Andrzej Filipczak

Gwardia

...poprzednia część opowiadania...

*

    Na zielonej skarpie siedziały dwie osoby. Rudowłosa kobieta w zamyśleniu spoglądała na płynącą powoli wielką rzekę. Spokojne wody skrzyły się w promieniach słońca. Rozmyślała nad tym co się wydarzyło w ciągu kilkunastu ostatnich dni. Ona, agentka wywiadu Federacji, nagle zakochała się w jednym z rozbitków, których określała do tej pory pogardliwie jako "materiał badawczy". Wykorzystała tego człowieka do uwolnienia się z rąk kolonistów, gdy ją zdemaskowali, a on jej wybaczył. Poza tym zmienił jej życie wskazując drogę do poznania Siły...
    - Dlaczego im nie powiedziałaś, Eva?
    - A ty?
    Uśmiechnął się do niej i przytulił mocniej.
    - Wiesz, nikt nie lubi się dowiadywać, że jest jedynie pionkiem w czyjeś grze...
    - Wiem.
    Milczeli przez chwilę.
    - Kalen, powiedz mi ...
    - Tak?
    - Dlaczego właśnie ty? Dlaczego ja nic nie zobaczyłam w Kręgu? Dlaczego tylko ty zostałeś wybrany?
    Roześmiał się.
    - No, nie zapominaj o Aleksie. On został powołany jako pierwszy - zażartował.
    - Odpowiedz mi, proszę.
    Westchnął.
    - Nie wiem, Eva. Naprawdę, nie wiem. To znaczy, mam pewną hipotezę, ale to tylko hipoteza.
    - Powiedz...
    - Widzisz, wydaje mi się, że podchodzimy do tego ze złej strony. Przykładamy nasze ludzkie miary do czegoś zupełnie obcego. Z pewnością zwróciłaś uwagę, że te rzekome kamienie Kręgu wcale nie przypominają kamieni. Są ciepłe i porowate. Wydaje mi się, że to co widzieliśmy, to jedynie niewielka cześć czegoś większego. Czegoś ukrytego tam, pod powierzchnią tej fascynującej planety. Otóż nagle to Coś odkryło nowe stworzenie na planecie - człowieka. Aby go zwabić użyło przynęty. Wykorzystało do tego nasze wspomnienia. Tak naprawdę nie byliśmy wybrańcami. Alex był po prostu pierwszym człowiekiem, który zbliżył się do Kręgu, ale tu wmieszał się Russo. Powstrzymał chłopaka przed wkroczeniem pomiędzy "kamienie". Ja byłem następny. Teraz Coś już nas zna i najwidoczniej nie jest zainteresowane dalszymi kontaktami. To dlatego nic tam nie ujrzałaś. A jeśli chodzi o dar jaki otrzymałem, nie masz czego żałować. Twoje zdolności psioniczne są wrodzone, a moja Siła to prawdopodobnie jedynie skutek uboczny działania Kręgu. Aleksowi przeszkodzono w trakcie procesu, który tam zachodził i chłopak zwariował. Też zdobył pewne niezwykłe zdolności, ale postradał zdrowe zmysły. Ja miałem nieco więcej szczęścia...
    Rudowłosa kobieta położyła się na trawie i popatrzyła w niebo.
    - Czyli według ciebie cała siła Psi, jaką zostałeś obdarzony, to tylko wynik uboczny badania jakie przeprowadzało nad tobą jakieś zwierzę?
    Kalen przecząco pokręcił głową.
    - Nie zwierzę. Coś. Nie wiem co. Nie wiem nawet czy jest świadome. Zresztą według mnie, tu nie chodzi tylko o Siłę. Sądzę, że to Coś może być odpowiedzialne za panującą tu powszechnie telepatię...
    - No, Kalen, tu już chyba nieco przesadziłeś....
    - Cicho! - poderwał się na równe nogi.
    - Co się stało?
    - Ktoś się zbliża do obozu. Musimy natychmiast wracać.
    - Ale...
    - Natychmiast, Eva. Nadchodzą kłopoty.

*

    Minęli właśnie kolejne wzniesienie, gdy ujrzeli rzekę. Szerokim łukiem omijała zielone wzgórza. A tuż przed nimi wykwitła cienka smużka dymu. Niski, szczurowaty mężczyzna wykrzywił wargi. Ścieżka, którą kroczyli, doprowadziła ich wprost do celu.
    - Szykujcie broń, chłopcy. Zaraz będziemy na miejscu - zwrócił się do piątki towarzyszy.
    - A jeśli się nie zgodzą, Trasser?
    Szczurowaty się roześmiał.
    - Jak to "się nie zgodzą"? Nie będą mieli wyjścia. Żarcie, albo stracą wszystko co posiadają. Co z wami się dzieje? Macie skrupuły? Zapomnieliście już jak to było na Galileuszu? Tam nie było żadnych "ale". To przez tę cholerną telepatię tak się rozklejacie... Trzymajcie się, do diabła. Tylko patrzeć jak nadleci Jeremiasz i wyciągnie nas z tego bagna...
    Kolejne wzgórze odsłoniło im osadkę rolników. Pięć niewielkich, bambusowych chatek koncentrycznie otaczało duży namiot. Z paleniska w środku obozu unosił się dym. Trasser pociągnął długim nosem.
    - Czujecie, chłopcy? Jedzonko... Trafiliśmy na kolację.
    Nagle spostrzegł dwie sylwetki, które wynurzyły się z zagajnika.
    - Oho, gospodarze wyszli aby nas powitać. Mam nadzieję, że czymś bardziej konkretnym niż chlebem i solą, he, he...
    Kobieta i mężczyzna zbliżali się do nich, ostrożnie idąc wśród niewielkich roślin. Gdy znaleźli się naprzeciw, stanęli i chwycili się za dłonie.
    - Co jest, do diabła... - mruknął Trasser. - Przedszkole, czy co?
    "Musicie stąd odejść" głęboki głos zadudnił w ich czaszkach. "To nie jest wasze miejsce. Odejdźcie stąd!".
    Trasser złapał za pistolet.
    - Odejść stąd. Dobre sobie - mamrotał pod nosem odbezpieczając broń. - Jesteśmy z załogi "Feniksa" - krzyknął donośnie. - Chcemy porozmawiać z waszym przywódcą...
    "Odejdźcie! Nie chcemy was tu!!!"
    - Trudno, sami tego chcieliście. Chłopaki, wyciągać broń. Koniec uprzejmości. Kipner, rozwal jedną z tych chatek, to od razu im rura zmięknie!
    "ODEJDCIE" - głos przybierał na sile.
    - Kipner! Strzelaj!!!
    "ODEJDCIE!!!"
    - No, już! Na co, kurwa, czekasz....
    Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, sześciu mężczyzn znieruchomiało, by nienaturalnie powolnym ruchem obrócić się i ruszyć przed siebie...
    Gdy Trasser otworzył oczy nie widział już ani rzeki, ani też osady rolników. Panowała ciemna noc, a on wraz ze swoimi ludźmi stał przed ścianą lasu, z którego wyszli rankiem. W oddali coś zawyło. Poczuł zimny dreszcz na plecach. Jednak już po chwili się opanował. Nie rozumiał co się stało, ale złość potęgował ból sforsowanych marszem nóg.
    - Johson, co tam mruczysz pod nosem, hę? - rzucił wściekły. - Czy ktoś ma przy sobie jakąś latarkę? Wracamy do obozu!
    Para stojąca przed osadą rolników odetchnęła głębiej i ... opadła bezsilnie na ziemię.

*

    Tonął w bagnie. Powoli, stopniowo zanurzał się w lepkiej mazi. Próbował się wydostać z otchłani, ale to tylko przyśpieszało proces zanurzania. Krzyczał, błagał, ale nikt z przechodzących obok ludzi nie zwracał na niego uwagi. Dopiero po chwili jeden z nich pochylił się. Podniósł leżący na brzegu gruby kij i podał mu go. Shogun chwycił się mocno, lecz wybawca zamiast ciągnąć za kij, zaczął wpychać go nim jeszcze głębiej. Próbował odsunąć się od grubego drąga, ale nie mógł. Otchłań otwierała się coraz prędzej. Brudna, śmierdząca woda zalała mu usta i wtedy rozpoznał swojego kata.
    - Sahm! - wrzasnął ...
    - Sahm - szepnął, budząc się z koszmaru zlany potem. Sen powtarzał się każdej nocy. Ale dziś pojawiło się coś jeszcze. Wytężył słuch. Gdzieś w pobliżu słyszał nosowy głos albinosa.
    - Sahm? - wciąż nie wierzył własnym uszom. Ale głos nie znikał.
    - Sahm, ty skurwielu! Już nie żyjesz! - wrzasnął podrywając się na równe nogi. Głos dobiegał ze skraju lasu. Zobaczył go. Nie zważał na sześciu uzbrojonych ludzi, którzy byli wraz z nim. Dla niego istniał tylko on. Sahm. Zdrajca.
    - Zdrajco - zawył rzucając się na zaskoczonego albinosa. Przewrócił go na ziemię i chwycił za gardło. Kościany hełm potoczył się w zarośla. Zacisnął uchwyt. Bladoniebieskie oczy wyszły z orbit. Twarz poczerwieniała, a ręce bezsilnie wczepiły się w napastnika. Shogun wyszczerzył zęby ciężko dysząc... Nagle niebo rozbłysło milionem gwiazd...
    - Zabić to ścierwo, Sahm? - zapytał Kipner.
    Albinos pokręcił głową.
    "Zostaw. To przyjaciel."
    - Nie ma co, ładnych masz przyjaciół - Trasser splunął na nieprzytomnego napastnika.
    "Zostawcie nas samych. Powiedzcie kapitanowi, że za chwilę przyjdę."
    - Jak sobie chcesz. Idziemy, chłopcy.
    Albinos przewrócił nieprzytomnego na brzuch i związał mu ręce. Następnie ponownie odwrócił napastnika i dopiero wtedy zaczął go cucić. Nie starał się być specjalnie delikatny.
    - Sahm - wycharczał Shogun. - Ty blada gnido. Zabiję cię.
    Albinos przykucnął obok niego.
    "Wątpię, Shogun. Zresztą, jesteś niewdzięcznikiem. Przed chwilą uratowałem ci życie."
    Łysol skrzywił się.
    - Zostawiłeś mnie. Tam, na bagnach ...
    "Na moim miejscu zrobiłbyś to samo."
    - Mylisz się, Sahm. Są pewne zasady...
    "Zasady? Chyba jesteś głupszy niż myślałem."
    Shogun szarpnął się.
    - Rozwiąż mnie - zażądał.
    "Zaraz, jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać. Posłuchaj, Shogun. Sam nie wiem dlaczego, ale cię lubię. To dlatego uratowałem ci teraz życie. I to dlatego chcę dać ci szansę wyrwania się z tej planety."
    Shogun sapnął wściekle.
    " Tak, mój drogi rasisto. Możemy się stąd wyrwać. Wiesz co było w kapsule. W ładowniach jest taki sam szmelc. Nikt tu, na tej planecie nie przeżyje najbliższych miesięcy. My możemy stąd uciec."
    Shogun milczał, ale nie potrafił ukryć myśli. Słuchał uważnie. Albinos udał, że tego nie wie. Łysol udał, że nie wie, że on wie. Ot, taka zabawa z dawnych czasów, gdy myśli były rzeczą całkowicie prywatną.
    " Nie zapytasz w jaki sposób? I tak ci powiem. Musimy wejść w łaski załogi "Feniksa". Oni już zawiadomili przyjaciół, którzy zabiorą ich z tej zafajdanej planety. Jednak liczba biletów będzie ograniczona. Musimy się postarać, aby się na nie załapać. Początek mamy już za sobą. Spotkałem te sieroty, gdy błąkały się w lesie i postanowiłem wskazać im drogę...."
    Albinos wstał i otrzepał sobie spodnie.
    " No, czas na mnie. Idę do kapitana. A ty sobie tu poleż i przemyśl całą sprawę. Niedługo wrócę..."
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 13-02-2001
Copyright (c) 1999 Andrzej Filipczak