Andrzej Filipczak

Gwardia

...poprzednia część opowiadania...

*

    - Martwię się o Lorqsa - mruknął zapatrzony w ogień kapitan. - Już dawno powinien tu być...
    - On nie żyje, kapitanie.
    Zaskoczony Shogun obrócił się.
    - Nie żyje - powtórzył Kipner. - Zabiły go skrupuły.
    - Skrupuły? - zainteresował się łysol.
    - Skrupuły, Shogun. Skrupuły. Lorqs był zbyt uczciwy. Uparł się, by zniszczyć kapsułę towarową. Nie chciał, mówił, aby to popsuło stosunki z kolonistami. Nie wiedział, biedaczek, że na to było już zbyt późno...
    - Nie filozofuj, Kipner - głos kapitana zabrzmiał stanowczo. - Jutro rano, ty i Tomtom pójdziecie poszukać Lorqsa. W końcu to jeden z nas...
    - Ta je.
    Łysol zapatrzył się w ogień. Nie czuł się zbyt dobrze w tym towarzystwie.
    - Napij się, Shogun - aluminiowa menażka trafiła w jego dłonie. Nie wahał się. Od razu czuło się, że to porządny trunek, nie tak jak ten śmierdzący bimber, którym raczyli się Kaktusowcy.
    - Wypijmy zdrowie Sahma - Trasser podniósł menażkę do góry. - Dzięki jego genialnemu planowi nie musimy się już obawiać się rozbitków.
    - A cóż takiego wymyślił .... - próbował się dowiedzieć Shogun, lecz zagłuszyły go chóralne okrzyki wznoszone na cześć albinosa. Ten wstał i ukłonem podziękował za życzenia.
    - Co to za plan? - Shogun nie dawał za wygraną, lecz i tym razem nie było mu dane dowiedzieć się, gdyż Trasser zobaczył nadchodzącą dziewczynę.
    - Żarcie!!! - wrzasnął. - Żarcie idzie!
    - W rzeczy samej, smaczny kąsek - mruknął kapitan patrząc na powabną postać zbliżającej się.
    - Podoba się panu, kapitanie? - twarz albinosa nabrała lisiego wyrazu. - Może ją pan mieć i to za jedyne dziesięć papierosów.
    - Handlują tu kobietami? - zainteresował się kapitan.
    - Nawet jeśli jeszcze nie, to ja mogę to zrobić. Towar jest towarem i nie ważne, czy chodzi na czterech nogach, czy na dwóch, czy szczeka, gdacze, czy też się śmieje. A tam gdzie jest towar i popyt, jest i dobry interes.
    Roześmieli się obaj.
    - Siadaj, laleczko - pijany Trasser próbował złapać dziewczynę za rękę. - Siadaj z nami.
    Wyrwała mu się i szybko postawiła naczynia. W jasnych oczach pojawił się strach.
    Szczurowaty poderwał się na nogi. Zawsze podniecał go strach u kobiet.
    - Odejdź, bo ci połamię te krzywe łapy - powiedziała z groźną miną, ale myśli i drżenie głosu zdradzały przerażenie.
    - To taka gra wstępna? - zapytał śliniący się Trasser. Siedzący dookoła ogniska przemytnicy zarechotali. Shogun spojrzał na nich z niesmakiem.
    Nagle Trasser szybkim susem dopadł do dziewczyny i przewrócił na ziemię. Złapał za udo i... Ktoś chwycił go za włosy odciągając do tyłu...
    - Shogun... - wycharczał. Od początku nie ufał temu przybłędzie. Nagle puścił dziewczynę. Wyrzucił ręce w tył. Złapał napastnika za nogi i powalił na ziemię. Obrócił się, lecz mocny kopniak odrzucił go na dystans. Wstali, obaj ciężko dysząc. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki.
    - Łapcie ją - Trasser syknął do kompanów. Wyszczerzył żółte zęby. W dłoni błysnęła stal noża.
    Kapitan pochylił się w stronę albinosa.
    - Ciekawych masz przyjaciół, Sahm.
    Zagadnięty spojrzał w oczy rozmówcy.
    - Pomyłka, kapitanie. To nie przyjaciel. Już nie...
    Kapitan roześmiał się z satysfakcją.
    - Słyszałeś, Trasser. Skończ z nim! - krzyknął. Zapowiadało się ciekawe widowisko.
    - Z przyjemnością - cienkie wargi wykrzywiły się w uśmiechu.
    - NIE!!!! - z oddali dobiegł ich głos złapanej dziewczyny.
    Błysnęła stal. Popłynęła pierwsza krew. Rozpoczął się taniec śmierci....

*

    Delilah potknęła się o coś twardego.
    - Co do licha... - mruknęła rozgarniając zrytą przez przemytników ściółkę. Jej palce natrafiły na coś twardego, o regularnym kształcie. Tylko intuicja uchroniło ją przed gwałtownym wyszarpnięciem przedmiotu z ziemi. Delikatnie odsłoniła stare liście. W ziemi groźnie lśnił metalowy walec z napisem "Explosive"...
    - NIE!!! - rozpaczliwy krzyk dobiegł ją zza strumienia.

*

    - NIE!!! - okrzyk potwierdził najgorsze przeczucia. Juliette zbyt długo nie wracała.
    - Juliette!!! Juliette!!! - wrzasnął przeskakując przez strumień.
    - Juliette!!! - Ziemia tętniła pod stopami. "Szybciej, szybciej. O Boże, żeby tylko nic się jej nie stało."
    - Juliette!!! - zawył dziko widząc postacie podrywające się od ogniska. Oszalałym wzrokiem szukał drobnej sylwetki. "Gdzie jesteś, Juliette? Boże, gdzie jesteś?!!!"
    - JULIETTE!!!
    Huknął strzał.

*

    Kapitan na widok nadbiegającego ustawił regulator głośności na maksimum. Wstał i powoli wymierzył w mężczyznę. Nie denerwował się. Nie po raz pierwszy znajdował się w podobnej sytuacji. Wiedział, że w epoce bezszelestnej broni huk znakomicie odstrasza. Mężczyzna krzyknął. Ślad szaleństwa w jego głosie spowodował, że kapitan przesunął celownik miotacza z nóg w okolice serca. Ranny szaleniec mógł być nieobliczalny. Wrzeszczący mężczyzna zbliżał się. Kilkanaście metrów za nim pojawiły się kolejne postacie.
    - JULIETTE!!! - wrzasnął szaleniec. Kapitan spokojnie nacisnął spust.
    Huknął strzał.
    Mężczyzna zwinął się w powietrzu i upadł na ziemię. Nadbiegający zatrzymali się na chwilę. Wykorzystał to.
    - Stójcie! - krzyknął, wyjmując małe pudełeczko z kieszeni. Podniósł dłoń do góry. - Zostańcie tam, gdzie jesteście, albo wysadzę wasz zasrany szpital w powietrze.

*

    - Wynocha!!! - wrzasnął O'Callan. - Wynoście się stąd! Macie godzinę... - głos mu stwardniał, gdy spojrzał na jasnowłosą dziewczynę w porwanym ubraniu tulącą do piersi nieruchomą głowę Assana.
    Trasser splunął na trawę.
    - Chyba coś się wam popieprzyło, panowie...
    Kapitan uciszył go podniesieniem ręki.
    - Nie przyjmujemy żadnych warunków. Chyba zapomniałeś, O'Callan, że mamy was w garści. Nigdzie nie pójdziemy, a ponadto żądamy większych dostaw żywności...
    Brodaty mężczyzna warknął wściekle i skoczył do przodu. W tym samym momencie palec kapitana spoczął na uniesionym wysoko detonatorze.
    O'Callan zgrzytnął zębami. Gdyby nie te cholerne ładunki wybuchowe, rozerwałby ich na strzępy. Do diabła, trzeba było posłuchać instynktu i porozwalać ich od razu, gdy tylko przybyli na polanę. A gdyby tak teraz rzucić się na nich... Może nie zdąży zdetonować ładunków... Może blefuje... Może...
    Ręka na jego ramieniu. To Idril.
    - Nie możemy ryzykować, Brian. Ranni...
    Rozgorączkowane oczy patrzą na zacięte twarze rozbitków. Słyszy ich myśli. Też pragną zemsty, ale ranni... Patrzą na niego... Podjął się przywództwa... To on musi podjąć decyzję... Niech to szlag, tu nie ma dobrych decyzji... Zacisnął pięści.
    - Wracamy - wyrzucił z siebie krótko.
    Kobiety podbiegły do szlochającej Juliette. Mężczyźni w milczeniu podnieśli zwłoki Assana.
    - Jeszcze to ścierwo... - kapitan ruchem ręki wskazał na nieruchomy kształt leżący za ogniskiem.
    "Shogun... Dobrze. Weźcie go..."
    Pochylił głowę i zgarbił się. W tej chwili poczuł cały ciężar odpowiedzialności... I po co mu to było...
    Gniew powrócił. Wyprostował się i twardo spojrzał w czarne, bezduszne oczy.
    " To jeszcze nie koniec, kapitanie... Jeszcze nie koniec..."
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 13-02-2001
Copyright (c) 1999 Andrzej Filipczak