|
Marcin Jankowski
Kamuflaż
*
Na spodnim pancerzu "Polyphema", wśród płaskich, graniastych osłon sensorów i anten, pojawiły się dwie, rozszerzające się powoli szare szczeliny. Czarne płyty poszycia dzieliły się na coraz mniejsze, klinowatego kształtu segmenty i kolejno chowały, odsłaniając wreszcie dwa ośmiokątne luki ładowni, słabo oświetlone kilkoma małymi błękitnymi światełkami na stelażach dla podwieszonego ładunku. Pierwszy z walcowatych zasobników, zwolniony z podtrzymujących go szczęk, wypłynął majestatycznie w próżnię pod okrętem i rozłożył cienkie wąsy swoich czujników. Nagle, jakby to było sygnałem dla pozostałych ładunków, pojawił się drugi, trzeci, czwarty i w przeciągu kilkudziesięciu sekund przestrzeń poniżej "Polyphema" zapełniało piętnaście metalicznych walców, każdy otoczony lśniącą pajęczyną anten. Trzy z nich włączyło małe silniki jonowe i zaczęło oddalać się od grupy, obniżając się i wreszcie znikając na tle jasnej tarczy planety. Pozostała dwunastka sprawnie sformowała prostokątny szyk i powoli przepłynęła pod okrętem, rozbłyskując w słońcu. Kiedy ostatni szereg zasobników wyszedł z cienia rzucanego przez fregatę, z jej ładowni wyprysnęło niespodziewanie pięć małych, trójkątnych czarnych kształtów. Trzy z nich pomknęły w dół, śladem oddalających się od grupy satelitów, a dwa zatoczyły łuk i zniknęły na tle gwiazd nad planetą. Chociaż wszystkie włączyły już swoje radary, żaden z dwunastu walców orbitujących nad Hitalią nie odkrył małych, skonstruowanych według zasad stealth i pokrytych specjalną, pochłaniającą fale radiowe farbą, niespodziewanych, dodatkowych towarzyszy.
Luki "Polyphema" zamknęły się i fregata zaczęła odchodzić na wyższą orbitę ponad planetą.
*
Trzy satelity naprowadzające zrzut, kierowane zapisanym w pamięci programem i radarowymi altimetrami, dwieście czterdzieści kilometrów nad HIT-1-2 zajęło pozycję na rogach wielkiego trójkąta, odległe od siebie o ponad czterysta kilometrów. Wysyłając co kilka minut radiolokacyjny impuls w kierunku powierzchni planety czekały, aż w centrum ich trójkątnego szyku znajdzie się charakterystyczna forma na powierzchni Hitalii - duży, owalny krater nad brzegiem oceanu.
Kilkanaście kilometrów nad każdym z satelitów wystrzelony z "Polyphema" bezzałogowy dron wiernie powtarzał każdy manewr swojego "gospodarza", kierując na niego oko obiektywu swojej kamery. Anteny dronów były na razie martwe; małe stateczki tylko obserwowały i nasłuchiwały.
*
W sterowni fregaty Hevit obserwował na radarowym ekranie powolny ruch zrzuconego "zaopatrzenia". Dwanaście świetlnych punktów ułożonych w kształt prostokąta, stopniowo coraz dokładniej wchodziło na środek, pomiędzy trzy karmazynowe kropki - zasobniki transportowe ustawiały się na pozycjach wyjściowych do rozpoczęcia drogi w kierunku planety. Satelity naprowadzania nie wydawały jednak jeszcze żadnego rozkazu.
Ruch po jego lewej stronie kazał mu odwrócić głowę. Slovic, od kilku minut robiący wrażenie coraz bardziej nerwowego, prowadził przyciszoną, ale najwyraźniej ożywioną dyskusję z Faircloughem. Hevit zauważył, że admirał, wyglądający niedawno na zmęczonego staruszka, teraz przypominał znowu żwawego pięćdziesięciolatka w pełni sił. Komandor z zainteresowaniem przyglądał się, jak admirał z wyraźnie rosnącą irytacją podejmuje kolejne próby uciszenia Slovica. W pewnym momencie Fairclough walnął zwiniętą w pięść dłonią w poręcz swojego fotela. Piankowe wypełnienie wytłumiło odgłos uderzenia, ale Slovic odskoczył od admirała jak oparzony.
Hevit uśmiechnął się ukradkiem.
Stary potrafi jeszcze pokazać pazury - pomyślał.
- Jakiś problem, sir? - zapytał głośno. Wiedział, że nie powinien tego robić; w tej chwili należało jak najmniej zwracać uwagę tej dwójki na siebie i załogę, ale nie mógł sobie odmówić satysfakcji dopieczenia "adiutantowi".
- Drobna różnica zdań, komandorze. Już wyjaśniona - powiedział szybko Fairclough. - Za ile rozpocznie się ostatnia faza zrzutu ładunku?
- Kiedy satelity prowadzące i zasobniki zajmą odpowiednią pozycję. Według założonego programu, nastąpi to za czternaście minut.
*
Pierwszy z naprowadzających ABRW satelitów przeleciał nad wybitym w powierzchni Hitalii kraterem, omiatając go radarową wiązką. Natychmiast przesłał odpowiednią informację do pozostałych satelitów i cała trójka zaczęła wykonywać zsynchronizowane manewry, mające odpowiednio ustawić je do ataku. Kiedy ich komputery uznały ustawienie za satysfakcjonujące, wysłały sygnał do dwunastu zasobników unoszących się nad nimi. Dotychczasowy, prostokątny szyk pękł i walcowate satelity rozdzieliły się na trzy grupy, kierując się każda ku innemu naprowadzającemu.
Czarne, niewidoczne na tle gwiazd drony, zaalarmowane pierwszym impulsem śledzonej trójki, włączyły swoje rejestratory i zaczęły analizować sygnał.
*
Kiedy Hevit zobaczył na ekranie rozdzielającą się dwunastkę zasobników, poczuł lodowaty uścisk w żołądku.
Zaczęło się - pomyślał.
- Sekwencja zrzutu rozpoczęta - odezwał się nawigator.
*
Dwanaście kontenerów z ABRW, podzielonych na czwórki, zbliżało się do swoich satelitów naprowadzających. Odległość malała powoli - oprócz obniżania się, zasobniki musiały gonić satelity przesuwające się po swojej orbicie. Żeby nie pogubić się wzajemnie, wszystkie obiekty wymieniały pomiędzy sobą krótkie impulsy pozycjonujące i dzieliły się namiarami.
Kiedy były odległe o zaledwie osiemnaście kilometrów od swoich naprowadzających, wszystkie trzy grupy niespodziewanie straciły ich sygnały, jakby wpadły w strefę radiowego cienia.
Procesory sygnałów wystrzelonych z "Polpyhema" dronów zarejestrowały dość danych i odcięły komunikację ABRW - naprowadzanie, rozpoczynając realizację ułożonego przez Hevita planu.
*
Kiedy w sterowni "Polyphema" ekran pokrył się na pół sekundy śniegiem zakłóceń, Hevit sprężył się cały i zastygł w oczekiwaniu.
Teraz, Pierwszy! - pomyślał.
Ekran mignął i oczyścił się. Dwanaście kropeczek zasobników z ABRW otaczało trzema wianuszkami czerwone punkciki satelitów naprowadzania.
- Co to było, komandorze? - zapytał Fairclough na wpół podnosząc się z miejsca.
- Chyba błysk na słońcu. Jakieś przypadkowe zakłócenie. Rozpoznanie, mamy jakieś kłopoty?
- Żadnych, sir. Wszystko idzie jak w zegarku - odezwał się spokojnie pierwszy oficer.
Admirał opadł na oparcie fotela i zaczął z powrotem zachłannie wpatrywać się w ekran. Hevit opuścił głowę, żeby ukryć uśmiech. Udało się! Włączona przez pierwszego oficera, przygotowana wcześniej procedura symulacyjna działała i pokazywała nie to CO BYŁO naprawdę, ale to co MIAŁO BYĆ według Fairclougha i Slovica. Prawdziwy obraz miał tylko Hevit i pierwszy oficer na swojej konsoli, ale zapatrzeni w główny ekran admirał i kapitan nie widzieli nic poza zasobnikami z retrowirusami, opadającymi coraz bliżej Hitalii.
*
Kontenery z ABRW, pozbawione nagle sygnałów sterujących, włączyły silniki hamujące i zaczęły zmieniać kąty ustawienia swoich anten, próbując odzyskać kontakt z prowadzącymi je satelitami; jednak zamiast impulsów pozycjonujących odbierały tylko szum zakłóceń. Dopiero po dwóch minutach jeden z zasobników uchwycił daleki sygnał, dochodzący z przestrzeni nad planetą. Przesłał informację od pozostałej jedenastki i wkrótce więcej kontenerów potwierdziło nawiązanie kontaktu. Zasobniki zbiły się w nieregularną grupę i podążyły śladem nowych przewodników, oddalając się od Hitalii.
|
|