|
Marcin Jankowski
Kamuflaż
Czwarty obraz. Ciemne prostokąty otwartych pokryw w porysowanym, pokrytym zaciekami pancerzu kapsuły ewakuacyjnej starego typu. Wewnątrz skłębione, na wpół rozkładające się zmasakrowane ciała, rozrzucone po podłodze. Rój much i robactwa otaczający wszystko szarawą aureolą.
- To załoga Fenixa w module odstrzelonego mostka - powiedział Fairclough. - Część z nich była w takim stanie, jak żołnierze na pierwszym zdjęciu. Widocznie też nadziali się na tego dzieciaka. Reszta była zmasakrowana kijami i kamieniami, kilku miało rany postrzałowe. W środku nie było śladów strzelaniny, ani oznak walki. "Pasażerowie" Fenixa musieli ich zatłuc i wrzucać do wnętrza kolejno, jednego po drugim... Potem nie pofatygowali się nawet zamknąć włazów...
Zdjęcie z brzegu morza. Wysoki, gliniasty klif, porośnięty rzadką, ostrą trawą. Przechylone, siedzące truchło czegoś nierozpoznawalnego pokryte białymi smugami ptasich odchodów, płatami gnijącego mięsa i strzępami maskującego kombinezonu. Czaszka, z resztkami rudych włosów błyszczy w spękaniach sinej skóry metalicznym blaskiem chromowanej stali, takie same błyski prześwitują pomiędzy rozpadającymi się mięśniami.
- Nie wiemy: kto, czy co to było - powiedział Fairclough - Wygląda na jakiegoś zcyborgizowanego biona, ale nie miał żadnych śladów zewnętrznych obrażeń, które mogły by doprowadzić do śmierci. W każdym razie, musiał tak siedzieć od czasu sporo przed naszym przylotem, o jakieś dwieście metrów od pierwszego obozu rozbitków. Nie chciało im się choćby zepchnąć go do morza, woleli patrzeć i czuć jak gnije.
Kolejne zdjęcie. Błotnisty, wypełniony do połowy brudną, mętną wodą nieregularny dół. Przez gruzłowatą krawędź dziury przewieszona połówka czegoś, co kiedyś było człowiekiem, dziwnie skręcona wokół dwóch grubych żerdzi. Krzaki w promieniu kilku kroków mają połamane, bezlistne gałęzie.
- To chyba ktoś z załogi "Fenixa". Chyba, bo znaleźliśmy tylko jego dolną część i trochę strzępów górnej. W każdym razie miał kombinezon taki jak ci na mostku. Ktoś go związał, starannie i fachowo, i dopiero potem rozerwał ładunkiem wybuchowym. Patolog wydłubał z tych resztek prawie osiemset mikroodłamków skorupy ładunku kumulacyjnego typu SCE-4A, sporą część z tych kijów i sznurów. Saper, który obejrzał tego nieszczęśnika, powiedział, że ktoś to musiał przygotować na zimno; do uzbrojenia detonatora w SCE-4 potrzebne są dwie ręce, a ten facet na 99 procent był związany jak do ukrzyżowania i nie mógł nawet podrapać się w tyłek.
Zbliżenie płaskiego, pobrużdzonego kamienia. Na szarym boku głazu widać ciemne zacieki. Niżej, leżąca na ziemi i na wpół ukryta w trawie pogięta, ażurowa, podłużna konstrukcja z metalu i ceramiki, poplamiona brunatnymi plamami. Kilka postrzępionych, brudnych szmat walających się dookoła.
- To resztki czyjegoś biowszczepu ręki. Niestety, bez właściciela. Lekarz, który go oglądał stwierdził, że został WYDŁUBANY, najprawdopodobniej nożem i najprawdopodobniej w pośpiechu. Na wszczepie były resztki popiołu i spalonej tkanki. Możliwe, że po prostu ktoś przypalił sobie rękę, żeby pozbyć się tej protezy, ale możliwe też, że właściciel został upieczony i zjedzony...
Hevit gwałtownym ruchem wyłączył wyświetlacz. Czuł falę wzbierających mdłości, przemieszaną z wściekłością.
- Wiedzieliście o tej "wyprawie" w Dowództwie i nic nie zrobiliście? - wycedził przez zęby.
- A co według ciebie mieliśmy zrobić, Ed? Ogłosić całemu światu, że Thanatos Dei planuje pozbyć się kilkuset łajdaków zsyłając ich gdzieś na jakieś zadupie? Gdyby ludzie wiedzieli, kogo zapakowała załoga w hibernatory, pewnie nawet by przyklasnęli temu pomysłowi. Czy może mieliśmy zestrzelić "Fenixa", zanim wszedł w podprzestrzeń?
- Zakon znalazłby inny sposób, żeby rozwiązać "Projekt Hitalia" - powiedział Slovic. - Tyle, że ukrył by go tak głęboko, że nigdy nie moglibyśmy odkryć, o co chodzi. A pozwalając im dokończyć, zyskaliśmy szansę wykorzystania Hitalii, korzystając z zasłony dymnej, którą sekciarze sami stworzyli.
- Musimy zniszczyć Hitalię, żeby Thanatos Dei myślała, że zostaliśmy przez nich oszukani i wykonamy za nich brudną robotę. Po użyciu ABRW planeta faktycznie będzie miała już na zawsze kategorię "00" i wyjdzie z orbity ich zainteresowań. Tymczasem my zrzucimy na powierzchnię kilka automatycznych kompleksów wydobywczych i spokojnie zgarniemy całą śmietankę. Zresztą, kiedy już nauczymy się syntetyzować wielostabilne kryształy, możemy rzeczywiście zostawić HIT-1-2 własnemu losowi. A kiedy wreszcie dobierzemy się Thanatos Dei do ich tłustych, zakonnych tyłków, nigdy więcej nie będzie już żadnych "Projektów Hitalia"... Poza tym, pamiętaj, że cała ta "kolonizacja" to wielki szwindel. Ci, którzy przeżyli, nie mają szans przetrwać ze sprzętem, który Sekta wcisnęła im do ładowni. Wykończą ich choroby, głód, zimno, dzikie zwierzęta... Część pewnie wybije się wzajemnie - Fairclough wzruszył ramionami. - W pewnym sensie ich szybkie wykończenie to humanitarny odruch.
- Ma pan szczególne rozumienie terminu "humanitaryzm", admirale - powiedział głucho Hevit.
- Wolisz świat w wydaniu Thanatos Dei, Hevit? - zapytał zgryźliwie Slovic. - Świat, w którym masz do wyboru albo być gorliwym wyznawcą ich Boga, albo być martwym? W którym wypasieni mnisi w czarnych chałatach bez przerwy kontrolują o czym myślisz? Świat, gdzie na pomoc lekarza możesz liczyć tylko, jeśli jesteś wierzący, bo w przeciwnym wypadku twoja choroba to kara za grzechy? Może się okazać, że ci "koloniści", którym tak współczujesz, mają lepsze perspektywy niż ludzie na rządzonych przez Sektę planetach.
- Jest takie trudne słowo, Slovic - powiedział z tłumionym gniewem w głosie komandor - które brzmi "precedens". Ty, rzecz jasna, masz kryształowe intencje, ale zapewniam cię, że są całe legiony ludzi, którzy metodę rozwiązywania problemów przy pomocy ABRW będą gotowi wcielać w czyn z morderczym entuzjazmem. Nie mam ochoty, żeby moje dzieci spędziły resztę życia zupełnie wolne od narzuconych religii, ale za to w odizolowanym od wszelkiego otoczenia przeciwbiologicznym schronie, półtora kilometra pod ziemią, pijąc wodę wydestylowaną z własnego moczu i jedząc glonową biomasę hodowaną na swoim własnym gównie!
- W przeciwnym razie mogą nie mieć nawet prawa do własnego gówna! - warknął Slovic.
- Ed, mi się to też wcale nie podoba - powiedział spokojnie Fairclough. - Wymyślając to, rozważyliśmy w Dowództwie wszelkie za i przeciw, możesz być tego pewien. Ale w tej sytuacji to jedyna szansa żeby coś zmienić. Kiedy minie zamieszanie związane z Hitalią, drugiej takiej szansy możemy już nie mieć.
- Cel uświęca środki, nieprawdaż, sir? - zapytał gorzko Hevit. - Zwłaszcza, że w ogólnym rozrachunku to nie pan, tylko ja pociągam za spust?
- A wiedząc o tym, co teraz wiesz, oddałbyś mi dowodzenie "Polyphemem", jeśli nie mam na to oficjalnego rozkazu? - zapytał Fairclough, unosząc pytająco brwi.
- Nie - odpowiedział szczerze Hevit po sekundzie zastanowienia.
Admirał z lekkim uśmiechem pokiwał głową, a potem delikatnym, prawie pieszczotliwym ruchem zamknął kasetę z procesorem. Hevit patrzał beznamiętnie, jak metalowe pudełko znika w kieszeni kurtki Fairclougha.
- Jakie rozkazy mam wydać załodze, panie admirale? Federacyjny okręt nie strzela do federacyjnych satelitów...
- Oprócz tych mało przyjemnych widoków, na dysku jest też oficjalny, podpisany przez admirała Nanuta rozkaz - powiedział nadal uśmiechnięty Fairclough. - "Polyphem" bierze udział w manewrach "Martwe światło" i ma za zadanie skrycie podejść do zablokowanej przez Flotę planety, przełamać blokadę i wykonać symulację zrzutu zaopatrzenia. Manewry są tajne i dokładne informacje na ich temat ma wyłącznie Dowództwo. Moim zadaniem jest pełnić funkcję oddelegowanego przez szefa obserwatora. Przy okazji - tą tajnością możesz wytłumaczyć załodze tych paru wiernych giermków z karabinami przed drzwiami.
Hevit uśmiechnął się krzywo. Prawie zapomniał o bosmanie i dwóch marynarzach, którzy od prawie godziny tkwią na korytarzu, nasłuchując pewnie odgłosu strzałów z kabiny Hevita. Włączył swój komunikator.
- Hevit do dowódcy wachty.
- Zgłasza się bosman Wirgley, sir. Jesteśmy gotowi...
- Lekka zmiana planów, bosmanie - powiedział Hevit. - Proszę odeskortować admirała i jego adiutanta do ich kajut. Jest pan od tej chwili odpowiedzialny za tajne materiały, które mają przy sobie. Proszę postawić wartę w korytarzu rufowym i nie dopuszczać nikogo bez wiedzy mojej lub admirała Fairclougha. Za pół godziny proszę zaprowadzić admirała na mostek. Zrozumiał pan?
- Tak jest, sir.
- Sprytnie, Ed - powiedział z podziwem Fairclough, wstając. - Teraz nawet bosman Wirgley nie będzie zadawał pytań.
Hevit nacisnął przycisk zwalniający blokadę drzwi. Fairclough skinął na Slovica, odwrócił się i stanął twarzą w twarz z bosmanem Wirgleyem, wyprężonym w postawie zasadniczej.
- Melduję się na rozkaz, sir! Proszę za mną, sir!
- Dziękuję, bosmanie - powiedział śmiertelnie poważnym tonem admirał. - Komandor Hevit zarekomendował was jako doskonałego dowódcę ochrony. Liczę na to, że się nie mylił.
- Tak jest, sir! Dziękuję, sir!
Hevit zobaczył, jak Slovic odwraca głowę z sarkastycznym grymasem na twarzy i mówi coś do siebie, samymi wargami, ale nie zwrócił na to uwagi. Poczekał, aż admirał i jego nowo mianowana eskorta zniknął w głębi korytarza i wrócił do kabiny. Przez kilka minut patrzył na ekran konsoli, na którym karmazynowe punkciki "Zeusów" wirowały powoli dookoła HIT-1-2, a potem podszedł do wyświetlacza na biurku. Włączył ekran, zlikwidował wciąż widniejące na nim obrzydliwe zdjęcie wyprutego z ciała wszczepu i wywołał pozostałą zawartość C-dysku. Przeczytał rozkaz, machinalnie sprawdził autentyczność kodu autoryzacji, po czym skasował go z wyświetlacza i zamyślił się Kiedy po kilku chwilach z ponurą miną składał ekran, jego wzrok padł na ścianę kajuty w miejscu, gdzie za mimikronową płytą ukryty był sejf. Hevit zamrugał nagle, jak człowiek wyrwany nagle z głębokiego snu, po czym niespodziewanie wyszczerzył zęby w szerokim, wręcz maniakalnym, pozbawionym wszelkiej radości uśmiechu. Odbita w niezłożonym jeszcze do końca ekranie jego twarz spojrzała na niego grymasem trupiej czaszki.
- Kamuflaż, admirale. To wszystko to tylko kamuflaż - powiedział przez zaciśnięte zęby.
Zasunął ochronną pokrywę nad ukrytym w biurku ekranem i włączył komunikator.
- Dowódca wzywa mostek.
- Zgłasza się pierwszy oficer, sir.
- Jaka sytuacja?
- Kwadrans temu weszliśmy na orbitę wokół HIT-1-2. Poza satelitami IDS żadnych kontaktów. Jakieś kłopoty, sir?
- Niech pan na razie przekaże dowodzenie nawigatorowi, Pierwszy i przyjdzie do mojej kabiny.
- Teraz, sir?
- Natychmiast. - Hevit przycisnął przycisk utajniający łączność i kontynuował już znacznie ciszej. - Mamy bardzo dużo do zrobienia, a tylko niecałe trzydzieści minut czasu.
|
|