|
Marcin Jankowski
Kamuflaż
*
Na ekranie sytuacji taktycznej w CIB "Polyphema", dwanaście świetlnych punktów symbolizujących ABRW skupiło się w trzy krótkie sznureczki światełek, przesuwające się po zbiegających się trajektoriach w kierunku powierzchni HIT-1-2. Liczby oznaczające ich odległość od planety zmniejszały się coraz szybciej, a same punkty rozmywały się na wyświetlaczu, kiedy komputer symulował osłabienie sygnału zwrotnego przy wejściu obiektu w atmosferę. Hevit zauważył, że Slovic zagryza wargi.
Pierwsza trójka lśniących kropeczek zamieniła się w okrągłe plamki światła i natychmiast zgasła. Ten sam los, w trzysekundowych odstępach spotkał pozostałe. W okienku komunikatów zamigotał jasnobłękitny napis:
KONIEC OPERACJI
- Sekwencja zrzutu zakończona. - powiedział nawigator - Odchodzimy od planety, sir?
Hevit patrzył na Slovica i wyraz triumfu i upojenia zwycięstwem, który rozlewał się na jego twarzy. W przyszłości czeka cię niemiła niespodzianka, nieszczęsny sukinsynu - pomyślał.
- Odchodzimy od planety, sir? - powtórzył cierpliwie nawigator nie doczekawszy się odpowiedzi.
- Tak - Hevit obudził się z zamyślenia. - Chyba, że pan admirał ma jakieś zastrzeżenia...
- Zastrzeżenia? - powtórzył Fairclough. - Żadnych. Dobra robota, komandorze. Wracamy do bazy.
- Z przyjemnością - mruknął do siebie Hevit i uśmiechnął się.
*
Zasobniki z ABRW cały czas przyśpieszały. Anteny ich odbiorników ciągle odbierały sygnały sterujące, ale ich komputery wciąż stwierdzały, że nie zbliżają się do satelitów naprowadzania wystarczająco szybko. Planeta została daleko za nimi, niewielki zapas paliwa do silników manewrowych był na ukończeniu, ale dla układów kierowania było to bez znaczenia - liczyło się tylko wykonanie wprowadzonego wcześniej programu.
*
Kiedy Hevit, Fairclough i Slovic opuścili CIB fregaty, przygotowującej się już do powrotu na Lalande, komandor popatrzył na admirała z namysłem.
- Co dalej, sir?
- Pewnie dostaniesz urlop, Ed - uśmiechnął się Fairclough. - Może nawet awans, ale tu nie mogę nic obiecać.
- Dziękuję, sir - powiedział kwaśno Hevit. - A co z Hitalią?
- Za parę dni postaramy się, żeby informacja o naszym ataku "przeciekła" do Thanatos Dei. Trzymam zakład, że sami będą robili wszystko, żeby maksymalnie utajnić sprawę. Przez jakiś czas będziemy musieli siedzieć cicho jak myszy pod miotłą i udawać naiwnych przygłupów. W końcu klechy znudzą się i odpuszczą sobie HIT-1-2. A my za dwa, trzy lata bez rozgłosu przerzucimy tu automatyczny kompleks górniczy z jakiegoś asteroidu i wtedy zobaczymy co dalej...
- Mam nadzieję, że nie myli się pan co do Thanatos Dei, bo jeśli tego nie utajnią, dostanę takiego kopa, że... - mruknął komandor.
- Mamy jeszcze kilka dni na ustalenie szczegółów, Ed. Dopracujemy to.
- Oczywiście, sir - odezwał się równie nieszczerze Hevit. - Coś jeszcze, sir?
- Na dziś to chyba wszystko, Ed. Czas zameldować się w bazie.
- Tak jest, sir.
Hevit wrócił na mostek i spojrzał na ekran, na którym wciąż widniał fałszywy obraz sytuacji sprokurowany przez pierwszego oficera. Przez kilka minut przyglądał się wyświetlaczowi, a potem sięgnął po komunikator.
- Dowódca do bosmana.
- Zgłasza się bosman Wirgley, sir.
- Czy admirał Fairclough jest już w swojej kabinie?
- Właśnie wszedł, sir? Czy mam go wywołać?
- Nie, bosmanie, dziękuję. Dopilnujcie tylko, żeby nikt mu nie przeszkadzał i poinformujcie mnie, gdyby on albo kapitan Slovic wyszli.
- Tak jest, sir.
Hevit wyłączył komunikator i podszedł do pierwszego oficera.
- Pierwszy, jest pan pewien, że nasi goście nadal będą widzieć tylko naszą małą maskaradę? - zapytał cicho.
- Tak jest, sir. - wyszczerzył zęby porucznik. - Sam przeprogramowałem im terminale. Te w kajutach obok i na korytarzu na wszelki wypadek też.
- W porządku. - Hevit wrócił na swoje miejsce na podwyższeniu w środku sterowni. - Uwaga załoga, ogłaszam koniec manewrów "Martwe światło" - powiedział głośno.
Ekrany w CIB zamigotały i pokazały nowy - prawdziwy - obraz, który mógłby przyprawić Fairclougha albo Slovica o ciężki zawał. Dwanaście kropek zasobników ABRW było już tak daleko od HIT-1-2, że czułe sensory "Polyphema" ledwo były w stanie je śledzić. Trzy satelity naprowadzające nadal próbowały wywołać swój uciekający ładunek, ale przykryte kloszem zakłóceń retransmitowanych przez drony były jak głuche i nieme.
- Wchodzimy na skokową, sir - odezwał się nawigator.
Dałem wam dwa lata, "koloniści", pomyślał Hevit, patrząc na obraz Hitalii na ekranie. Może rzeczywiście pozjadacie się nawzajem do tego czasu, ale przynajmniej będzie to wasza własna decyzja. A jeśli nie, to przez dwa lata jeszcze wiele może się zdarzyć.
- Okręt gotów do wejścia w podprzestrzeń, sir - odezwał się Pierwszy.
Hevit usiadł na swoim miejscu.
- Pełna moc. Zabieramy się stąd.
Wokół kanciastego, czarnego kadłuba "Polyphema" rozkwitł wielobarwny pierścień impulsu kompensacyjnego otwieranego właśnie korytarza podprzestrzennego i fregata znikła z układu planetarnego gwiazdy HIT-01.
*
Silniki zasobników z ABRW dały z siebie wszystko. Dwanaście kontenerów, ważących ponad tonę każdy, pędziło naprzód z prędkością bliską połowie prędkości światła, wprost w ogromniejącą coraz bardziej tarczę słońca Hitalii. Tysiąc osiemset kilometrów przed nimi dwa drony także mknęły naprzód wciąż retransmitując nagrany wcześniej sygnał sterujący. Pozbawione osłony termicznej, rozgrzewały się coraz bardziej, aż w końcu wzrastająca temperatura zniszczyła ich nadajniki i retransmisja umilkła. Dopiero wtedy komputery sterujące zasobnikami zorientowały się w końcu, że coś jest nie tak, ale nie miały już paliwa na wyhamowanie rozpędzonych kontenerów - ani tym bardziej na wyrwanie się z coraz silniejszej grawitacji zbliżającej się gwiazdy. W kilka minut później przegrzane krzemowe płytki osłon ablacyjnych zaczęły odpadać z poszycia kontenerów i cała dwunastka spłonęła jak garść śmieci wrzuconych do pieca.
*
Kiedy "Polyphem" wszedł w podprzestrzeń, transmisja zakłóceń, ekranujących trójkę satelitów naprowadzających, nagle ustała. Satelity natychmiast przestawiły się w tryb poszukiwania, próbując odzyskać kontakt z ABRW, ale zanim jeszcze ustaliły swoją własną pozycję, zawieszone nad nimi drony wypełniły ostatni rozkaz zapisany w pamięci ich komputerów i zdetonowały ładunki termojądrowe małej mocy, w które wyposażono je przed startem z fregaty. Trzy niewielkie kule ognia wykwitły nad Hitalią, poczerwieniały i zgasły. Fala uderzeniowa wybuchu w próżni nie istniała, a termiczna była zbyt słaba żeby uszkodzić odległego o kilkanaście kilometrów masywnego satelitę, ale towarzyszący eksplozjom impuls elektromagnetyczny był zabójczy dla nieprzygotowanej na taki cios elektroniki. W ułamku sekundy dziesiątki zwarć i przepięć zamieniły awionikę satelitów w bezużyteczny złom. Pozbawione stabilizacji i układów utrzymujących je na stałej orbicie, ze zniszczonymi systemami łączności, zamienione w bryły martwego żelastwa i plastiku, rozpoczęły swój ostatni lot w dół, ku lśniącej zielenią roślin i błękitem oceanu planecie.
Rumia, listopad 2000
|
|