Andrzej Filipczak

Gwardia

...poprzednia część opowiadania...

*

    Verino Cloudac miał zły dzień. Prawdę mówiąc miał złe dni od jakiegoś miesiąca. Wszystko przez tego handlarza, który wcisnął mu lewe wirtualki. Bóg jeden wie, w jaki sposób wirtualna rzeczywistość przemieniła się w jak najbardziej realny horror. To prawdopodobnie znajomi o dość specyficznym poczuciu humoru zafundowali mu wycieczkę na Hitalię. A może ktoś chciał się go pozbyć... Policzy się z nimi wszystkimi, gdy tylko wyrwie się z tego piekła. O ile przeżyje kolejny dzień. Wykańczały go tutejsze upały. Jego 120 kilogramowe ciało spływało potem. Ale nie to było najgorsze. Przerażał go fakt, że nagle znalazł się na czarnej liście wrogów rozbitków. Najpierw Russo na siłę "wcielił" go razem z Shogunem i Aleksem do Legionu... Wszystko jeszcze było w porządku dopóki nie przyłączył się Sahm. To on namówił Shoguna do ataku na Russo... To on wymyślił ten idiotyczny napad na polanę... Cloudac nawet ucieszył się, gdy Kaktusowcy go złapali... Traktowano go tu jak zbrodniarza, ale dano szansę powrotu do społeczności. A teraz wpakowano go do tego dołu razem z Shogunem... Podobno Sahm zostawił go, samego, tonącego w bagnie...
    - Cloudac. Hej, Cloudac...
    - Odczep się, Shogun! Nie chcę mieć z tobą nic więcej wspólnego - grubas spojrzał na ogolonego na łyso byłego wspólnika i splunął mu pod nogi.
    Ten zacisnął pieści.
    - Nie denerwuj mnie, grubasie...
    - Bo co, rzucisz się na mnie jak na Russo? Tylko, że wtedy było was dwóch i mieliście pałki. Ciekawe, czy gdybyś był sam ....
    - Hej, wy tam - strażnik pochylił się nad głębokim dołem, który wykopali. - Skończyliście już?
    Cloudac spojrzał w górę.
    - Nie, jeszcze nie.
    - To ruszajcie się szybciej. Jak skończycie, to macie przenieść tu latryny i zasypać stare doły, rozumiemy się, hę?
    Obaj równocześnie kiwnęli głowami. Chwycili za prowizoryczne łopaty, ale przeszkodzono im ponownie. Otoczona jasnymi włosami twarz pojawiła się nad dołem.
    - Jak mają szybciej pracować, skoro od rana nic nie jedli - dziewczyna droczyła się ze strażnikiem. - Chodźcie, chłopcy, na górę, bo wam jedzonko zaraz wystygnie.
    Shogun spojrzał pytająco na towarzysza.
    "To Juliette, dobry duch obozu" wyjaśnił Cloudac. "Chłopcy" wygrzebali się z dołu i otrzepali ręce z piachu. Dziewczyna przyniosła duży garnek parującej zieleniny. Smakowało podle, ale podobno było odżywcze. Shogun próbował zagadywać dziewczynę, ale jej myśli zajęte były czymś innym. Stojący kilkadziesiąt metrów dalej Jager wyjaśniał coś "gościom"... Przymknęła oczy by lepiej się skupić na słabym sygnale rozmowy.

*

    - I wy tym polujecie? - przemytnik z dezaprobatą patrzył na łuk przewieszony przez ramię obstrzyżonego na jeża kolonisty. Ta fryzura stanowiła kompromis między tępością noża, a świeżo odkrytym "talentem" fryzjerskim Lewandowsky'ego. I tak miał szczęście, że chłopak nabrał już wprawy, więc jego włosy nie wyglądały aż tak źle na tle fryzur innych. Był wściekły... Na O'Callana, za to że powlókł się o świcie z budowniczymi do Grodu... Na przemytników z "Fenixa", za to, że pojawili się tu tak nagle zaskakując wszystkich... I na siebie, za to że nagle poczuł obowiązek występowania w roli rzecznika całej społeczności...
    - Tak, to znaczy, nie tylko tym. Mamy jeszcze broń - przed oczyma stanęły mu cztery pistolety z resztką amunicji.
    - Nie musisz się przed nim tłumaczyć, Jager - wmieszał się brodaty mężczyzna, który szybko się zbliżał do zebranych. - W ogóle nie powinniśmy z nimi gadać. Po tym co znaleźliśmy w kapsule i w ładowniach...
    - Kapsule? - przemytnik zagryzł wargę. "Cholera, niepotrzebnie wysyłałem Lorqsa ... Było już zbyt późno na zacieranie śladów..."
    - Tak, kapitanie. W waszej kapsule towarowej, w której powinny się znajdować podstawowe zapasy żywności, lekarstw i sprzętu. Nasi ludzie zdobyli ją, narażając życie. Tylko, że te śmiecie, które się tam znajdowały... -machnął ręką. - Podobnie zresztą jak złom w ładowniach statku... - brodacz niemal krzyczał.
    - Pan O'Callan, jak sądzę. Niech się pan przestanie gorączkować....
    - Gorączkować się? Sam nie wiem co mnie jeszcze powstrzymuje, żeby was nie wykorzystać jako przynęty na drapieżniki. Takich jak wy....
    - Starczy! - uciął kapitan.- Koniec tych grzeczności! Nie wiesz co cię powstrzymuje, tak? No to ci powiem. To cię powstrzymuje, właśnie to - wskazał chudym palcem na łuk Jagera, a następnie na grupkę dobrze uzbrojonych ludzi, którzy stali nad strumieniem patrząc w ich stronę. - Uważaj więc, O'Callan, bo możemy tu zrobić jatkę. Jeśli będziesz rozsądny, to wszystko będzie w porządku. Nie mamy zbyt wielkich potrzeb. Na razie pobędziemy trochę w tym miejscu, więc oczekuję, że twoi ludzie pomogą zbudować nam jakieś szałasy. Ponadto żądamy stałych dostaw żywności, a w zamian zostawimy was w spokoju. Ba, nawet będziesz mógł w dalszym ciągu bawić się w wodza.
    - Ty śmieciu, jak śmiesz... - przyciemnione szkła okularów nie mogły ukryć gniewnych błysków w brązowych oczach.
    - O'Callan! Stul pysk, albo przestanę być grzeczny...
    - Precz!
    - Widzę, O'Callan, że się nie dogadamy. Trudno, sam będziesz odpowiedzialny, za to co się stanie...
    Brodaty mężczyzna zacisnął pięści.
    - A co nam zrobicie? - powiedział już nieco spokojniej. - Uważaj, kapitanie. My też umiemy walczyć, więc radzę nie stawiać tu żądań. Macie lepszą broń, ale nas jest więcej, więc radziłbym być ostrożniejszym z groźbami. Chcecie tu zostać, proszę bardzo, ale po drugiej stronie strumienia. I to tylko pod warunkiem, że przyjmiecie nasze zasady...
    Kapitan błyskawicznym ruchem wyciągnął broń z kabury i przystawił rozmówcy do twarzy.
    - Zasady, powiadasz - syknął. - Ja ci pokażę zasady. Chcesz wojny, to możesz ją mieć, ale wątpię, żebyście ją wygrali. Masz szczęście, że dziś jestem w dobrym nastroju, bo już byś gryzł ziemię. Powtarzam: dasz mi ludzi do pomocy przy budowie obozowiska i zapewnisz żarcie, a zostawimy was w spokoju. Będziesz się stawiał - zginiecie.
    O'Callan wyszarpnął się.
    - Dam ci ludzi, ale jedzenie musicie sobie zapewnić sami. Nam samym się nie przelewa...
    - A rolnicy? - czarne oczy błysnęły złośliwie.
    - Skąd wiesz o rolnikach?
    - Moja sprawa. Rolnicy, O'Callan. Czyżby nie dostarczali wam jedzenia?
    - Oni? A skąd oni mają je mieć - wtrącił się obcięty na jeża. - Może później, ale oni też dopiero zaczynają... Przecież jesteśmy tu dopiero od paru tygodni...
    - Dlaczego ich tak bronisz, eee, Jager, prawda? Jak świat światem, to jeszcze żaden chłop nie umarł z głodu - kapitan uśmiechnął się krzywo. - Oni na pewno mają żywność. Załatwcie ją od nich ....
    - Sami sobie załatwcie. Może się z wami za coś wymienią.
    - W porządku - kapitan spojrzał na załogę. - No, więc gdzie są ci obiecani ludzie, O'Callan?
    Zagadnięty uśmiechnął się pod nosem.
    - Jager, możesz mi tu przysłać Cloudaca i Shoguna?

*

    Długowłosy kolonista, który przed chwilą przybył na polanę wraz z resztą ludzi z Grodu zaalarmowanych przybyciem przemytników, z niedowierzaniem patrzył na przyjaciela.
    - Brian, nie chcę ci się wtrącać, ale według mnie posyłanie Cloudaca i Shoguna do tych śmieci to szaleństwo. Przecież to powiększanie zastępów wroga....
    Brodacz pokręcił powoli głową.
    - Wiem co robię, Obuch. Zaufaj mi. Wolę, jak to mówisz "by powiększyli zastępy wroga", niż abym miał ciągle ich pilnować, obawiając się, że w każdej chwili mogą wbić nam nóż w plecy. Nie, Idril. Jeśli chcą zdradzić, niech zdradzają, ale wtedy gdy jesteśmy na to przygotowani. A jeśli pomyślnie przejdą ten egzamin, będzie znów można im zaufać.
    - Rób jak chcesz, ale nadal uważam to za samobójstwo. Przecież oni znają wszystkie nasze słabe strony. Jeśli zdradzą...
    - Zaryzykuję. Muszę być pewny swoich ludzi. Zresztą przemytnicy i tak już wiedzą zbyt dużo... Przeklęta telepatia...
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 13-02-2001
Copyright (c) 1999 Andrzej Filipczak