą ubranie, za chwile rozdrapią mi ciało. Jest! Wbijam nóż w gardło stwora, ciepła posoka zalewa mi twarz. Wycieram ja ze wstrętem, oddycham ciężko. No, Brian, teraz i ty zaliczyłeś swojego szponiastego stworka... Truchło jest wielkości dużego psa, ma czarne futro, trochę przypomina panterę. Zarzucam je sobie na plecy, może jest jadalne. Trzeba iść dalej... Wchodzę miedzy drzewa. Podobno należy wędrować wzdłuż strumienia. Słyszę jakby szum wody. Może to już on...? Tak... Zaraz: w górę, czy w dół rzeczki?... Mówiono chyba, ze z prądem. Ale Jagera odbieram z drugiej strony - czyli, że poszedłem za daleko i muszę wrócić się w górę strumyczka. Co pozwala mi ominąć chaszcze bez zbytniego zbliżania się do ścieżki drapieżników. Teraz już prosto brzegiem. Mijają minuty. Może godziny? Truchło ciąży jak cholera, idiota ze mnie, powinienem je wyrzucić, zapach krwi może przyciągnąć jakieś zębate świństwo. Ech, i tak już za późno. Widzę go. Jager! Znalazłem! Więc jest jeszcze jedna droga, strasznie pokręcona, ale jest! I chyba da się tędy przetransportować rannych!
Witaj Jager! To znowu ja - Brian O'Callan, jak zwykle przysłany po cholerę...
Do obozu: Wiem już, jak tam w miarę wygodnie dotrzeć. Niestety, zajmuje to trochę czasu. Zła wiadomość: drapieżniki można spotkać nie tylko na ścieżce do wodopoju. Zaraz do was wrócę, tylko obmyję skaleczenia i nabiorę wody do manierki. Może się komuś przyda. Potem zaprowadzę tu kilku facetów z kanistrami, trzeba przecież wziąć wodę. No i kogoś z lekami. Mamy tu rannego. A potem... Chyba przeprowadzka.

KAKTUS

Odpowiadam Obuchowi: Chłopie, jeżeli idzie o mnie, możesz zrobić cięciwę nawet z gumy od majtek, byle działała. Pomysł z wyciągarką wydaje się niezły - problemy widzę po pierwsze w ustabilizowaniu urządzenia tam na górze: zakotwiczyć, obciążyć? Po drugie w odpowiedniej ilości linki. Sprawdź w "magazynie" sprzętu, czy mamy jakiś mocny sznurek. Co do możliwości użycia mojej osoby w charakterze indykatora, to niewiele nam to powie. Rzeczywiście czuję promieniowanie, ale go nie potrafię wyznaczyć. Czuję, że jest i tyle. Ani skąd dochodzi, ani jakie ma natężenie. Dzisiaj rano kuśtykałem dookoła rufy wraku i byłem w głównym korytarzu, ale moim zdaniem wszędzie capi podobnie. W samym wraku, jakby z dołu, gdzieś od pokładu... ale nic więcej nie wiem.
Do wszystkich zainteresowanych. Bierzmy się za przeprowadzkę. Po pierwsze wciągarka Obuchovitza i nosze, trzeba też posegregować cały dobytek i żywność. Przenosimy się etapami. Najpierw trzeba wytyczyć trasę i obstawić je na całej długości. Ci, dla których nie wystarczy broni, niech biorą coś, czym można robić hałas. Następnie ranni - oni są najważniejsi. Przenosimy ich razem z lekarstwami i tymi zaimprowizowanymi systemami podtrzymywania życia. Przy okazji, pani doktor podobno wybrała anarchię, wiec potrzebny ktoś do pracy w szpitalu. Nawiasem mówiąc, czasami słów brakuje. Ciekawe, o co poszło tym razem. O polityczną poprawność. Ludzie z przeszkoleniem medycznym proszeni są o przełamanie nieśmiałości. Dziś ty nosisz, jutro ciebie poniosą.
Bierzmy się do tego.

--- --- ---

Plik utworzony: 08-03-2001
Ostatnia modyfikacja: 08-03-2001
Copyright (c) Łukasz Grochal Wojciech Gołąbowski 1996 - 2001