|
Andrzej Filipczak
Gwardia
*
Przebudzenie było koszmarne. Czuł wszystkie kości, a na dodatek straszliwie bolał go lewy bok. Coś go uwierało na piersiach. Dłoń natrafiła na bandaż. Pamięć powróciła. Jakimś cudem udało mu się przeżyć spotkanie z nożem tego szczura, Trassera. Widocznie ostrze ześliznęło się po żebrach. Potem się potknął... I nic już więcej nie pamiętał. Dlaczego przeżył? Pewnie sądzili, że Trasser go zabił. Ale kto go opatrzył? Kaktusowcy? Podniósł się z trudem. Zalała go fala goryczy. Tak, opatrzono go, ale pozostawiono za ogrodzeniem... A przecież ryzykował życiem dla jednej z nich... Nie, pokręcił głową, to nie tak.... Nie ważne kto tam był. I tak postąpiłby tak samo. Nie mógł pozwolić na gwałt. Nie mógł!
Zakręciło mu się w głowie. Usiadł. Gorączkowo zastanawiał się co teraz robić. Gdzieś z oddali dochodziły go wzburzone myśli Kaktusowców. Po kilku minutach wiedział już wszystko. Wiedział też, że zostało mu się jedno jedyne wyście. O ile tam pozwolą mu dojść do słowa, zanim go zabiją.
*
- Spierdalaj! - szpakowaty mężczyzna odrzucił kościaną gracę i sięgnął po długą, drewnianą pałkę. - Spierdalaj, sukinsynu, bo cię zatłukę!!!
Shogun skrzywił się. Miał pecha, że trafił akurat na Russo.
- Nie, Russo. Posłuchaj...
- Trudno. Sam tego chciałeś - szpakowaty nie zwracał uwagi na jego słowa. - Zresztą... - odrzucił daleko prowizoryczną broń. - Stawaj! Zabiję cię własnymi rękoma. No, stawaj!
- Nie...
- Co, jeszcze ci mało? A może gdzieś w pobliżu czai się twój koleś Sahm i znów zajdzie mnie od tyłu! Co? Ty gnoju... Stawaj!!!
Łysy pokręcił powoli głową.
- Innym razem, Russo. Z chęcią dotrzymam ci placu, ale nie teraz...
- Ty tchórzliwa świnio... - szpakowaty przyskoczył i złapał Shoguna za podartą bluzę. Zraniony bok zapiekł żywym ogniem. Zacisnął zęby. Zatoczył się popchnięty do tyłu.
- Nie sprowokujesz mnie, Russo. Tu chodzi o coś ważniejszego. Posłuchaj...
- Dobra - puścił go i spojrzał wyczekująco.
Shogun roześmiał się. Myśli szpakowatego były aż nadto wyraźne.
- Nie, Russo. Nie przyszedłem tu cię przepraszać. Jeśli chcesz wiedzieć, to wcale nie żałuję tego co zrobiłem. Może to nie było zupełnie fair, ale... Istnieją pewne granice gnojenia człowieka, a ty je przekroczyłeś... Dostałeś to, na co sobie zasłużyłeś... Ale ja nie o tym. Jak już powiedziałem, będę do twojej dyspozycji, ale później. Teraz są pilniejsze sprawy. Kaktusowcy...
*
- ... i wtedy pomyślałem, że przyjdę tu, do was. Ani na polanie, ani w Grodzie, nikt już by mi nie zaufał, a ja po prostu nie mogę siedzieć bezczynnie i patrzeć jak te świnie bezkarnie terroryzują cały obóz. Nie po tym jak zabili Assana i chcieli zgwałcić Juliette.
Siedzieli w wielkim tipi ze skór zielonych bawołów. Wprawdzie namiot kiepsko spisał się podczas ostatniej burzy i każdy miał już niewielki szałas z hit-bambusa, ale nadal wykorzystywano go jako miejsce zebrań. Tu także leżał nieprzytomny Flower.
- Dobrze zrobiłeś, Shogun - ciszę przerwała wysoka brunetka. "To na pewno Judith", pomyślał. Podziękował skinieniem głowy.
- Tak, dobrze zrobiłeś, Shogun - zadudnił barczysty człowiek w mundurze pułkownika Cesarstwa Ziemi. - Skopiemy tyłki tym śmieciom z "Fenixa". Niech sobie nie myślą, że mogą robić z nami co im się żywnie podoba. Zdarli z nas skórę przy biletach, załadowali ładownie i kapsuły samym szmelcem, a teraz rządzą się na naszej planecie... To bydlę, Sahm zaminowało szpital, ale niech nie łudzi się, że to nas powstrzyma. Oni jeszcze nie wiedzą na co nas stać. Kalen pójdzie z nami i pomoże nam załatwić sprawę swoimi sztuczkami...
- Nie, Khorst - cichym głosem sprzeciwił mu się przysadzisty człowieczek. - Nie pójdę z wami...
- Ale dlaczego? - pułkownik był zaskoczony. - Przecież przedwczoraj, ty i Eva obroniliście obóz...
- To było wtedy. Ty chyba nie rozumiesz, pułkowniku, na czym polega istota Siły. Nie można jej wykorzystywać do ataku. Wtedy tylko się broniliśmy. Siła nie jest...
Khorst spojrzał na niego krzywo.
- Masz rację, Kalen. Nie rozumiem. Wolałem cię, gdy byłeś życiowym pierdołą. Nie wymądrzałeś się wtedy tak bardzo. Siła, Powołanie - wielkie słowa, ale w praktyce sprowadza się do tego, że nie chcesz pomóc ludziom w potrzebie...
- Zamknij ten niewyparzony dziób, pułkowniku, zanim powiesz coś, czego będziesz żałował - chrapliwy głos dobiegł z ciemnego kąta. Pierwsza poderwała się brunetka. Przypadła do posłania.
- Flower, Bogu dzięki. W końcu odzyskałeś przytomność. Jak się czujesz?
Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż zasypano go deszczem uścisków i pytań o zdrowie. Chudy Murzyn był wyraźnie zmieszany wyrazami troski.
- Dajcie pić.
Pił powoli, jednocześnie rozglądając się po otaczających go twarzach.
- Widzę, że powiększyła się nam nieco gromada. Russo i Shoguna znam, ale kim jest ta rudowłosa piękność?
Piękność przecisnęła się do posłania.
- Jestem Eva. Witaj, Flower.
- Witaj, Eva. Miło mi cię poznać. Aż krew żywiej krąży w żyłach. O, przepraszam. Nie wiedziałem, że jesteś z Kalenem. Czasami telepatia ustrzeże nas od niejednej gafy. Ale, co ja chciałem...
- Widzę, że wracasz do formy, Flower. Rozgadany jak zawsze - Judith roześmiała się, szczęśliwa. Udało jej się go uratować.
" Dzięki, Judith. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem. Dzięki stokrotne..."
Pozostali dyskretnie odwrócili myśli i odeszli na bok.
- O czym to ja? - Khorst spojrzał na zebranych. - A, już wiem. Nic, szkoda, ze Kalen nie pójdzie z nami, ale i tak nie zostawimy tak tej sprawy. Panie, panowie, nadeszła najwyższa pora by zrealizować mój postulat i w końcu powołać Gwardię. Russo, Shogun, mogę na was liczyć?
Szpakowaty spojrzał zimno na Shoguna. Ten odpowiedział mu tym samym.
- Ale tylko na razie - głos Russo był zdecydowany. - Gdy już się wszystko skończy, mamy z Shogunem jeszcze coś do załatwienia.
- Tak jest - potwierdził łysol.
- Dobrze - pułkownik zatarł ręce. - Później to się zobaczy. Hmmm...Zobaczmy, kto by tu jeszcze... Panie T'ai, nie skusi się pan na taką wyprawę? - zgadnął niskiego Chińczyka. Ten uśmiechnął się szeroko, jednocześnie kręcąc odmownie głową. - Taaa... Tak też myślałem. Szkoda, że Kalen z nami nie pójdzie. Miałem już plan...
- Ja pójdę -odezwała się nagle Eva. - No, co się tak gapicie. Idę z wami. Co wy myślicie, że kim ja byłam w wywiadzie? Przecież nie siedziałam za biurkiem... Może moje zdolności nie są tak duże jak u Kalena, ale nam powinny wystarczyć.
Khorst nieco ochłonął i uśmiechnął się.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Eva idzie z nami. Teraz powinno się udać.
- A ja? - odezwała się brunetka. - Co ze mną? Ja też chcę iść.
- Judith, złotko, nie możesz - pułkownik bezradnie szukał pomocy u zebranych. - Przecież musisz zająć się Flowerem...
- Flower da sobie radę. Zostaje się z nim Kalen i państwo T'ai. Kalen w razie czego obroni obóz, a i uprawy nie zmarnieją przez tych kilka dni...
- Judith, nie możesz... Kalen, powiedz jej...
Przysadzisty mężczyzna pokręcił głową.
- Niech idzie, pułkowniku. Judith ma rację. Damy sobie radę sami.
Zrezygnowany Khorst machnął ręką.
- Niech wam będzie, skoro wszyscy sprzysięgliście się przeciwko mnie. Ja tylko nie chciałem żeby coś ci się stało...
Judith puściła do niego oko.
- Dzięki, Khorst, ale jeszcze umiem sama zadbać o siebie...
- No dobrze, moi drodzy. Nie chcę wam przeszkadzać, ale jest już późno, a w drogę musicie ruszyć skoro świt - Murzyn z trudem poparł się ręką i spróbował dźwignąć wychudzone ciało. - Idźcie spać. Ja sobie pogadam z Kalenem.... Kalen, człowieku, mógłbyś pomóc mi usiąść?
*
- Kalen - wzrok pułkownika błądził gdzieś w okolicach stóp. - Wiesz, ja wczoraj... No, wiesz....
- Wiem - Kalen uśmiechnął się lekko. - Wiem, Khorst. Nie ma sprawy. Powodzenia, przyjacielu.
Twardy uścisk dłoni i pięć sylwetek roztopiło się w porannej mgle, którą wiatr przywiał znad rzeki.
*
- Raz, dwa, lewa...
- Khorst!
- Tak?
- Nie przeginaj...
|
 |