HIT '96

Nieobiektywne sprawozdanie ze zjazdu graczy w Hitalię; Rytro, 11-13 października 1996 r.

czyli pierwszy konwent hitaliański widziany oczyma jego organizatorki - Niny Liedtke

Oryginał opisu dostępny jest pod adresem http://akson.sgh.waw.pl/~aliedt/hit_96.htm. Jeśli natomiast pragniesz obejrzeć HIT'96 własnymi oczyma, tutaj jest kilka zdjęć.

Drogi niedoszły uczestniku HITu'96 - ŻAŁUJ!!!

Było świetnie. Oczywiście, sama to doprowadziłam do skutku, więc upierałabym się przy tym stwierdzeniu, nawet, gdyby było beznadziejnie, ale BYŁO ŚWIETNIE, naprawdę.

Nie jestem altruistką. Zorganizowałam to spotkanie dla siebie i pojechałam na nie, żeby odnieść osobiste korzyści i tak się stało. Ten list piszę też nie z altruizmu, tylko dlatego, że nie uczestnicząc w spotkaniu nie mogłeś ulec dyskretnemu czarowi tak zwanej anarchii (odmiana hitalska), która jest naprawdę zabawna. Zbieżność z prawdziwą anarchią ogranicza się do nazwy; anarchistę hitalskiego można poznać po tym, że nie siedzi w kraterze, nie leci w podskokach wypełniać poleceń Kaktusa i nie marzy o jak najszybszym zasiądnięciu w fotelu przed tele(holo?)wizorem, wydobytym z wraku, kapsuły czy skądkolwiek. Anarchista hitalski, tu, na Ziemi, zna nazwiska, adresy, numery telefonów i adresy sieciowe innych anarchistów hitalskich i kontaktuje się z nimi, kiedy tylko chce, w celach dowolnych. Anarchista hitalski to sympatyczny człowiek z poczuciem humoru... Dobra, dobra, wiem. Już przechodzę do rzeczy. To było tak:

piątek 11.10.96

O dziewiątej odbieramy (mój mąż i ja) Jagera z dworca Wschodniego. Przyjechał z Łodzi, aby dalszą drogę odbyć z nami samochodem. O dziesiątej już szczęśliwie przedarliśmy się przez pół miasta (Warszawa + piątek = korki) i zabieramy Al-Fashira spod jego domu. O jedenastej opuszczamy stolicę.

Jager wprowadza nas szczegółowo w dokonania Jagera, poczynając od chwili, w której skończył się jego ostatni zapis. Czyta i czyta i czyta... Al-Fashir udaje niemowę. Ja siedzę na przednim fotelu, wykręcona uprzejmie (i strasznie niewygodnie) w stronę Jagera i wydaję stosowne okrzyki w rodzaju "no, no", "naprawdę?", "co ty powiesz?". Wreszcie nie wytrzymuję: "zaraz, zaraz, 500 m na wschód i 500 m na północ, to wlazłeś w bagno?". Jager stanowczo twierdzi, że spaceruje sobie po lesie. Al-Fashir ogląda krajobrazy za oknem. Ja dociekam dalej "to gdzie jest północ, twoim zdaniem?". Zdaniem Jagera, północ jest na górze kartki. Hmm. Al-Fashir, z kamienną twarzą, grzebie w torbie. Z poczucia obowiązku podtrzymuję rozmowę: "a ten las to się nie pali?". Następuje ożywiona dyskusja o sposobach palenia się lasu, z uwzględnieniem wpływu wybuchających drzew na samoistne wygasanie pożarów. Najbardziej kompetentny okazuje się mój mąż, w związku z czym niepostrzeżenie wycofuję się z rozmowy. Al-Fashir przystępuje do czytania grubej książki, którą wydobył z torby. Nareszcie jakieś krzaczki! Zdecydowanie żądam zatrzymania samochodu; po powrocie uprzejmie proszę Jagera, żeby zamienił się ze mną na miejsca, bo pas mnie uciska. Jest to posunięcie ryzykowne, bo teraz on pilotuje, a w atlasie samochodowym orientuje się równie biegle, jak w mapce Hitalii, ale w sumie nie było tak tragicznie - zawracaliśmy zaledwie trzy razy, nie licząc błądzenia po samym Rytrze. Za to Al-Fashir odkłada swoje opasłe tomisko (zerkam na tytuł - filozofia, oczywiście) i wreszcie możemy pogadać o anarchii. Niestety, głęboko przemyślane pytania i argumenty spływają po nim, jak woda po kaczce. Dowiaduję się, że na pewno istnieją odpowiedzi i wyjaśnienia, ale on ich nie zna i chyba nie sądzę, że dla mojego widzimisię będzie zgłębiał teorię anarchii. Wszystko się ułoży, bo ludzie będą życzliwi dla siebie nawzajem, będą sobie pomagać i BĘDA SIĘ LUBIĆ. Hmm...

No to kogo on zamierza skaptować i jak? Wydobywamy materiały zjazdowe i przystępujemy do snucia rozważań na temat poszczególnych osób, które mają się zjawić w Rytrze. Natchniony jest najbardziej obiecującym kandydatem, twierdzi Al-Fashir. "Wiesz, że Enid zastrzeli go, jak tylko go zobaczy" - mówię mu. "Właściwie czemu?" - dziwi się Al-Fashir. Wydobywamy komplet Fenixów z Hitalią i zaczynamy je wertować w poszukiwaniu krótkiego zarysu wiary Natchnionego. Wreszcie znajdujemy - jest to bardzo krótki zarys zarysu... skróconego. Postanawiamy przepytać Natchnionego dokładniej na miejscu. Następni kandydaci... Kaja-Halai-Tes? Hosoda? I to już wszyscy? Mało...

Jager odwraca się do nas na dźwięk nazwiska Hosody. "Czy to ten, co chce mnie zabić?" - upewnia się. Potwierdzamy. Naszym zdaniem, jak na ninję, Hosoda marnie się stara, ale tego nie mówimy, bo ćwiczymy się w tolerancji. Jager informuje nas, że postara się przekonać Hosodę, aby odstąpił od swego zamiaru, gdyż Jager jest niewinny. Próbnie usiłuje przekonać nas, odczytując następny tasiemcowy tekst, traktujący o ciężkich przejściach Jagera, które doprowadziły do wydania na niego wyroku śmierci. Milczymy uprzejmie. Al-Fashir od niechcenia wertuje materiały zjazdowe... stawia plus przy nazwisku Hosody i starannie go pogrubia. Gdy Jager dochodzi do omawiania dań, które serwował w swojej knajpce, wiele, wiele lat przed Hitalią, zabieram Al-Fashirowi materiały i stawiam ogromny minus przy nazwisku Jagera. Właściwie trudno się domyślić, że to minus, więc przedłużam go, tak, żeby przekreślać nazwisko. Wymieniamy z Al-Fashirem zrezygnowane spojrzenia. Wpadliśmy, nie ma co ukrywać. Czemu to Rytro tak daleko?! Podziwiamy krajobrazy - ładne są, bez dwóch zdań.

Wreszcie dojeżdżamy. Jest już ciemno, ale mamy pół godziny do kolacji. Meldujemy się i wchodzimy na górę. Są tu jacyś ludzie i patrzą na nas wyczekująco... Wyciągam identyfikatory i rozsypuję je na stoliku w holu. Obcy ludzie grzebią w nich, wybierają, przypinają... i już nie są obcy. Lhaea ma proste włosy do ramion i wcale się nie peszy tym, że niewątpliwie jest facetem. Później okaże się, że nie peszy się w ogóle niczym. Natchniony ma kręcone, ciemne włosy i rozbrajający uśmiech. Hosoda jest wysoki, ogolony na zero, bardzo podobny do przedstawiającego go obrazka w Fenixie. Towarzyszy mu dziewczyna, która nie przypina sobie nawet identyfikatorka z napisem "Pacjent szpitala", więc przedstawiam jej mojego męża (który o rodzaju tego szpitala ma wyrobioną opinię) - jeden problem rozwiązany.

Redaktorów z Fenixa jeszcze nie ma, nie wiadomo, co robią, na szczęście podają kolację. Jemy. Rozmowy są przyciszone. Atmosfera oczekiwania. Cóż, muszę stawić temu czoła.

Informuję wszystkich, że o programie nic nie wiem. Listy z dopiskiem HIT'96 w większości zaginęły przy przeprowadzce redakcji; dostałam tylko trzy i nie było w nich żadnych propozycji, dotyczących spotkania. Grę przygotowywał Jarek G. - jak przyjedzie, to się wypowie. Proponuję, żebyśmy poczekali, redakcja powinna niebawem zjechać, to wtedy pogadamy o programie. Zostajemy w jadalni, która jest nasza na ten wieczór.

Są rozczarowani. Trudno, nic na to nie poradzę, fakty są brutalne, nawet, jeśli na razie nikt nie zdaje sobie z tego sprawy. My wiemy dokładnie, po cośmy tu przyjechali, więc porywamy Natchnionego od jego stolika do naszego i osaczamy pytaniami. Interesuje nas głównie to, czy Natchniony jest nastawiony wyłącznie na destrukcję, czy zamierza nawracać na swoją wiarę. Okazuje się, że zamierza nawracać. Chwilowo nie buduje kapliczki, bo polazł do wraku, żeby poniszczyć, co się da. Napotkał tam członków załogi: dwóch zabił, trzeci go zranił. Skąd załoga się tam wzięła? - oburzamy się. Przecież wszystkie istoty żywe, nie wyłączając kotów, były na mostku. Natchniony odpowiada wymijająco. Prorokujemy, że tego mu nie wydrukują; potem okazuje się, że mamy rację. Reszta zgromadzonych milknie i przysłuchuje się nam. Stopniowo krzesła są przestawiane, aż wreszcie tworzy się coś w rodzaju kręgu. Lhaea nie wytrzymuje i wdaje się w polemikę z Al-Fashirem. Brzmi to bardzo dziwnie w moich uszach, bardzo dziwnie... Aż wreszcie Lhaea pyta "Ale chyba nie jesteś anarchistą?". Al-Fashirowi odejmuje mowę ze zdumienia, więc łapie identyfikatorek (przypięty faktycznie może trochę niedbale i nie rzucający się w oczy) i podtyka go Lhaei pod nos. Zdumienie obezwładnia tym razem Lhaeę. Ogólna radość. Lody przełamane. Nagle wszyscy mają mnóstwo do powiedzenia. I mówią, oj, mówią.

Lhaea chce wiedzieć, czemu Enid obcięła włosy. "Ja się tak nie oszpecę!" zapowiada triumfalnie. Wymieniam zdumione spojrzenia z "Pacjentką szpitala" ostrzyżoną "na zapałkę". "Jeśli włosy są twoją jedyną ozdobą, to masz rację, kochana, nie obcinaj" mówię serdecznie do Lhaei. Test wypada pozytywnie, on ma poczucie humoru.

Dziewczyna Hosody idzie spać. Mój mąż postanawia się zorientować, czy jest tu coś ciekawego do roboty; wracając pokazuje wszystkim zapas piwa, nabyty w kawiarni, po czym znika w pokoju. Następuje chwila zamieszania, zwłaszcza, że czas już wyjść na dworzec po nową dostawę Hitalczyków.

Nowa dostawa je kolację, a my ich oglądamy. Golean de Falco Jr III czasem zaciąga gwarą śląską, a czasem nie. Później okazuje się, że robi to specjalnie, w celach rozrywkowych. "Pacjentka szpitala" (Keshe), niewysoka, ładna dziewuszka, śmieje się bardzo głośno i zaraźliwie.

Kim są inni "pacjenci szpitala"? Mają ze sobą KARTY i charakterystyki: puszczają je w obieg. Jeden to Jarcz Ophite (którego głównym dokonaniem jest oswojenie arbuza) - raczej milczący facet, ale nie aż tak, jak inny, który w ogóle się nie odzywa i nie wiadomo, kim jest, bo nie ma KARTY. Inny, bardzo gadatliwy, którego nazwisko zapomniałam, okazuje się wdzięcznym obiektem żartów, gdyż polazł do lasu i złapał się w pułapkę - obecnie wisi na drzewie, uczepiony liną za nogę. Ustalamy, że pułapki porozkładał Jager. Nadchodzi wielka chwila Jagera, który broń Boże nie puszcza swoich notatek w obieg - będzie je osobiście czytał głośno.

Łapię papierosy i wychodzę. Po chwili Al-Fashir, absolutnie niepalący, dołącza do mnie na korytarzu. Przeczekujemy Jagera. Wracamy, gdy znów rozlegają się śmiechy.

Wiszący-na-drzewie usiłuje znaleźć kogoś, kto by go odczepił. Al-Fashir w lot chwyta okazję i zaczyna negocjacje. Chce wiedzieć, co Wiszący zrobi, jak już zostanie odczepiony. Kilka podchwytliwych pytań obnaża wredną naturę Złapanego-w-Pułapkę: nie dość, że pochwala podatki, to jeszcze chciałby je osobiście zbierać. Al-Fashir śmieje się i nie pyta już o nic więcej. "Jeśli chodzi o mnie i innych anarchistów, to wisisz dalej" - oznajmia bezlitośnie. Jakoś nikt nie kwapi się, żeby wykorzystać ten niewątpliwy dowód aspołeczności anarchistów. Poborca podatkowy... istnieją pewne granice miłości do ludzi.

Przechodzimy do poważnych tematów egzystencjalnych... Nie na długo, bo rozwój społeczeństwa następuje w wiadomy sposób i oto pada pytanie: "Czy ktoś tu w ogóle zamierza mieć dzieci?". Lhaea natychmiast dorzuca: "Rude lub nie?". Powaga przepadła. Krytykują używanie lornetki do przyglądania się przystojnym Murzynom. Z wyższością informuję ich, że jak się ma lornetkę, to się jej używa do czego się chce, a jak się nie ma... to się wisi na drzewie. I czego Lhaea się czepia czarnych? Czy też coś do nich ma? Lhaea zaprzecza, przypominając, że jest Mulatką. Nienawidzi jedynie żółtych. Uzasadnia to obszernie, co byłoby nudne, gdyby nie dbał tak bardzo o używanie właściwych końcówek: "Chciał mnie zgwałcić, gdyż jestem pięk-NA. No to go zabi-ŁAM i uciek-ŁAM". Dziwne, że w ogóle żyją na świecie jacyś gwałciciele, nie?

Al-Fashir krytykuje arogancję kaktusowców, odkrywając przed zgromadzonymi drzemiące w nim pokłady goryczy: "Taki Keric, jak potrzebuje pomocników, to załatwia sprawę krótko: Nie pchać się, jeden wystarczy. A ja jestem uczciwy i muszę czekać cztery miesiące, aż ktoś się odezwie".

Dyndający-na-Linie doznaje olśnienia: "To ja też tak zrobię! Napiszę, że idzie grupa, wołam, żeby mnie odczepili, a potem: Nie pchać się, jeden wystarczy!". Śmiejemy się, ale potem przypominamy Wiszącemu, że zanim go odczepią, dowiedzą się telepatycznie o podatkach, więc - "Wisisz dalej!".

Al-Fashir rozwija swoją tezę (kaktusowcy to zakała Hitalii). "Popatrzcie na O'Callana. Wziął ludzi na zwiad, wiadomo, bo Kaja-Halai-Tes ich widziała. Potem zwiad się rozsypał, a wielki szef co robi? Pomaga komuś? Szuka kogoś? Nie! Wraca do krateru po nowe mięso armatnie i prowadzi je na zatracenie." Nieoczekiwane poparcie nadchodzi ze strony Itsuma: "Prawda! Ja byłem w pierwszym zwiadzie. Drzewo mnie przywaliło, straciłem przytomność i obudziłem się dopiero w tej jakiejś jaskini, ale nie wiem, kto mnie tam przyniósł i opatrzył. Na pewno nie O'Callan." Następuje snucie przypuszczeń, kto opatrzył Itsuma i w jakim celu. Hitaliańska King-Kongica, żeby go zjeść? Wykorzystać seksualnie? Przerobić na zabawkę dla małych małpek? Czy to lepiej, czy gorzej, niż wisieć na drzewie?

"W tej jaskini zobaczyłeś Rodrigueza?" pytam niewinnie. Itsumo potwierdza, niczego na razie nie podejrzewając. Rodriguez nie mógł przyjechać, więc wszyscy uważają, że niczego więcej nie da się z tej informacji wycisnąć.

Mamy swoje zdanie na ten temat, gdyż Rodriguez dostał mój telefon z redakcji, zadzwonił, gadał przez 50 minut (z Gliwic!), a ponieważ lekko mnie przeraził (zawodowy zabójca!), zdradziłam mu, że teraz piszę razem z Al-Fashirem i nie mogę się dogadywać na własną rękę. Al-Fashir odezwał się półtorej (!) godziny później i okazało się, że istotnie, Rodriguez zadzwonił do niego zaraz potem, jak skończył gadać ze mną. Bogacz jakiś, czy dzwoni za darmo? W każdym razie, mamy pewne plenipotencje od Rodrigueza, dotyczące reprezentowania go w Rytrze i dysponowania, w ograniczonym zakresie, jego postacią. Wykorzystamy to, a jakże, ale wszystko w swoim czasie...

Keric nie cieszy się sympatią zgromadzonych, niezależnie od ich preferencji politycznych. "Czy odezwał się do kogoś inaczej, niż protekcjonalnie?" - pytam prowokująco. Cisza, a potem wszyscy mówią naraz. Szkoda, że Kerica tu nie ma. To było zbyt łatwe.

Stołówka ma szklane drzwi. Przez moment miga mi za nimi znajoma sylwetka... Cóż, jest dziesiąta. Najwyższy czas, żeby redaktorzy dotarli.

Przychodzą po kwadransie. Łatwo do nas trafić, wybuchy śmiechu chwilami zagłuszają nawet muzykę z odbywającej się na dole dyskoteki. Jedzą kolację. Herbata wystygła dwie godziny temu, więc konieczna okazuje się wyprawa po piwo. Potem usiłują wskrzesić zamarłą nagle dyskusję. Po niedługim czasie humory wracają do normy. Wszelkie poważne problemy, wskazywane przez Kaktusa, zgromadzeni rozwiązują w minutę osiem. Kapsuła? Posłać tam Kerica! Wytaszczy na plecach, żaden dźwig nie będzie potrzebny. Ewentualnie można podesłać do pomocy O'Callana, zakazując mu osuszenia bagna - nie zdoła wykonać tego polecenia, jak i żadnego innego.

Wrak? Keric go wypatroszy! Nasz odporny na promieniowanie bohater nie zna rzeczy niemożliwych! Jakie tam zmęczenie! Taki to i jedzenia nie potrzebuje. A zresztą, czy żądamy tak wiele? Jeden wrak i dwie kapsuły i już może odpocząć, a nawet - kto wie? - wziął urlop.

Jacek Drewnowski próbował nieśmiało napomknąć, że Keric to fajny gość, ale nie doczekał się odzewu. Dla kogo fajny, to fajny...

Około jedenastej obsługa stołówki łagodnie zasugerowała, że gdybyśmy sobie poszli, to mogliby sprzątnąć po kolacji. Poszliśmy do jednego z pokojów, obsiedliśmy cztery, znajdujące się tam, tapczaniki i bawiliśmy się dalej.

Podniesiono kwestię kąta, pod którym wrak jest wbity w grunt. Jarek G. wykonał demonstrację: wrak symbolizowała butelka po piwie, poziomem gruntu był stół. Aby dobrze wszystko obejrzeć, trzeba było pełzać po podłodze, ale nikogo to nie powstrzymało. Uczepiony-za-Nogę miał jakieś sugestie, ale nikt go nie słuchał: w końcu, jak ktoś wisi tyle czasu głową w dół, to z definicji nic mądrego nie może wymyślić, pomijając fakt, że nie widzi wraku, ani nie pamięta, bo dawno już wylazł z krateru. Wisi i wisi... a czy on nie ma przypadkiem jakichś wszczepów? Bo Natchniony tamtędy przechodził, więc może problem został roz...wiązany?

Golo (Jr III) oznajmił, że rodzina zaraz go znajdzie i taki będzie koniec nielegalnej kolonizacji Hitalii. Natychmiast zaczęto zgłębiać zagadnienie, kto go tu wysłał i kto go szuka. Czy on nie ma czasem braci? Kuzynów? Nikogo, jak to? Ostatecznie przyznał się do jakiegoś kuzyna - kazano mu zapomnieć o ratunku. Kuzyn przejął Falcorum i ma Gola baaardzo, ale to baaardzo... daleko.

Około pierwszej uznaliśmy, że dobrze by było odpocząć po podróży, bo, niestety, śniadanie jest o ósmej... Wyznaczono pobudkowiczów i to był koniec posiedzenia piątkowego.

sobota 12.10.96

Przyszliśmy do stołówki punktualnie około ósmej. Po śniadaniu musieliśmy z niej wyjść, bo miała przyjść inna grupa. Dla nas przed południem przeznaczona była kawiarnia, ale okazało się, że będzie otwarta dopiero o dziesiątej. Cóż... Mając doświadczenie w podbojach nieznanych terytoriów, wysłaliśmy zwiadowców, aby empirycznie sprawdzili, jak jest temperatura na zewnątrz budynku. Zwiadowcy wrócili dość prędko i oznajmili, że potrzebne są swetry, bo jest "rześko". Jarek G. prawie skręcił się ze śmiechu i zapowiedział, że on nigdzie nie idzie, bo skoro jest "rześko", to przemarzniemy do szpiku kości. Cóż, niektórych to nie zraziło. Wyruszyliśmy sporą grupką. Poprad płynie tuż obok hotelu Balaton, prowadzi wzdłuż niego ścieżka, czego więcej chcieć?

Lhaea postanowił wywiedzieć się więcej na temat anarchii. Al-Fashir dzielnie trwał na stanowisku, że wszyscy będą się lubić i to wystarczy, a problemy podnoszone przez Lhaeę są sztuczne. Jakie przestępstwa? żadnych wariatów nie wpuści się poza przełęcz i tyle. Anarchiści będą mili dla siebie nawzajem, bo w ogóle po to się zostaje anarchistą. Jak ktoś chce szkodzić, to nie musi się fatygować - zostaje koło wraku i już. Ja stanowczo odmawiałam udziału w tej dyskusji, koncentrując się na bezsensie siedzenia w kraterze. Co tam można robić? Myśleć o wyniesieniu rzeczy z wraku? Całe stado już myśli, nie potrzeba im pomocy. Opiekować się rannymi? To chyba prędzej Sara MacLean, chirurg przecież. Skoro ona nie jest potrzebna w szpitalu, to znaczy, że personelu jest aż nadto, po prostu przepchać się do tych rannych nie można. Gotować? Niby co? Złodziejskie zwierzaczki grasują po tym kraterze aż miło, wyciągają każdemu z kieszeni, co zechcą, ale nikt żadnego nie ustrzelił. Polowania odbywają się daleko i przynoszą mierne efekty, a zresztą D'Albero oferował się za kucharza.

Kradzieże wzburzyły wszystkich. Hosoda oznajmił, że protestował w listach do redakcji, bo skoro okradziono go podczas snu, to znaczy, że on się kończy jako ninja. Jak chcą, to niech go od razu zabiją, ale zabierać mu sprzęt? Nie mógł tego strawić.

Al-Fashir powiedział, że nie wydrukowali mu drugiego zapisu, bo w nim się obudził w środku nocy i poszedł sobie z krateru. Oczywiście wtedy nie mógłby zostać okradziony, a generator manny to brzmi zabójczo. On miał na myśli po prostu urządzenie, w którym można lepiej upakować zapas jedzenia na tydzień. W końcu liofilizowane żarcie, koncentraty w tubkach i batony (może i wojskowe) istnieją już dzisiaj - czy w erze podróży kosmicznych nie będzie nic lepszego?

Mnie interesowało tylko jedno: po co siedzicie w tym kraterze? Tam nie ma nic do roboty. Można się tylko obrzucać wyzwiskami, utyskiwać na brak żarcia, wody i wszystkiego, bo jak się siedzi na gołej ziemi... Ech! No tak, można jeszcze deklarować, że się zrobi wszystko, cokolwiek rozkaże Kaktus. Można iść na zwiad z O'Callanem, jak komuś życie niemiłe... Dla dziewczyn nie ma tam zajęcia, tak czy owak, chyba, że którąś interesuje odrzucanie (lub przyjmowanie, co prawie na jedno wychodzi) niedwuznacznych propozycji. Popatrzcie na Jotkę, jedyną zajętą czymś sensownym: ona się nudzi! Upchnęli ją do szpitala i myślą, że ona o niczym innym nie marzy. Chciała iść na zwiad - gdzie tam, nikt tego nie usłyszał, ma pozostać zaszufladkowana i już. Koszmar!

Natchniony przyłączył się do nas i we trójkę jakoś tak idziemy osobno... Ten jego Bóg to jest obcy, który wstąpił w Natchnionego. W worku są narkotyki, bo nawróconych trzeba jakoś nagradzać. Zabijanie cyborgów jest konieczne. A gdyby się chcieli nawrócić? Hmm, tego Natchniony nie rozważał. Ale gdyby bardzo chcieli? Pomyśli o tym. Dobra. Co jest bardziej skomplikowane od noża? Pistolet! Zapomnij o moim pistolecie, nic z tego! A w ogóle, trzymam cię na muszce, o ile tam jest jakaś muszka. Ale o tym pogadamy później. Co z tymi wytworami cywilizacji? Tama? Tak, tama jest zła. Niby czemu? Mała, zwyczajna tama z kamieni? A po co wam tama? (to Lhaea. Skąd on się tu wziął?). Po nic, my tylko pytamy teoretycznie. Acha. No, mała tama z kamieni może by przeszła. Fajnie. A elektrownia? Zwariowaliście? Elektrownia to wymysł szatana! A skąd weźmiecie elektrownię? (Lhaea, oczywiście. Niektórzy są strasznie wścibscy.) Znikąd nie weźmiemy żadnej elektrowni, tak tylko pytamy, z ciekawości. Natchniony, co ci się nie podoba w elektrowni? Małej, zwykłej elektrowni, takiej napędzanej kołem wodnym, jak młyn. Mnie nic, ale Bóg mówi, że elektrownia jest zła. Eee tam, strasznie drobiazgowy ten twój Bóg. A po cholerę on w ciebie wstąpił? A cholera go wie. Acha. No, a co właściwie jest nie tak z wytworami cywilizacji? Są złe. O rany, wiemy, ale dlaczego są złe? Bo czynią z ludzi niewolników, uzależniają ich od siebie. A narkotyki to niby nie?! Też, ale narkotyki pochodzą od Boga. Dobra, zostawmy to na razie. To gdybyśmy się chcieli nawrócić, też byśmy musieli zabijać cyborgi? Obowiązkowo! I niszczyć wytwory cywilizacji? Pewnie! A skąd byśmy wiedzieli, które trzeba zniszczyć, a które mogą zostać? Ja bym wam mówił. A jak akurat byłbyś zajęty, to nie moglibyśmy niszczyć, bo bylibyśmy ciemni, jak tabaka w rogu? Moglibyście niszczyć na wszelki wypadek wszystko, co wygląda podejrzanie. Ale skąd byśmy wiedzieli, co jest podejrzane? Taki młyn, na przykład, służy do produkcji mąki z ziarna, a z mąki robi się chleb, podstawowe pożywienie. Chyba twój Bóg nie chciałby pozbawić swoich wyznawców podstawowego pożywienia, bo by mu wymarli, więc młyn jest OK. No, a elektrownia niczym się prawie nie różni od młyna, a ma być zniszczona. Zaraz, zaraz, zaczekajcie... Sam widzisz! Potrzebujemy jakiejś definicji. Wymyśl definicję! Albo przykazania! (Wszystko nam jedno, definicja, przykazania... umiemy sobie z czymś takim radzić. Byleby tylko mieć możność interpretacji.)

Skądś pojawił się Itsumo. Al-Fashir wdaje się z nim w dyskusję o prymitywnych elektrowniach wodnych. Ja pozostaję przy religii. Powołując się na "święte teksty" dla pragnących się nawrócić (Feniks nr 55, str. 107) wywodzę, że nie mam nic przeciwko uwierzeniu w to, że Bóg Natchnionego mieszka w Natchnionym; ponadto, nic mi nie szkodzi uwierzyć, że wzmiankowany Bóg nienawidzi cywilizacji, która czyni z nas dzikie zwierzęta, bo w końcu, jak ktoź jest Bogiem, to mógłby sobie pozwolić na dużo więcej, niż nienawidzenie czegoś. Nienawiść Boga Natchnionego do cywilizacji w niczym mnie nie ogranicza, więc OK, wierzę w nią. Nie rozumiem tylko, co jest złego w dzikich zwierzętach, one są chyba jak najbardziej zgodne z naturą? Co do pójścia do lasu i życia tam w harmonii z naturą, też nie mam zastrzeżeń. Jaskinia jest w lesie, nie? Kwestia zabijania cyborgów jest postawiona bardzo jasno: Bóg je zabija, rękami Natchnionego, niczyimi innymi. Krótko mówiąc: nigdy nie spotkałam mniej kontrowersyjnej religii.

Ten ostatni wniosek dobija Natchnionego, który zaprzestaje dyskusji.

Wracamy. Lhaea przyjął wreszcie do wiadomości, że anarchiści będą starannie dobierani i żaden zwyrodnialec nie wślizgnie się do nich, więc próbuje przekonać Al-Fashira, że następne pokolenia wszystko zepsują, bo na pewno będzie się rodzić sporo nieprzystosowanych. Dyskusja schodzi na kwestie wychowawcze. Mam wrażenie, że żaden z dyskutantów nigdy nie opiekował się małym dzieckiem nawet przez pięć minut, toteż słucham pilnie, bo zabawa jest przednia i nie wtrącam się, żeby za szybko nie skończyli. Gdyby na Hitalii pojawiło się tyle dzieci w ogóle, ilu Lhaea wymyśla wyrodków, byłoby bardzo dobrze - tak uważam, ale nie mówię tego.

W międzyczasie rozwiązujemy problem wymowy nazwiska "Ophite" - to się wymawia prawie tak, jak: Obfity. Jarcz Obfity, też ładnie i po polsku!

Kawiarnia jest już otwarta. Zsuwamy dwa stoły, Jarek G. kładzie na nich mapę. Teraz wszyscy pchają się, żeby ją obejrzeć. Co my tu mamy... "Jaskinia Lanton" jest na wyższej górce (myśmy ją sobie wyobrażali na niższej), od strony oceanu - OK. Strumień spływa nie z przełęczy, tylko ze wschodniego zbocza wyższej góry - źle - wpada do bagna, niech będzie. "Przełęcz Natchnionego"? Tego nie rozumiemy i zapomnieliśmy zapytać. Pożar dochodzi dużo dalej, niż na pierwszej mapce, włazi aż na naszą górę; sprawia wrażenie narysowanego cyrklem. W bagnie pojawiły się gejzery. Kapsuła! No, to jest mocne! Kapsuła przypłynęła prawie do brzegu bagna - była najmarniej kilometr dalej. "Polana Jagera" jest mniej więcej w połowie biegu strumienia, w strefie pożaru, a jakże. Przybyły trzy nowe górki na wschodzie i to wszystko.

Następuje poważna "sesja dyskusyjna" pod kierownictwem Jarka. Rozważane są problemy kaktusowców: czy we wraku jest promieniowanie, jakie, jak sobie z nim poradzić, skąd wziąć licznik Geigera. Przy wywodzie Jarka, że skażona jest prawdopodobnie tylko woda, więc wystarczy poczekać, aż cała ta woda wycieknie, a potem porządnie zmyć powierzchnie dużą ilością czystej wody, ewentualnie owijać nogi szmatami, a potem te szmaty wyrzucać, Al-Fashir nie wytrzymuje i wdaje się w polemikę. Czy promieniowanie to kurz, waszym zdaniem? - pyta jadowicie. A skąd weźmiecie wodę do spłukania tego kurzu, zdaje się, że poważnie brakowało wam wody do picia? Duże ilości czystej wody? W czym będziecie ją nosić? Ile osób do tego zaangażujecie? Ile czasu im to zajmie? Czy będziecie czekać, aż zgłoszą się chętni do tej harówki, czy będzie tak, jak z pogrzebem? I tak dalej... Kaktusowcy nie ustają w wysiłkach, aby zminimalizować zagrożenie promieniowaniem. Al-Fashir przypomina, że jak trzeba było wygnać graczy z wraku, to promieniowanie było śmiertelnie groźne, niezależnie od tego, czy w pobliżu wyciekała jakaś woda, czy nie. A teraz mamy o tym zapomnieć? Pstryk i wyłączacie sobie promieniowanie, bo wam przeszkadza?

Temat ulega zmianie. Teraz omawiają stan posiadania. Jager, cały w skowronkach, wyciąga swój zeszycik, bo wczoraj, jak czytał, redaktorów nie było, i oto po raz trzeci zabiera się do swoich tekstów... Nie bardzo możemy wyjść, bo w kawiarni wolno palić. Kupujemy sobie chipsy i napoje, siadamy skromnie na uboczu, przy osobnym stoliku. Słuchamy, komentujemy cichutkim szeptem... Mimo to budzimy niezdrowe zainteresowanie. Co i rusz ktoś domaga się, żebyśmy powtórzyli coś głośniej. Jarek popatruje na Al-Fashira i rzuca miażdżące komentarze na temat nieżyciowości anarchii, niemożności przeprowadzenia różnych ważnych przedsięwzięć w społeczeństwie, w którym każdy robi, co chce. Al-Fashir potwierdza - faktycznie, anarchisty nikt nie mógłby zmusić do łażenia po promieniującym wraku, w celu dowiedzenia się, że w ładowniach jest dokładnie to, co do nich włożono... Podziwiam jego opanowanie - nie daje się sprowokować zdroworozsądkowym wywodom Jarka; ze stoickim spokojem powtarza swój koronny argument: anarchiści będą się lubić. To stwierdzenie jest jakby nie z tej bajki, a jednocześnie trudno z nim polemizować.

Wreszcie decyduję się sprowadzić te problemy do właściwych (jak na razie) wymiarów: "Co ci szkodzi, że siedzimy sobie we dwójkę w jaskini? Nikomu nie robimy krzywdy. Poradzimy sobie jakoś bez prawa." Jarek przyznaje, że rzeczywiście, skoro jest nas tylko dwoje, to może jakoś przetrwamy, chociaż nie mamy praw ani szefa.

Inwentaryzacja sprzętu trwa. Powinni zatrudnić magazyniera! I odźwiernego, bo teraz mają problem z otwieraniem drzwi. Dziwny jakiś ten statek, nie ma awaryjnego otwierania ręcznego? Przecież to jest statek kosmiczny, a im starszy, tym bardziej powinny być na nim systemy mechaniczne. No, ale nie ma, to nie, nam to w sumie nie przeszkadza.

Jarek nalega na wyprawę do wraku, a jednocześnie piętrzy trudności. Co będzie, jeśli ładownie się nie zdehermetyzowały? Ktoś wie i wyjaśnia to tak szczegółowo, że robi mi się niedobrze. Wymyślają na to radę. W ogóle wszystko robi się nagle proste, gdyby tak jeszcze promieniowanie zniknęło... Na promieniowanie nie mają pomysłu.

Po obiedzie ktoś odkrywa, że jesteśmy w górach. Trochę głupio cały czas spędzić na krześle, może byśmy jakąś górę obejrzeli z bliska? Jeśli w ogóle, to właśnie teraz, bo zaraz będzie ciemno. Lecimy po okrycia, niepotrzebnie, bo zrobiło się ciepło. Idziemy. Ambitniejsi lecą jak wariaci, mało nóg nie pogubią. Będą się wspinać czerwonym szlakiem, a my czemu tak się wleczemy w ogonie? Bo my idziemy na spacer, dla przyjemności. Dobra, to oni nie będą czekać.

Zostajemy w piątkę: Al-Fashir, Itsumo, Natchniony, Golo Jr III i ja. Rozmowa schodzi na tematy prywatne, problemy z tekstami nieopublikowanymi, kawały... Górka jest stroma, więc się nie spieszymy. Napotykamy kręty strumyk i oglądamy go dokładnie. Szeroki na półtora metra, głęboki może na trzydzieści centymetrów, woda czysta, płynie szybko, na dnie leży mnóstwo kamyczków. Zapamiętujemy.

Włazimy na wierzch jakiejś pomniejszej górki. Czujemy się usatysfakcjonowani - zdobyliśmy szczyt, spełniliśmy obowiązek turysty, a na dodatek są tu jakieś ruiny, które oglądamy skrupulatnie. Cóż, kamienie, jak kamienie... Wracamy. Rozmawiamy o Hitalii, niezobowiązująco i bez złości. W końcu, bawimy się w to dla przyjemności. W porówaniu z innymi grami... A w co gracie? A słyszeliście ten dowcip...?

Czas na refleksję, nabranie dystansu. Chwila oddechu przed wielką rozgrywką.

Acha, Jarek odwołał grę. Nie ma wielu ważnych postaci, nie ma sensu.

My nie odwołujemy niczego. Miała być gra, więc gramy. Golo nie chce się angażować, żegnamy go bez urazy. Nikogo nie zmuszamy. Hasło Al-Fashira ("a my będziemy się lubić") toruje sobie drogę do umysłów odpowiednich ludzi.

Lokujemy się w kawiarni. Wszystko jest właściwie oczywiste. Itsumo obudził się w jaskini. Jakiej? Głupie pytanie! Jaka to może być jaskinia? Jest tylko jedna, naprawdę godna tej nazwy i uwagi; ma niskie odnogi, bo niby czemu nie? Kto go tu przyniósł i opatrzył? Kto zna się na leczeniu? Natchniony, któż by? Itsumo zobaczył Rodrigueza. Nie ma sprawy, Rodriguez jest z nami. Pozwoli się zobaczyć, jak go ładnie poprosimy.

Przybywa parę osób. Pacjentka szpitala, ta krótko ostrzyżona, przyznaje się, że jest Kają-Halai-Tes. Al-Fashir mówi: "Wiedziałem!" Albo kłamie (genialnie!), albo naprawdę jest telepatą. Ona pyta: "Skąd mogłeś wiedzieć?". Też mnie to interesuje, ale oddalam się dyskretnie, żeby mógł jej to wyjaśnić. Gdyby musiał polegać na logice, źle by na tym wyszedł.

Keshe, mała śmieszka, też chce się przyłączyć. Bomba! Dziewczyny same wyciągnęły właściwe wnioski.

Hosoda waha się. Sympatyzuje z nami, ale ma zadanie do wykonania. My sympatyzujemy z jego zadaniem. Chętnie poczekamy.

Kaja-Halai-Tes przyłącza się... no cóż, chyba raczej do Al-Fashira, niż do anarchii (jak go spytacie, zaprzeczy, założę się). Ciekawość mnie zżera, więc pytam ją, jak się przemyciła. Z moich danych wynika, że Kaja-Halai-Tes to Aleksandra Rudka, nieobecna, jako żywo. "Pseudonim" - wyjaśnia krótkowłosa. Ha! Sprytnie.

Siedzimy w kawiarni aż do kolacji. Po kolacji rozmowa ogólna, znowu mapa, znowu kaktusowcy kombinują, jak by tu się dobrać do gratów z wraku. Po kiego licha tak się do tego pchają? Mało mają cywilizacji wszędzie dookoła? Dobra, załóżmy, że promieniowanie wygasło, drzwi, luki czy jak im tam, pootwierały się... Nie, inaczej: dzielni bohaterowie, nadludzkim wysiłkiem intelektu uniknęli napromieniowania, wykorzystali prąd, kołaczący się w resztkach instalacji, do otwarcia drzwi i stanęli przed skarbami techniki. Co robią dalej? Harują ciężko przy wynoszeniu tego z wraku. Harują ciężko przy transporcie z wraku na polanę Jagera (może wykorzystają strumień do spławiania rannych lub ciężarów). Na polanie, harują ciężko przy składaniu sprzętu do kupy i stawianiu baraków. Uruchamiają "cholerną polową stację telewizyjną" i... "Kim był bohater okresu przejściowego, Keric", "I ty możesz zostać O'Callanem", "Ogłoszenia parafialne Kaktusa", itp. Powodzenia!

Co innego my. Skąd wiadomo? Wystarczy popatrzeć, kto został w kraterze - sami nudziarze. A kto przyłącza się do anarchistów? Ludzie z pomysłami (niektóre są szalone, ale co z tego?). My będziemy się bawić!

Rozmówki na tematy wszelkie trwają do piątej nad ranem. Równolegle odbywa się sesja RPG: mistrzem gry jest Jager. Al-Fashir zagląda tam na małe pół godzinki; wychodzi zdegustowany. "System Jagera" - mówi, w charakterze komentarza. Dyskusja trwa. Windows'95, UNIX, Internet... Znacie to na pamięć? Kto nie zna? Kto by się oparł?

Acha, Jacek Drewnowski przepatrzył swój identyfikator. Zgodnie z sugestią Jarka, panowie redaktorzy dostali trzy wersje, do wyboru: pierwszy z nazwą postaci (zgaduj, zgadula - to jest tajne), drugi z nazwiskiem i trzeci, z napisem "Mistrz gry". Tego wieczora Jacek paraduje z tym ostatnim, uzupełnionym o jedno słówko: "wstępnej".

niedziela 13.10.96

Schodzenie się szło opornie, niektórzy spóźnili się poważnie, choć tym razem śniadanko o dziewiątej. Zjedliśmy, a potem, jak już był komplet, dyskretnie, bez hałasu, przysiedliśmy się do Itsuma i Natchnionego. Wywołało to pewne komentarze, nietrafne, bo nie mieliśmy już powodu agitować. Dziewczyny pojawiły się przy anarchistycznym stoliku za moment. To już wywołało lekki popłoch, eskalację pseudodowcipów i histerycznych śmiechów. Niezrażeni, omawiamy kwestie techniczno-organizacyjne. Mamy mało czasu, musimy się poumawiać. Ustalamy strategię. Kaktusowcy dowcipkują, więc idziemy na korytarz. Oni zostają w stołówce. Jarek kursuje pomiędzy nami. Ustalamy szczegóły. Czy Itsumo miał jakieś wszczepy? Tak, licznik Geigera w przedramieniu, bo pracował w elektrowni i to było coś w rodzaju czarnej skrzynki, poziom promieniowania miał być rejestrowany cały czas i możliwy do odczytania po śmierci pracownika. Natchniony wycina ten licznik, wali w niego kamieniem i wyrzuca przez ramię. Potem opatruje Itsuma.

Jarek twierdzi, że Itsumo i tak umrze. Krótka dyskusja, omówienie typu licznika, celu i sposobu jego wszczepienia w rękę i ustalamy, że żadne naczynia krwionośne nie miały powodu przechodzić przez to urządzenie; kości też nie były ruszane. Jarek decyduje, że Itsumo ma szansę przeżyć.

Kaktusowcy wypytują Itsuma, czy licznik miał szansę ocaleć; dowiadują się, że owszem, walenie kamieniem nie powinno mu zaszkodzić. Chwila radości... i otrzeźwienie. Kto znajdzie małą blaszkę wśród sterty kamieni? Żegnają się z licznikiem, lecz oto Obfity przypomina sobie, że ma licznik Geigera wmontowany w spodnie. Ten to ma refleks, szukają tego licznika od przedwczoraj!

Al-Fashir idzie na zwiad i przynosi nam odrażające wieści: czy wiecie, po co Obfity przyjaźni się z tym zwierzaczkiem? Nie wiemy. Bo chce go podtuczyć i zjeść! A to świnia! Prawie kanibal! Tfu! Kaktusowiec, po prostu...

Ustalamy ostatnie szczegóły. Przykazania Boga Natchnionego... Droga, jaką dotrą do jaskini dziewczyny. Reakcja Itsuma. Realne korzyści z narkotyków. Kto co napisze. Kiedy piszemy. Kto komu co wysyła. Wszystko zostaje omówione, wyjaśnione, ustalone.

Obiad i pa, pa.

Czemu tak krótko?

(Dopiero po odstawieniu Jagera na dworzec mogę spytać Al-Fashira o jedyną rzecz, której nie rozumiem, tzn.: "Właściwie po co nam ta elektrownia? Przecież nie mamy niczego, co można by napędzać prądem." Okazuje się, że prąd będzie nam potrzebny... ale wszystko w swoim czasie. Jak nam to wydrukują, to się dowiesz.)

(Warszawa, 24.10.96.)

^

--- --- ---

Plik utworzony: 24-10-1996
Ostatnia modyfikacja: 15-01-2003
Copyright (c) 1996-2003 Antonina Liedtke Wojciech Gołąbowski