|
Marcin Jankowski
Interes z "Metysem"
Desaix roześmiał się swoim matowym, szeleszczącym głosem i krzyknął coś w ciemność parowu. Zaszeleścił żwir i w półmroku zamajaczył jakiś ciemny kształt. Zrobiłem krok w jego stronę, ale nie zdążyłem nawet postawić nogi na ziemi, kiedy coś uderzyło mnie w plecy. Poczułem metaliczny smak w ustach i upadłem, krztusząc się i nie mogąc złapać oddechu. Jakaś czarna plama pochyliła się nade mną.
- Jesteś głupcem, badylarzu. - głos Desaixa docierał do mnie jak przez ścianę szumu. - I to sentymentalnym. A tacy bywają najgorsi.
Czarna postać zafalowała i poczułem ostry, chemiczny zapach. Coś wilgotnego dotknęło mojej twarzy i znowu mogłem oddychać.
- Podnieś go - powiedział Desaix do kogoś za moimi plecami. Czyjaś ręka szarpnęła mnie za ramię i usadziła opartego o oponę łazika. Ciężko, z trudem odwróciłem głowę i zobaczyłem błysk stalowych igieł na tle niewyraźnej, rozmazanej maskowaniem plamy. Nesen wyprostowała się i pomachała mi przed twarzą drugim paralizatorem.
- Zostaw go - warknął Desaix. - Przyprowadź dziewczynę.
Zamrugałem powiekami, próbując pozbyć się z pola widzenia szarej mgiełki. Od pasa w dół nie czułem nic. Postać hadlarza na przemian rozmywała się i wyostrzała przed moimi oczami.
Gdzieś z boku rozległ się odgłos szamotania i stłumiony jęk. Chciałem odwrócić głowę w tamtą stronę, ale Desaix złapał mnie za brodę i przybliżył swoją twarz do mojej.
- Nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności, badylarzu. Mogłem zabić ją wcześniej, ale chciałem, żebyś to zobaczył - powiedział cicho.
Próbowałem wstać, szarpnąć się, choćby krzyknąć. Nie mogłem. Desaix puścił mnie i leniwie skinął na swoją wspólniczkę.
Nesen pchnęła Sylvię do przodu, a potem zrobiła krótki, oszczędny półobrót. Techniczka nawet nie jęknęła przez zaklejającą jej usta taśmę. Po prostu nagle poderwała głowę do góry, a potem miękko przewróciła się, jak kukiełka, której przecięto sznurki.
Szarpnąłem się i straciłem równowagę. Leżąc na boku, patrzyłem na plamę ciemnych włosów rozsypanych na żwirze i jaśniejszą dłoń, wyciągniętą w bok. Starałem się sięgnąć do tej dłoni, ale mięśnie nie chciały wypełniać poleceń z otępiałego mózgu.
- Zostawię cię, badylarzu - usłyszałem za plecami głos Desaixa. - Popatrz sobie i baw się dobrze. Rodziłbym ci także modlić się, żeby cię szybko znaleźli, bo nie możesz się ruszać, a noc będzie chyba zimna...
Wybuchnął śmiechem, ale nie zwróciłem na to uwagi. Pełznąłem po ziemi, milimetr po milimetrze, walcząc z własnym ciałem, wpatrzony w leżącą o parę kroków ode mnie dziewczynę.
- Jednak zabiorę tę skrzynię, Coreder. Wyglądasz mi naprawdę na sprytnego i możliwe, że nie powiedziałeś mi prawdy... Cóż, wkrótce się przekonam. Pozdrów ode mnie Hobdaya - klepnął mnie mocno w plecy.
Jakąś cząstką gasnącej świadomości słyszałem krzątaninę, chrzęst żwiru pod stopami Desaixa i Nesen, oddalające się kroki. Ale to było dla mnie mało ważne. Nawet kiedy usłyszałem odgłos startującego silnika Gazera, a po sekundzie całą okolicę omyło ostre, pomarańczowo-białe światło kuli ognia, w którą zamienił się łazik handlarza i jego wspólniczki nie odwróciłem nawet głowy. Skulona, szczupła postać na ziemi o krok od mojej ręki była dla mnie całym światem. I kiedy traciłem przytomność czułem tylko gorzki, głuchy żal, że nie udało mi się jej dosięgnąć...
*
Desaix zapewne zdziwiłby się, gdyby dowiedział się, że bez słowa modlitwy znaleźli mnie już kwadrans po jego śmierci. Z drugiej strony trudno przeoczyć fajerwerk, w postaci jakiego zszedł z tego świata. W gruncie rzeczy zabiła go jego własna ignorancja - gdyby wiedział co na prawdę jest w kontenerze możliwe, że zdołał by odlecieć z Rossa żywy.
Ten, kto dawno temu skonstruował broń o oznaczeniu 9M131M Metys, wiedział, że najsłabszym i najbardziej zawodnym z jej elementów będzie człowiek. Wyposażył więc rakietę w możliwość uzbrojenia jej i pozostawieniu w stanie czuwania, aż do momentu, kiedy specjalny mikrofon kierunkowy ( był to drugi z "obiektywów" lunety ) zarejestruje dźwięk silnika i odpali pocisk w tamtym kierunku. Zamontowałem wyrzutnię w hangarze przed wyjazdem a lampki kontrolne zamalowałem nieprzeźroczystą farbą. Kiedy włączyłem ją tuż przed spotkaniem, elektroniczny "mózg" broni obudził się i czekał na sygnał. Desaix, dostarczył mu go aż nadto, uruchamiając silnik Gazera. Wybuch odpalonej automatycznie rakiety spowodował także wybuch pozostałych pięciu Metysów i z dwójki handlarzy nie pozostał ani jeden fragment większy od karty ID.
Federalni przesłuchali mnie jeszcze w szpitalu, kiedy leżałem podłączony do życia baterią rurek i przewodów. Zeznałem, że Hobday próbował przemycić nieznany mi ładunek, który wcześniej sprzedał Desaixowi ( to nazwisko okazało się prawdziwe; a przynajmniej pod takim handlarz występował w kartotekach ). Ponieważ w międzyczasie nie wiedząc o niczym, ale zaalarmowany próbą włamania do komputerów Cambel's zmieniłem kod dostępu do magazynu ( według rady Genszera, co ten potwierdził ), Hobi nie mógł wywiązać się z umowy i stracił życie. Desaix szantażem wymógł na mnie dostarczenie skrzyni, ale przy sprawdzaniu czy go nie oszukałem coś pomylił i wysadził się w powietrze. Służba Bezpieczeństwa chodziła wokół mnie przez trzy dni, ale nie zdołali ustalić nic ponadto; byłem jedynym żywym świadkiem całej sprawy, ewentualne dowody mogące zaprzeczyć lub potwierdzić moje zeznania rozleciały się po kilometrze kwadratowym planety. Wreszcie Pattenden poręczył za mnie i dali mi spokój.
Kiedy po tygodniu wyszedłem ze szpitala, poszedłem prosto do Szefa i opowiedziałem mu prawdziwą wersję historii. Należało mu się to. Zajęło mi to prawie dwie godziny, chociaż Genszer prawie mi nie przerywał. Nie wyglądał też na specjalnie zdziwionego. Jestem prawie pewien, że stary chytrus wiedział wcześniej lub domyślał się większości z tego co mu opowiedziałem...
Kiedy skończyłem opowiadać, Pattenden przysunął sobie terminal, wystukał coś i powiedział "Masz trzy dni zwolnienia z obowiązków służbowych. Odpocznij, bo trzeba wreszcie zabrać się za uprawy w piątce", a potem podał mi rękę i uśmiechnął się do mnie jak wielki, wspaniały kot z "Alicji w Krainie Czarów".
Najśmieszniejsze w tej całej sprawie było to, że kiedy zostałem oczyszczony z zarzutów okazało się, że za Desaixa była wyznaczona nagroda. Miałem ją serdecznie gdzieś, ale Genszer uparł się i doprowadził do tego, że w końcu mi ją wypłacili...
Sylvia zmarła na skutek krwotoku wewnętrznego będącego wynikiem przecięcia tętnicy nerkowej...
*
Genszer uparł się, że ze mną pojedzie. Miał sporo racji - nie wiem czy byłbym w stanie prowadzić łazika. Zresztą mówiąc prawdę było mi dokładnie wszystko jedno z kim jadę; mógłbym mieć za towarzysza nawet Frankensteina.
Genszer wysiadł z jeepa, ale nie poszedł ze mną. To był staromodny lekarz z klasą i wyczuciem.
Cmentarzem Ross 128 jest ogromna wychodnia szarego granitu, wznosząca się wysoko nad krawędź Płaskowyżu Geringera. Trzeba przyznać, że miejsce jest dość ładne. Stojąc na lekko nachylonej płycie w pogodny dzień ma się z jednej strony widok na wszystkie sześć Stacji z ich lśniącymi w słońcu kopułami, a z drugiej panoramę Lustrzanych Jezior, odbijających błękit nieba i płynące po nim chmury. Sam cmentarz także lśni, rzędami płyt z nierdzewnej, polerowanej stali przykrywających wycięte w skale sztolnie, w których stoją urny z prochami zmarłych. Mogił nie było wiele, większość z nich pojawiła się tutaj pół roku temu, kiedy runęła kopuła La Rabidy.
Pochyliłem się nad płytą z napisem "Sylvia Lomax 2370 - 2392" i położyłem na niej cienką wiązkę świeżo rozwiniętych brzozowych gałązek z drobnymi, jasnozielonym liśćmi.
- Przepraszam Sylvia - powiedziałem głośno. - Nie mogłem zdobyć żadnych kwiatów. Paradoks, czyż nie? Sześć Stacji pełnych zielska, którego wystarczyłoby na dżunglę i ani jednego kwiatka...
Coś zapiekło mnie pod powiekami. Zamrugałem.
- Nigdy nie byłem zbyt religijny, ale jeśli to prawda że po śmierci gdzieś idziemy, obiecuję, że kiedy tam trafię znajdę cię i będziesz mogła dać mi w pysk. A potem odszukam Hodbaya i mu przyłożę.
Próbowałem się uśmiechnąć, ale nie mogłem. Wargi miałem suche i spierzchnięte.
- Okazało się że za Desaixa była nagroda, dwanaście tysięcy kredytek. I nawet mi ją wypłacili... Zdziwiłabyś się pewnie, gdybym ci powiedział, że to jeszcze jeden z powodów dla którego nienawidzę Federacji...
Coraz trudniej było mi panować nad głosem. W piersiach czułem głuchy, tępy ból.
- Nie umiem się modlić Sylvia - powiedziałem z trudem. - Nauczyli mnie że świat to zespół reguł, zależności i procesów, które tworzą wszystko co nas otacza. Nie było w tym miejsca na żadnego Boga. Po prostu nie umiem. Wybacz mi.
Przerwałem i zamknąłem oczy. Słyszałem tylko swój własny, urywany oddech i uderzenia pulsu.
- Nie wiem co jeszcze powiedzieć - odezwałem się wreszcie, kiedy udało mi się trochę uspokoić. - Wcześniej nie chciałem ci wielu rzeczy mówić bo było... za wcześnie. Przecież ani ty, ani ja nigdzie się nie wybieraliśmy. Myślałem, że jest jeszcze czas... I za to też cię przepraszam, Sylvia. Za moją głupotę...
- Mam nadzieję, że ty mi wybaczysz, bo ja nie wiem czy sam potrafię to zrobić...
- Muszę iść, Sylvia. Przecież życie musi toczyć się dalej, a ja mam obowiązki wobec Federacyjnej Stacji Biologii Upraw Bezglebowych i Inżynierii Środowiska Ross 128, czyż nie? Może następnym razem zdołam zdobyć jakieś kwiaty... Do zobaczenia.
Genszer czekał na mnie przy jeepie. Nie pytał o nic, nie próbował mnie pocieszająco klepać po ramieniu. Po prostu uśmiechnął się bladym, smutnym uśmiechem starego człowieka i bez słowa odwiózł mnie do Cambel's Claim.
*
Tydzień później w Touffréville, stolicy koloni New Avalon Avery Thornhill, z zamiłowania historyk wojskowości, z niemym zdumieniem wpatrywał się w przesłany mu chip kredytowy na okaziciela, z zapisaną sumą sześciu tysięcy kredytek. Do przesyłki dołączony był kawałek dziwnie pogiętego i trochę osmalonego metalu, wyglądający jak fragment karoserii jakiegoś pojazdu. Na jego niepolakierowanej stronie widniał odręczny napis, wykonany wodoodpornym pisakiem: "za konsultację".
|
|