Andrzej Filipczak

Projekt "Hitalia"


    Wysoki, szczupły mężczyzna zaplótł nerwowo palce. Chociaż twarz tego nie zdradzała, był wściekły. Tyle przygotowań na marne...
    - Co to ma do diabła znaczyć? - wrzeszczał korpulentny Sekretarz. - To ma być tajny projekt? Jak tylko prezydent się dowie....
    A szło już tak dobrze. Plan zniszczenia projektu był już tak bliski urzeczywistnienia. I do tego Eva... Co prawda przeżyła katastrofę, ale to było tylko odroczenie wyroku. Sam widział, jaki towar załadowano do ładowni "Feniksa". Nikt nie przeżyłby dzięki niemu dłużej niż miesiąc. Nie na obcej plancie, gdzieś na skraju galaktyki...
    - Skąd ci przemytnicy dowiedzieli się o Hitalii i co do jasnej cholery tam robili, hę?
    Piskliwy głos Sekretarza przeszkadzał mu. Normalnie uciszyłby go w jednej chwili, ale nie dzisiaj. Dzisiaj nie chciał się wychylać. Przeklęci przemytnicy. Tyle przygotowań na marne. Cały trud włożone w "przypadkowe" odkrycie Hitalii przez załogę "Feniksa", tak, aby nikt z nich niczego nie podejrzewał. Miliony kredytek, trzech, kiepskich wprawdzie, ale zawsze, agentów... Wszystko przepadło. A wszystko szło tak dobrze. Wywiadowi udało się przechwycić raport Armii o nowo odkrytej planecie. Niezwykłej planecie. Całe szczęście, że te zadufane w sobie pajace w mundurach nie zwróciły uwagi na krótką wzmiankę o telepatii. Raport odłożono na biurko i sprawa przycichła. Do czasu, aż Gurov, przeklęty, wścibski admirał Gurov, przypomniał sobie o raporcie. Podjęto decyzję o przeprowadzeniu badań wpływu środowiska stałej telepatii na ludzki umysł. Zakon musiał działać błyskawicznie... Nie mogli pozwolić, by ktoś inny posiadł ich wiedzę... Całe szczęście, że zarówno prezydent jak i większość wysokich urzędników znajdowała się pod ich wpływami. Prezydent pod "sugestią" Zakonu przyznał wywiadowi prawo do doboru materiału badawczego, który miał lecieć na Hitalię. Zamiast posłusznych żołnierzy lub bogobojnych baranów przygotowano "nielegalną kolonizację". Gurov początkowo nie miał nic przeciwko oszczędzeniu własnych ludzi, ale gdy wydatki zaczęły rosnąć lawinowo złożył weto do prezydenta, który... je odrzucił. Prezydent bowiem wiedział o przysłości projektu znacznie więcej niż cała armia... Nie wiedział jednak, że wywiad specjalnie zawyża wydatki, aby mieć koronny argument przeciwko ewentualnej kontynuacji projektu.
    Luqaz przy okazji pozwolił sobie na załatwienie pewnej osobistej sprawy. Chodziło o jedną z jego podwładnych, o Evę... Nie mógł jej pozwolić na rozwinięcie pełni zdolności psionicznych. Już teraz dorównywała mistrzom Zakonu. A co byłoby później? Dlatego skorzystał z nadarzającej się okazji. Wiedział, że zgodzi się na tę misję. Zawsze fascynowała ją telepatia. Jako partnera dołożył jej Werka. Mieli nadzorować Projekt. Nie wiedzieli, że zostali spisani na straty. Przekupiony mechanik z załogi "Feniksa" miał podczas podróży obudzić Makowsky'ego i Samuni. Nawet nie przypuszczał, że ci dwaj niewinnie wyglądający mężczyźni mieli dokonać sabotażu na statku. Nie wiedział, że budząc ich podpisuje wyrok śmierci na siebie. Tak samo jak Makowsky i Samuni nie mieli pojęcia, że hibernatory w kapsule ratunkowej, w której mieli uciec ze statku, miały uszkodzone układy podtrzymywania życia. Znaleziono ich - martwych - ale zatuszował sprawę. Próby nawiązania kontaktu przez Evę były niemiłą niespodzianką, ale nad odbieraniem meldunków od agentów czuwał jeden z członków Zakonu Thanatos Dei. I wszystko było by dobrze, gdyby nie ci przeklęci przemytnicy...
    - I co pan na to, panie Luqaz? - Sekretarz patrzył mu prosto w oczy. - Tym razem pańskie służby nie popisały się zbytnio. Trzeba było zostawić tę sprawę wojsku...
    Zignorował go. Niech sobie poszczeka. Wkrótce wszystko wróci do normy i ten człowieczek znów będzie skomlał u jego stóp. Prezydent. Czy on przypuszcza, że Zakon obawia się prezydenta? Przecież ten pajac o wszystkim wiedział. Zgodził się na zniszczenie projektu w zamian za "oczyszczenie" Federacji z niepożądanego elementu, który wprowadzał niepotrzebny zamęt. Rozwiązaniem miała być "przypadkowa" katastrofa. Kto by się spodziewał, że część z nich to przeżyje, a na dodatek ściągnie na orbitę statek kosmiczny...
    - I co teraz, panie Luqaz? - powtórzył Sekretarz.
    Wzruszył ramionami.
    - Wyjście jest właściwie tylko jedno - powiedział spokojnym głosem. - Należy wysłać oddziały specjalne, aby definitywnie zamknąć projekt "Hitalia".

*

    - A potrafisz zginać wzrokiem łyżeczki, Kalen? - zapytał ogolony na łyso mężczyzna.
    Zagadnięty nie zareagował na zaczepkę.
    - Daj spokój, Shogun - do rozmowy wtrącił się barczysty mężczyzna w mundurze pułkownika Cesarstwa Ziemi.
    - No co, widziałem to kiedyś w holo i jestem po prostu ciekawy... - bronił się łysol. - To jak, Kalen, potrafisz?
    Kalen westchnął ciężko. Odkąd wyszły na jaw jego zdolności, których "nabawił się" podczas kontaktu z Kręgiem, podobne zagrywki zdawały się nie mieć końca.
    - Potrafię - odrzekł powoli. - Ale nie mam zamiaru niczego demonstrować. Siła nie jest do zabawy...
    - A ten jak zwykle swoje - roześmiał się siedzący pod ścianą namiotu szpakowaty mężczyzna. - Wyluzuj się, Kalen.
    - O, jest Eva - ucieszył się łysol na widok wchodzących do tipi kobiet. - Eva nie będzie taka i porozmawia z nami jak z przyjaciółmi, prawda, Eva? - zagadnął rudowłosą.
    - Owszem, jeśli się tylko dowiem o co chodzi - zmrużyła oczy starając się przystosować je do panującego w namiocie półmroku. Teraz w godzinach południowego żaru było to najchłodniejsze miejsce w okolicy.
    - Pytałem Kalena, czy potrafi zginać wzrokiem łyżeczki.
    - I co odpowiedział? - zainteresowała się druga z kobiet, wysoka brunetka.
    - To co zwykle, Judith. Znasz Kalena. Zasłonił się doniosłością Siły i próbował nas spławić. Ale teraz, gdy jest z nami Eva, sądzę, że uzyskamy odpowiedź na nasze pytanie.
    Rudowłosa podeszła do Kalena i uśmiechnęła się do niego.
    - Telekineza jest jednym z najprostszych i najbardziej widowiskowych przejawów siły Psi. Oczywiście, że Kalen potrafi się nią posługiwać.
    - To dlaczego nie chciał nam nic pokazać?
    - A więc o to chodzi? - roześmiała się. - Nudzicie się, więc zachciało się wam przedstawienia. Wcale się nie dziwię, że Kalen nie dał się na to złapać....
    - Oj, Eva, nie bądź taka. Całymi dniami tyramy na poletkach Flowera, więc może należy nam się coś od życia - przymilał się łysol.
    - Dobra, panowie, ale tylko ten jeden raz....
    Chudy Murzyn, który właśnie w tej chwili wkroczył do namiotu, miał okazję zobaczyć rzecz niezwykłą. Odbywający swą codzienną poobiednią drzemkę Han T'ai drgnął i powoli uniósł się w powietrze. Gdy znajdował się już kilkanaście centymetrów nad ziemią nagle chrapnął głośniej i próbował przewrócić się na drugi bok. Otworzył oczy i przeraźliwie wrzasnął. Wśród gromkiego śmiechu runął na udeptaną ziemię.
    - To był jedynie pokaz pod publiczkę - odezwała się nieco drżącym głosem Eva. Opierała się o Kalena. On jeden wiedział, ile wysiłku kosztował ją ten popis. - Istota Siły leży jednak gdzie indziej. Daje ona możliwość sterowania innymi ludźmi, skłonienia ich do tego, by wykonywali wszystkie twoje zachcianki.... Posiadając Siłę możesz skłonić każdego człowieka do posłuszeństwa....
    - Nieprawda - zaprotestował Murzyn.
    - Co mówisz, Flower? - zapytała z niedowierzaniem rudowłosa. Spojrzała wprost w ciemne oczy Murzyna. Ten odwzajemnił spojrzenie. Stali tak przez kilka minut, aż w końcu Flower odwrócił wzrok i powoli usiadł na ziemi. Eva zacisnęła pięści.
    "Jak to zrobiłeś?" zapytała.
    - Co zrobiłeś - odezwał się głośno pułkownik. - Czy ktoś mi do diabła wyjaśni, co tu się dzieje?
    - Próbowałam skłonić Flowera, aby podszedł do mnie - wyjaśniła rudowłosa.
    - I co? - dociekał pułkownik.
    - Nic, Khorst. Sam widziałeś. Po prostu nic. Nie rozumiem.... Flower, jak to zrobiłeś?
    Murzyn uśmiechnął się smutno.
    - To długa historia. Pamiętacie, pytaliście kiedyś co zaszło między Khorstem a mną, że byliśmy tak zaciekłymi wrogami. Ale zacznę od początku. Na pewno większość z was zetknęła się z sektą Thanatos Dei. Oni również, dzięki odpowiedniemu treningowi, który odbywają od dziecka, opanowali pewne zdolności psioniczne, które określacie jako Siłę. Jak można się łatwo domyślić, pozwoliło to Zakonowi zając najwyższe urzędy na większości cywilizowanych planet. Ludzie, jak to ładnie ujęła nasza rudowłosa piękność, wykonywali posłusznie polecenia wydawane przez tych pseudo-mnichów. My, hippisi, nie mogliśmy na to pozwolić. Nie mogliśmy dopuścić, by znów ograniczano wolność ludzi. Przypadkowo, właśnie na Wenus odkryliśmy, jak dzięki odpowiedniej mieszance narkotyków raz na zawsze uniezależnić się od wszelkich nacisków mentalnych. Chcieliśmy rozpowszechnić nasze odkrycie, dać ludziom wolność, ale władze były szybsze... Media nazwały nas buntownikami, a gubernator Wenus wynajął doborowe oddziały, aby zlikwidowały zagrożenie. Szczególnie wyróżniła się wówczas jedna z jednostek, którą później określano jako Krwawe Koty. Dowodził nimi nie kto inny, jak siedzący tu pułkownik William Khorst. Ja ocalałem jako jeden z nielicznych. Przyjaciele pomogli mi uciec na planety zewnętrzne. Jednak zagrożenie ciągle istniało. Dlatego też, gdy pojawiła się możliwość wzięcia udziału w nielegalnej kolonizacji planety, gdzieś na skraju galaktyki, bracia z komun zebrali fundusze i wysłali mnie tutaj. Traf chciał, że na Hitalii znalazł się również mój oprawca, pułkownik Khorst....
    Zapadła cisza.
    Khorst poderwał się i wybiegł z namiotu.

*
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 13-02-2001
Copyright (c) 1999 Andrzej Filipczak