Michał Studniarek

Legenda o ukrytym skarbie

...poprzednia część opowiadania...

    Idril pokiwał głową. Z pozostałych po śniadaniu kości wygrzebał jedną, cienką i łukowato zagiętą. Przez dłuższy czas zastanawiał się, jak wywiercić w niej dziurę. Nagle wyobraził sobie, jak Coreder usiłuje tego dokonać przy użyciu "pazurów Tsur": cienkich, wysuwanych ostrzy z tytanu wszczepionych w śródręcze jego dłoni. Hydroponik nigdy nie mówił, skąd wzięły się one u pracownika badawczego stacji upraw bezglebowych, a Idril nigdy o to nie pytał. Nauczył się chować swe myśli przed ciekawskimi za zasłoną mentalnego zgiełku, sam też nie zamierzał włazić do cudzej głowy bez zaproszenia.
    "Cholera, tak bardzo brakuje nam porządnych narzędzi", pomyślał.
    "Racja", dobiegło go od Zirby'ego. "A co do mojego wszczepu, to nim daje się szlachtować ludzi, ale nie wykonywać precyzyjną pracę."
    - Kolonizacja, psia mać! Raj na ziemi, cholera! - burknął jeden z siedzących przy ognisku. - Pieprzona katastrofa!
    Blondyn zacisnął zęby. Przypomniał sobie, jak nieustannie nagabywany przez federacyjną bezpiekę literat i muzyk przystał na udział w nielegalnej kolonizacji jakiejś zapomnianej przez wszystkich planety o dziwnej nazwie. Na statku znalazł się wraz z sześciuset innymi ludźmi, a każdy z nich miał powód, by zniknąć z dotychczasowego życia. Tak właśnie spotkał O'Callana, dawno nie widzianego znajomego ze studiów. Patrząc na jego łagodną twarz trudno było uwierzyć, że ścigano go za zabicie gołymi rękami trzech uzbrojonych żołnierzy Federacji.
    Wszyscy mieli się obudzić na tej planecie otoczeni gotowymi do rozładowania kontenerami. Gdyby nie katastrofa statku, zapewne siedzieliby teraz w eleganckich domkach i popijali schłodzone piwo, patrząc na roboty pracujące przy irygacji.
    Z tych rozmyślań wyrwał go czyjś głos.
    "Obuchowitz, sprzedaj mi ptaka albo kiść tych owoców, które jadłeś wczoraj na śniadanie, a skombinuję ci takie wiertło, że mucha nie siada", proponował jeden z siedzących przy ognisku, wysuszony mężczyzna o włosach nakrytych brudną czapką.
    - Co to będzie? Kawałek drutu? Dobra...
    Mężczyzna wstał, a w zebranych uderzył odór dawno nie mytego ciała.
    - Dobroci łaskawa... Zapoznaj się bliżej z wodą w strumieniu, dobra, Johnson? - rzucił Coreder. - Tylko na wszystkich bogów, poniżej miejsca skąd bierzemy wodę!
    - Jasne, stary... Ty woniejesz jak kalifornijska róża... Jeśli chcesz, bym się umył, to skombinuj mi mydło - Odburknął Johnson i odszedł powolnym, lekko utykającym krokiem.
    "I może jeszcze zasypkę do..." pomyślał za nim Zirby. "Rusz to swoje "do" i zarób na mydełko. Albo szoruj się piaskiem."
    Słowa wpadły w pamięć tamtego jak kamień w wodę.
    Ludzie powoli kończyli jeść, rozchodzili się do swoich zajęć. Do ogniska przysiedli się spóźnialscy, którzy dopiero co wstali. Ktoś przyniósł naręcze strzał i zaczął utwardzać w ogniu ich groty.
    - Komu w drogę temu czas - Coreder ze stęknięciem podniósł się z ziemi. - Idę naścinać materiału na strzechę. Wrócę koło południa.
    - Pomogę ci. - Obuchowitz wytarł palce w trawę. - Zapasów mam sporo, mogę nawet handlować. Gdybyś się chciał ogolić, masz tu mój ostatni wynalazek.
    - Co to? - były hydroponik nieufnie obejrzał mały nożyk wycięty z pędu khorstowca. "Dzięki, ale nie chciałbym po tym goleniu wyglądać tak jak ty", dodał w myślach, patrząc na podrapaną twarz Idrila.

*

    Tej nocy przypływ był wyjątkowo silny i zabrał większą część plaży. Manuela Ester Tranquido spacerowała po chłodnym piasku, wybierając co ładniejsze muszle. Czekała, aż słońce odparuje wodę z wykopanych dołów i zostawi na ich dnie burą sól.
    Fale wyrzuciły na brzeg wodorosty, kawałki drewna, a także dziwne, morskie stworzenia, jakich nigdy jeszcze nie widziała. Przykucnęła nad tworem przypominającym podartą czerwoną gąbkę i patykiem odwróciła go na drugą stronę. Mały otwór gębowy spazmatycznie otwierał się i zamykał. Obejrzała sobie dokładnie rybę, a kiedy już zamierzała rzucić ją w morze wychwyciła jakąś obcą myśl. Ktoś szedł ku plaży. Ester sięgnęła myślami w tamtą stronę i odetchnęła.
    Zza wydmy wyłonił się Jokana. Gdy podszedł bliżej, dostrzegła, że ma bardzo wypchane kieszenie.
    - Po co targałeś ze sobą te wszystkie części? - Zapytała. - Nie mogłeś zostawić ich w moim szałasie?
    - Nie chciałem włazić bez pozwolenia. - wyjaśnił. - Poza tym wiesz, ludzie na Hitalii mają lepkie ręce. Wolałem mieć je przy sobie. Nadal starasz się zmodyfikować prądnicę? Chyba mam coś dla ciebie...
    Zaprezentował dziewczynie kilka nieźle zachowanych podzespołów i płytek. Ester usiadła na piasku i zaczęła je przeglądać.
    - Wezmę to... i to... ale na cholerę mi taki opornik? Przecież on nie wytrzyma napięcia!
    Jokana speszył się. Pracowicie wydłubywał z wraku rozmaite elementy w nadziei, że będą do czegoś przydatne kolonistom. Ten opornik wyciągnął specjalnie dla niej. Cóż, jedni przynoszą kwiaty, drudzy oporniki i układy scalone.
    Dziewczyna odgarnęła spadające na czoło czarne włosy, jakby w ten sposób chciała odpędzić jego spojrzenie. Doskonale wiedziała, że podoba mu się; niestety, nie mogła powiedzieć tego samego o nim. Jokana również o tym wiedział: na tej planecie niewiele myśli można było skutecznie ukryć. A jednak wciąż przychodził aby ofiarować różne części bądź po prostu zapytać, jak się żyje.
    - No dobrze... - bąknął, chowając element do kieszeni. - Cóż... może jeszcze kiedyś się przyda... - Jego usta wykrzywiły się w coś na kształt przepraszającego uśmiechu.
    - Chciałeś jeszcze o czymś ze mną pogadać, prawda? - Zapytała Ester. Pragnęła, aby ten niespełniony wynalazca wyrzucił z siebie wreszcie, co mu leży na wątrobie i zostawił ją samą. Nim woda w lejach odparuje, zdążyłaby się jeszcze wykąpać w morzu.
    - Zdaje się, że wymyśliłeś kolejny niezawodny sposób otwarcia ładowni i potrzebujesz mojej pomocy oraz rady?
    - Hm, tak... zgadza się. A zatem, wyobraź sobie, że...
    Po kwadransie zawiłego wyjaśniania, pełnego zagmatwanych obrazów i rysunków na piasku, miała go już serdecznie dosyć. Nie rozumiała nic z tego, co usłyszała i odebrała telepatycznie; gdzieś po zakamarkach jej mózgu tłukły się tylko skomplikowane pajęczyny obwodów, które należałoby zbudować i długa lista przedmiotów niezbędnych do pracy.
    - I co o tym myślisz? - Zapytał Jokana, patrząc na nią rozgorączkowanym wzrokiem.
    - Oszałamiające - Odparła zgodnie z prawdą. - Powinieneś zgłosić się do Kaktusa, by wydał ci nieco plastiku z walizki, która pozostała po tym, no... nieważne. Podłożyłbyś to pod statek i wysadził go w powietrze, byłoby o niebo prościej.
    Eksplozja w jej umyśle rozbłysła oślepiająco. Odruchowo cofnęła się, klnąc w myślach swój niewyparzony jęzor. W głowie miała obraz rozrywanych wrót, wirujących kawałków poskręcanego metalu... a zaraz potem ujrzała siebie, opromienioną złocistą aureolą.
    - Tak! Tak!! Tak!!! - Krzyczał Jokana, uderzając dłońmi w piasek. - Dziewczyno, jesteś genialna!
    Ester westchnęła głęboko.

*
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 13-02-2001
Copyright (c) 2000 Michał Studniarek