Andrzej Filipczak

Projekt "Hitalia"

...poprzednia część opowiadania...

    Mężczyzna leżący na kupie liści syknął z bólu. Wciąż miał trudności z poruszaniem się. Jasno niebieskie oczy, pozlepiane w strąki, prawie białe włosy i blada cera zdradzały albinosa. Wąskie wargi wykrzywiły się w grymasie gniewu, gdy znów pomyślał o Shogunie. I pomyśleć, że nawet dość lubił tego człowieka, a on... Zostawił go na pewną śmierć w męczarniach. "Sahm, zwykła śmierć dla ciebie to zbyt mało..." przedrzeźniał oprawcę. Czekaj chłopaczku, ja ci pokażę co to znaczy śmierć w mękach. I ja na pewno nie zostawię cię samego przywiązanego do bambusów... Jesteś zbyt miękki, Shogun. Nie chciałeś oglądać jak hit-bambus rozrywa mnie na sztuki. Odszedłeś, a ja skorzystałem z szansy... Po plecach przebiegł go zimny dreszcz. Śmierć była tak blisko... Gdyby nie Alex...
    Tylko dlaczego ten gówniarz go uwolnił? Zresztą, kto zrozumie szaleńca. Bóg jeden wie co zaszło w Kręgu, że z normalnego chłopca Alex Briscow przemienił się w morderczą maszynę. Gdy zetknął się z nim po raz pierwszy, chłopak dopiero odkrywał swoje możliwości. Wówczas jego krzyk pozbawiał jedynie przytomności, a nie życia. Gdyby nie hełm, byłoby także po mnie...
    Cholera, a już było tak dobrze... Wkradł się w łaski załogi "Feniksa", zapewniając im w miarę bezpieczny pobyt na Hitalii, zanim nie nadleci wezwana pomoc. Trzymali kolonistów w szachu... Gdyby tylko nie chciało im się zabawić z tą blondynką. Musieli się spodziewać, ze ludzie na tej planecie to zbieranina najgorszych mętów, a nie łagodne baranki. Konfrontacja była jedynie kwestią czasu. Mimo to wytrzymaliby, gdyby nie rolnicy, których ściągnął na pomoc ten zdrajca, Shogun. W jakiś sposób zmusili kapitana "Feniksa" do wyrzucenia detonatora. Nic już ich wtedy nie powstrzymywało przed walką. Jedynie nielicznym przemytnikom udało się uciec, ale pech chciał, że wówczas natknęli się na Aleksa. Może gdyby zostawili go w spokoju... Może jeszcze by żyli.. Może tak, a może nie... Któż zrozumie szaleńca...
    Uśmiechnął się mimowolnie. On sam, mimo tak niesprzyjających okoliczności, wciąż żył, a zawdzięczał to temu chłopakowi. Alex, dla jakiś sobie tylko znanych powodów, uwolnił go z pułapki i przytargał w te zarośla. Zostawił też kilka owoców. Wszystko to dawało nadzieję, że uda mu się nawiązać kontakt z chłopcem. A gdy go już oswoję, to zobaczycie na co stać Nathaniela Sahma, robaczki.

*

    -Taaakie buty - ciszę przerwał Shogun. - To dlatego na początku tak się ścinaliście z Khorstem. To o to chodziło...
    - Owszem - potwierdził Flower. - Ale to już przeszłość. Wyjaśniliśmy sobie z pułkownikiem pewne rzeczy i zakopaliśmy topór wojenny.
    - Może trzeba za nim pójść? - zaniepokoiła się Judith.
    - Zostaw - sucho rzucił szpakowaty. - Skoro wszystko jest w porządku, to niedługo wróci do nas. Mężczyzna czasami potrzebuje chwili samotności...
    - Samotny wilk, co, Russo? - roześmiała się Eva. - Tutaj nie musicie zgrywać twardzieli. Telepatia zmieniła wszystko....
    - Hej, jest tam kto? - obcy, dźwięczący głos dobiegł ich sprzed namiotu. Wybiegli na dwór. Na placu przed tipi stał potwór. Wielki łeb otaczała koścista kryza, a tuż za nią siedziała drobna postać.
    - O, cholera... - wystękał zdumiony Shogun. Po raz pierwszy widział z bliska tak wielkie zwierzę.
    Osóbka siedząca na potworze zeskoczyła na ziemię. Długi warkocz brązowych włosów pofrunął do góry, by po chwili opaść na plecy. Podeszła do osłupiałego Murzyna.
    - Ty jesteś Flower? - Nie czekała na odpowiedź. Wyciągnęła coś z kieszeni i wcisnęła w czarną dłoń. Flower spojrzał na nią zdumiony.
    - Co to? - wydukał.
    - Orzeszki salvaco. Postaraj się aby się przyjęły. Odjęłam je sobie od ust. Dosłownie.
    Murzyn zamachał rękami.
    - Nie, nie to, eee...
    - Corrina - zadźwięczał rezolutny głosik. - Przepraszam, że od razu się nie przedstawiłam, ale wypadło mi z głowy...
    - Co to? - powtórzył Flower patrząc na potwora.
    Dziewczyna obejrzała się.
    - To? Mastodont - powiedziała to takim tonem jakby mówiła o najoczywistszej rzeczy pod słońcem.
    - Oswojony?
    - Nie, dziki jak cholera - zdenerwowała się Corrina. - Jasne, że oswojony.
    - Jak ci się udało go wytresować?
    - Oswoić, Flower. Oswojony, to znaczy, że się mnie nie boi. Czy ty myślisz, że gdybym mogła sterować tym bydlakiem, włóczyłabym się przez dwa tygodnie po sawannie?
    - Ale jak...?
    - Mam już dosyć tych idiotycznych pytań. Od dwóch dni nic nie miałam w ustach, więc może ktoś by się wreszcie zapytał, czy nie jestem głodna.
    Flowera zatkało. Spojrzał na nią, a później znów na potwora.
    - Przepraszam, ale to dlatego, że nas tak kompletnie zaskoczyłaś - Judith odzyskała rezon. - Prosimy do środka. Zaraz zobaczymy co się zostało z obiadu....
    Na placu zostały trzy osoby.
    - Czy ty wiesz, co to oznacza? - Flower trącił łokciem Kalena. - Jeśli uda nam się oswoić, a później wytresować kilka takich bestii, to ruszymy do przodu. Przecież to doskonała siła pociągowa, nie mówiąc już o tym, że znikną problemy z mięsem. Ciekawe, czy ich mleko jest smaczne... Lecę - okręcił się na pięcie. - Muszę się dowiedzieć, jak to zrobiła.
    Ruszył w stronę tipi. Nagle zatrzymał się.
    - Niezła jest ta Corrina, no nie, Kalen?
    - Niezła, niezła - przytaknął zagadnięty.
    - Dobra, lecę. Może już się najadła.... - Flower wpadł do namiotu. Kalen uśmiechnął się i podszedł do zapatrzonej w niebo Evy. Delikatnie pocałował ją w kark.
    - Co się stało? - wymruczał.
    - Boję się - odpowiedziała poważnie. Spojrzała mu w oczy. - Coś groźnego zbliża się do nas. Stamtąd - znów spojrzała w niebo.
    Spochmurniał.
    - Też to wyczułaś - stwierdził raczej niż zapytał. - To coś zbliża się już od kilku dni, ale myślałem, że jestem przewrażliwiony...
    - Kalen... - nagle się zawahała. - Musimy się dowiedzieć co to jest. Musimy - powtórzyła z naciskiem.
    - Dobrze, Eva. Dobrze.

*

    Coś zaszeleściło w krzakach. Sahm obrócił głowę w tamtą stronę. Odetchnął. To tylko Alex. W tym stanie pokonałoby go nawet najmniejsze zwierzę.
    "Cześć, Alex" starał się napełnić swoje myśli ciepłym głosem. "To dobrze, że już wróciłeś.... dzięki za uratowanie życia... Gdyby nie ty... Co to? Mięso? Surowe.... Fuj... Nie, nie chcę.... Dobrze, już dobrze.... Tylko spokojnie, Alex... Tylko spokojnie... Nie trzeba krzyczeć.... Widzisz. Już jem... Dobre mięsko, pyszne mięsko.... Mniam, mniam. Naprawdę...."

*

    Natchniony, żywe wcielenie własnego boga był niepocieszony. Koloniści ponownie odrzucili próbę nawrócenia. Nie chcieli słuchać ostrzeżeń, by pozbyć się wszelkich wytworów cywilizacji, które ich zgubią. Wzywał ich do powrotu do natury, apelował, by zacząć wszystko od nowa. Najpierw przegoniono go z polany, potem z Grodu. Pozostawali jeszcze rolnicy, ale był tam w zeszłym tygodniu i skutek był równie mizerny. O mało go tam nie zlinczowano za zniszczenie jedynej sprawnej latarki. Ale musiał tak postąpić. Skoro ludzie sami nie chcą zrezygnować z techniki, jego posłannictwem jako proroka było ułatwianie im powrotu na właściwą drogę.
    Roztarł posiniaczone ciało. Mimo wszystko należało zaliczyć dzisiejszy dzień do udanych. W nieoczekiwanym dla wszystkich momencie przerwał naukę i rzucił się na prymitywną prądnicę, jaką skonstruowano w Grodzie. Zanim mu przeszkodzono wyszarpał większość przewodów z wnętrza urządzenia. Pewnie i tak je naprawią, ale bóg był zadowolony z poświęcenia proroka.

*

    - Gotowa? - zapytał i przytulił ją do siebie.
    - Tak - wyszeptała.
    Leżeli na wielkim, płaskim kamieniu w środku Kręgu. To tu, zarówno Kalen jak i Alex uzyskali swoje niezwykłe zdolności. Teraz Kalen postanowił wykorzystać Siłę Kręgu do wzmocnienia własnej.
    - Pamiętaj, mamy tylko jedna szansę. Nie możemy się pomylić.
    - Wiem - odpowiedziała Eva.
    Ruszyli. Przed ich oczami zamigotała tęcza, by po chwili rozprysnąć się na miliony kawałków. Teraz lecieli w całkowitej ciemności. Prowadziła Eva, korzystając z siły nośnej Kalena. Wokół nich migotały miliardy gwiazd. Powoli, stopniowo przebijał się do nich chłód kosmosu. Przeraźliwa pustka wypełniająca wszystko dookoła coraz silniej wdzierała się między nich. Słabli oboje. Z każdą chwilą było im coraz trudniej przebijać się dalej. Kalen obawiał się, że jeśli nie zawrócą za chwilę, to raz na zawsze zagubią drogę powrotną do ich ciał na Hitalii.
    "Wracajmy", zaproponował.
    "Już blisko. Wytrzymaj jeszcze trochę." Nie kłamała. Rozpoznawała już znajome konstelacje. Wkrótce dotrą do centrum Federacji. To stąd pochodziło zagrożenie.
    "Eva...."
    "Jeszcze chwila, Kalen. Proszę."
    Byli już tak blisko. Jeszcze odrobina wysiłku. Jeszcze troszeczkę. Ogarniało ich coraz bardziej lodowate zimno. Mimo to nie mogli zawrócić. Jeszcze nie teraz.
    Minęli wielki krążownik Federacji, klasy "Nova". To było to. ródło zagrożenia...
    "Jesteśmy."
    "Wiem."
    Odkryła coś jeszcze. Na pokładzie "Novej" był ktoś znajomy. Wróg czy przyjaciel, zastanawiała się przez chwilę. Przemknęła przez pokryte chodnikami korytarze do jego pokoju. Jeśli ktoś coś wiedział, to z pewnością był to Luqaz. Spał. Nie spodziewał się niczego, gdy przebiła się przez zasłony jego umysłu...
    Rozpoznał ją...
    "Eva?"
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 13-02-2001
Copyright (c) 1999 Andrzej Filipczak