|
Marcin Jankowski
Kamuflaż
*
Kiedy pół godziny później Fairclough ze Slovicem - w nieodłącznej eskorcie Wirgleya - pojawili się w CIB fregaty, Hevit siedział z powrotem w fotelu dowódcy i sprawdzał dane z systemów nawigacyjnych. Admirał obrzucił wzrokiem rzędy ekranów, spojrzał na Hevita i uśmiechnął się lekko.
- Zgaduję, że zapoznał się pan już z rozkazami, komandorze - powiedział spokojnie.
- Proszę siadać, admirale. Pan też kapitanie - wskazując dwójce mężczyzn fotele obok siebie Hevit mimo woli uśmiechnął się. Drugi raz tego dnia wygłaszał tę formułkę do Fairclougha i Slovica. - Możemy zaczynać fazę główną "Martwego światła", sir. Określiliśmy trajektorię celów. "Zeusy" blokują planetę trzema grupami po cztery jednostki, ustawionymi na różnych orbitach. Jedna z nich zajmuje pozycję na podobnej do naszej, lecz niższej orbicie geostacjonarnej, prawdopodobnie obserwując pewien stały obszar na planecie. Dwie pozostałe krążą po orbitach typu LEO, przecinających się pod kątem 47 stopni, o zmiennym nachyleniu do płaszczyzny równika planety, dokonując pełnego okrążenia w dwieście dwie do dwustu dwudziestu siedmiu minut.
- Jak zamierza pan dokonać przełamania blokady? Proszę pamiętać, że nie powinien pan dać się wykryć.
- Oczywiście, sir. Uwzględniając zmiany orbit satelitów, wszystkie trzy grupy nie mają ze sobą łączności przez dziewiętnaście do trzydziestu jeden minut. W czasie tej przerwy w łączności między "Zeusami" zneutralizujemy grupę geostacjonarną, następnie wejdziemy na orbitę jednego z pozostałych zespołów i przechwycimy go, zanim nawiąże kontakt z ostatnią czwórką. Ostatnie cztery "Zeusy" planujemy zneutralizować w jedenaście minut po rozpoczęciu ataku, zanim wykryją, że zostały same. Potem przystąpimy do zrzutu zaopatrzenia.
- Cóż, komandorze, pozostaje mi tylko obserwować, czy pański plan przyniesie efekty. Kiedy chce pan rozpocząć przełamanie?
- Przy obecnych orbitach, "Zeusy" znajdą się w martwych strefach za - Hevit rzucił okiem na ekran sytuacji taktycznej - osiem i pół minuty, sir. Czy mamy kontynuować działania?
- Oczywiście.
Hevit dotknął kilku przycisków na konsoli dowodzenia. Przez cały czas rozmowy z Faircloughem widział Slovica, który nie spuszczał spojrzenia z ekranu stanowiska kierowania ogniem. Hevit pomyślał, że mógł popełnić błąd, nie uwzględniając kapitana w swoim planie, ale teraz było już za późno na rozważanie szans. Jeśli Slovic spróbuje mu przeszkodzić, będzie musiał improwizować i liczyć na umiejętności pierwszego oficera. Wziął głęboki oddech.
- Uaktywnić systemy uzbrojenie. Nawigacja, wejście na kurs bojowy....
*
Cztery satelity typu "Zeus", zawieszone na geostacjonarnej orbicie osiemset dwadzieścia kilometrów nad powierzchnią HIT-1-2, wysłały właśnie sygnały korekcji orbit do znikających za wypukłością planety dwóch pozostałych grup, kiedy ich anteny i odbiorniki zostały znienacka zalane potężnym wodospadem elektronicznego szumu. Komputery "Zeusów" w ułamku sekundy obudziły się z cyfrowego letargu i zaczęły błyskawicznie zmieniać częstotliwości działania swoich czujników, ale emisja zakłóceń obejmowała tak szerokie pasmo, że nie były w stanie znaleźć wolnego kanału. Komputer głównego satelity grupy, po kilku sekundach bezowocnych prób, zaczął rozpaczliwie wysyłać sygnał zagrożenia do pozostałych dwóch czwórek, ale masyw planety ekranował je równie skutecznie co ulewa elektronicznych trzasków. Na komendę z lidera anteny całej czwórki obróciły się, pozostawiając śledzenie przesuwającej się pod nimi planety i próbując namierzyć źródło zakłóceń. Nie znalazły one jednak niczego - przesuwający się zaledwie o kilkaset kilometrów wyżej "Polyphem" był dla nich tylko niewyraźnym, rozmytym cieniem na tle gwiazd, nieuchwytnym jak duch. Lider czwórki podjął ostatnią próbę i z maksymalną mocą, jaką mógł dać jego nadajnik podprzestrzenny, wysłał bezkierunkowy tachionowy sygnał o zagrożeniu. Jednak nawet to wołanie nie mogło zwrócić niczyjej uwagi; jeszcze zanim nadajnik "Zeusa" skończył emisję, anteny systemu walki radioelektronicznej "Polyphema" wyłowiły je i zalały chaosem przypadkowych zakłóceń.
Wzywający rozpaczliwie pomocy satelita "zginął" pierwszy. Dwie wystrzelone z fregaty rakiety przeszły niezauważone przez "Zeusa" poprzez obłok elektronicznych śmieci rozsiewanych przez okręt i trafiły satelitę w odstępie niecałej sekundy jedna po drugiej. Pociski w miejscu konwencjonalnych głowic bojowych miały tylko kilkucentymetrowej średnicy zaostrzone pręty z supertwardego stopu w plastikowej osłonie, ale przy prędkości spotkania obu obiektów, wynoszącej grubo ponad pięćdziesiąt kilometrów na sekundę, żaden materiał wybuchowy nie był potrzebny. Energia zderzenia była tak ogromna, że satelita rozprysnął się w obłok szaro-srebrzystego pyłu z nielicznymi kawałkami części, które wytrzymały trafienie. Pozostałe trzy "Zeusy" natychmiast zarejestrowały utratę swojego towarzysza z pola widzenia, ale oszukane brakiem błysku wybuchu nie zinterpretowały tego faktu jako następstwa ataku. Co więcej, komputer drugiego z satelitów, który przejął dowodzenie grupą, popełnił błąd i zwolnił jego lot, próbując znaleźć stabilniejszą pozycję dla czujników, wciąż poszukujących źródła zakłóceń. W rezultacie co prawda namierzył zbliżającą się ku niemu drugą parę pocisków, ale nie miał dostatecznej energii na próbowanie uniku. Zdołał wysłać tylko ostrzeżenie do pozostałej dwójki i przestał istnieć, zamieniony w chmurę szczątków, które rozbiegły się we wszystkie strony. Dwa pozostałe "Zeusy" włączyły gwałtownie swoje silniki i zaczęły oddalać się od siebie, próbując zmianą orbity oszukać urządzenia samonaprowadzające nadlatujących rakiet. Jednak czas zmarnowany na próby nawiązania łączności i szukanie niewidzialnego napastnika zemścił się teraz - rakiety były już zbyt blisko i miały zbyt dokładne namiary, zebrane w czasie spokojnego lotu do niemanewrujących jeszcze celów. Pierwszy z ocalałej pary "Zeusów" zdołał zejść z drogi jednej z rakiet tylko po to by zderzyć się z drugą. Zrządzeniem losu pocisk trafił w spojenie płyt poszycia i stalowy penetrator przeszedł przez satelitę na wylot, przeszywając go jak igła kartkę papieru i ciągnąc za sobą smugę paliwa z przebitego zbiornika. Trafiony "Zeus" zaczął gwałtownie koziołkować i po sekundzie eksplodował, rozsiewając wokół kawałki konstrukcji. Kamera ostatniego ocalałego z grupy satelity zarejestrowała błysk i przekazała alarmowy sygnał jego komputerowi sterującemu. "Zeus" wyłączył silnik i zaczął spadać ku planecie po krzywej balistycznej, licząc na to, że uda mu się zniknąć z pola widzenia głowic rakiet na tle zakłóceń powodowanych przez atmosferę.
W pierwszej chwili pociski rzeczywiście "zgubiły" prowadzony cel, ale oprócz radarowych samonaprowadzaczy miały jeszcze rezerwowy system kierowania podczerwienią. Po kilku sekundach wychwyciły one lecącego, wychłodzonego w próżni satelitę na tle cieplejszej tarczy planety. Sygnał z czujników ciepła nie był dokładny, ale obie rakiety lecąc w pewnej odległości od siebie porównały swoje namiary i na tej podstawie wyliczyły punkt przechwycenia. Czterysta dwadzieścia kilometrów nad powierzchnią HIT-1-2 pociski dogoniły spadającego satelitę i dwoma uderzeniami stalowo-wolframowych rdzeni rozbiły go na bezużyteczne resztki, które spłonęły wpadając w atmosferę.
Ponad tysiąc kilometrów wyżej "Polyphem" wyłączył nadajniki ECM, zagłuszające elektroniczne wołania o pomoc czwórki "Zeusów" i szybko przyśpieszając, poleciał w kierunku, w którym zniknęła jedna z dwóch pozostałych grup satelitów.
*
Dziesięć minut po wystrzeleniu z pokładu "Polyphema" pierwszej rakiety, Hevit obserwował na ekranach CIB ostatnią parę pocisków, doganiającą ostatniego już "Zeusa". Z tym satelitą było najwięcej kłopotów - był najdalej od fregaty i miał najwięcej czasu na próbowanie oszukania systemów kierowania ogniem okrętu. Z pierwszej dwójki odpalonych przeciwko niemu rakiet jedną zdołał wymanewrować, a druga trafiła go pod ostrym kątem w korpus, zrywając mu kilka blach poszycia, ale nie robiąc większej szkody. Komandor zmienił plan ataku i zamiast pocisków z głowicami kinetycznymi kazał odpalić dwie rakiety z bardziej konwencjonalnymi plazmowymi ładunkami bojowymi. Obserwował teraz na wykresie sytuacji taktycznej, jak dwa znaczki "^" - rakiety - zbliżają się do kwadracika symbolizującego dwunastego "Zeusa". Konsola systemu ECM wciąż pokazywała, że satelita niestrudzenie próbuje przebić się przez zagłuszanie "Polyphema" i powiadomić o swoich kłopotach.
Tym różnimy się od maszyn, pomyślał Hevit. Nie potrafimy walczyć do końca.
Para "^" dogoniła kwadracik. Na ekranie wykwitły świetlisty kleks i symbol satelity zniknął.
- Trafienie, sir. Cel zneutralizowany - powiedział spokojnie operator systemów uzbrojenia.
- Dobra robota - Hevit poprawił się w fotelu. - Rozpoznanie, mamy jeszcze jakieś kontakty?
- Nic nowego. Przestrzeń czysta, sir.
- Rozpoznanie, proszę wyłączyć ECM. Nawigator, proszę zrobić dwa kontrolne okrążenia wokół planety. Chce mieć pewność, że nic nie przeoczyliśmy. Jeśli nadal będziemy sami, przystępujemy do zrzutu zaopatrzenia.
Fairclough i Slovic jak na komendę wyprostowali się i pochylili się do przodu, wpatrując się w ekran sytuacji taktycznej. Hevit niezauważony przez admirała ani jego adiutanta odwrócił głowę i skinął pierwszemu oficerowi, siedzącemu dotąd z boku przy rezerwowej konsoli dowodzenia. Porucznik bezszelestnie podniósł się ze swojego miejsca i usiadł przy konsoli walki radioelektronicznej i rozpoznania, zastępując dotychczasowego operatora. Żaden z dwójki mężczyzn zapatrzonych w ekran nie zwrócił na niego uwagi.
*
Resztki zniszczonych geostacjonarnych "Zeusów" wciąż jeszcze wisiały w postaci rozpełzającej się smugi nad oświetloną słońcem tarczą HIT-1-2, kiedy "Polyphem" po raz kolejny zastopował w zimnej pustce nad planetą. Hevit nakazał ustawić okręt rufą do planety, gotowy do alarmowego startu - Blizzardy nie były przystosowane do zrzutów z orbity i w przypadku jakiejś awarii komandor nie miał ochoty dołączyć do opadającego na powierzchnię ładunku. Na mostku Hevit "nakarmił" awionikę fregaty danymi z C-dysku Fairclougha i teraz pozostało mu tylko patrzeć jak komputery ustalają pozycję do zrzutu "zaopatrzenia". Komandor starał się nie spoglądać co chwila na pierwszego oficera, wiedząc że w końcu zwróci to uwagę, ale głowa sama odwracała mu się w kierunku konsoli ECM. Hevit modlił się do wszystkich znanych sobie bogów, żeby Pierwszy nie zawalił całej sprawy...
"Polyphem" zadrżał lekko odrzutem silników manewrowych i znieruchomiał; komputer nawigacyjny zakończył pozycjonowanie okrętu. Na ekranie sytuacji taktycznej otworzyło się okno z szeregiem komunikatów:
POZYCJA: 2985,33 HV 8700,11 VV
AZYMUT: 0,00
WYRZUTNIA X: OK.
WYRZUTNIA Y: OK.
ŁADUNEK: CC-15-AQ6 / MK. XI STANDARD
GEOMETRIA ZRZUTU: FOURIER-DELTA 3
PROMIEŃ ROZCALENIA: 3500 M.
PERYMETR POKRYCIA: 24000 M.
Hevit zawahał się na moment, świadom wpatrzonych w niego Slovica i Fairclougha, którzy odwrócili się od ekranu. Zmusił się do lekkiego uśmiechu i skinął głową.
- Rozpocząć zrzut.
Slovic i Fairclough niemal równoczesnym, powolnym ruchem opadli na oparcia swoich foteli. Admirał zamknął oczy, za to Slovic wyglądał jakby chciał przepalić wzrokiem ekran sytuacji taktycznej "Polyphema".
Hevit patrzył nieruchomo prosto przed siebie, z wciąż przyklejonym do warg uśmiechem.
Nie spieprz mi tego, Pierwszy. Teraz już za późno na wycofanie się - pomyślał.
|
|