|
Michał Studniarek
Legenda o ukrytym skarbie
Nagle rozległo się pełne niedowierzania "O rany!". Idril zerknął do ładowni i ujrzał Marina, wpatrującego się osłupiałym wzrokiem w wymontowany zamek oraz różnokolorowe kabelki złączone w ręku Jokany. Na wyświetlaczu skakały różne znaczki, chwilę później z szumem mechanizmów kontener zaczął się otwierać. Obuchowitz przytulił się do ściany, w ostatniej chwili unikając stratowania przez tłum, który począł wdzierać się do ładowni. Wytęsknione dobra były na wyciągnięcie ręki, czekały, aby je wyjąć. Idril i Delilah zostali porwani do środka. Obuchowitz dostrzegł jeszcze, jak otwiera się klapa kontenera. Wśród zgromadzonych zapadła cisza; wszyscy w napięciu wpatrywali się w wolno sunącą do góry płytę, usiłując przewiercić wzrokiem zalegającą we wnętrzu ciemność. Po ciągnącej się w nieskończoność chwili trzasnęły zamki mocujące, a w środku ze zgrzytem uruchomił się mechanizm samowyładowujący. Z mroku wyjechał pierwszy pojemnik. Kilkanaście par rąk pochwyciło go, kilka osób naraz zaczęło manipulować przy zamkach. Wieko uniosło się z sykiem: rozbitkowie wstrzymali oddech.
Cisza przedłużała się. Chwilę później błysnęła jedna myśl, druga, trzecia... pełne zaskoczenia, niedowierzania, żalu, wreszcie złości.
"Cholera", pomyślał Idril, posyłając Delilah ponure spojrzenie. Ta zacisnęła usta w wąską kreskę.
"Cóż, mogliśmy się tego spodziewać."
"Tak, ale do końca miałem nadzieję..."
- Jokana! - Wykrzyknął ktoś, unosząc rękę. W zaciśniętej dłoni trzymał kilka plastikowych sztućców. - Co to ma być?!
- Blaszane miseczki i turystyczne kochery!
- Skurwiele! Oszukaliście nas!
- Gdzie ładunek?!
- Otworzyli kontenery wcześniej i wynieśli! Zostawili nam nędzne resztki!
- Co zrobiliście z ładunkiem?! Gadać, bo...
Jokana skulił się, jego myśli stawały się coraz bardziej chaotyczne, widać było, że jest przerażony. Oglądał się na Marina, ale ten stał bezradnie, patrząc na wyjeżdżające z kontenera pogięte i popękane pojemniki.
"Boże... ludzie, co wy... niczego nie wynieśliśmy, gdzie byśmy to schowali! Skrzynie popękały przy katastrofie, spadły, skąd to się wzięło, ja tego nie pakowałem, gdzie zwykłe przedmioty! Zabiją mnie, za co, ratunku, ja przecież nic..."
- Nie! - Wrzasnął przerażony, gdy dwóch kolonistów rzuciło się na niego. Odpowiedzią był pomruk aprobaty. Sprawa ładunku poszła na bok: wszyscy zastanawiali się, jak odpłacić Jokanie. Idril zauważył, jak ktoś, klnąc ile wlezie, przedziera się przez tłum.
"Oho", odebrał myśl O'Callana, "Popatrz, kto nas odwiedził."
"Ciekawe, jak się z tym upora", dodał Coreder. Stał w tłumie na prawo od Obuchowitza, a jego twarz nie wyrażała pozytywnych uczuć.
- Do cholery, co wy wyprawiacie! - Krzyczał Kaktus, odrywając mężczyzn od Jokany. U pasa miał zawieszone kilka skalnych świnek; zapewne wieść o otwarciu kapsuły zastała go na polowaniu.
Jeden z odepchniętych mężczyzn zamachnął się, lecz spojrzał na płonącą wszystkimi odcieniami czerwieni twarz brodacza i opuścił ręce.
- To twoja wina, Kaktus! - Zawołał ktoś; Idril nie był pewien, czy nie Kane. - Pozwoliłeś na to!
- Słuchajcie! - Potężny mężczyzna musiał się nieźle wysilić, aby być dosłyszanym. - To prawda, zostaliśmy oszukani, wszyscy, jak tu stoimy; ja również. Ale nie przez Jokanę, tylko przez załogę "Fenixa"! To oni naładowali kontenery tymi bublami! Prawdę mówiąc, można się było tego spodziewać od momentu, gdy znaleźliśmy kapsułę.
- Skoro można się tego było spodziewać, to dlaczego pozwoliłeś, żeby ten idiota ograbił nas ze wszystkich źródeł energii? Może byłeś z nimi w zmowie?
- Zwariowałeś?! - ślady tatuażu na czole i policzkach Kaktusa rozjarzyły się spiralnymi wzorami. - W jakiej zmowie? Gdzie on schowałby ten ładunek, te pojazdy, roboty? W spodniach? W statku? A może zakopał? Gdzie? Przecież on ten kontener otwierał na waszych oczach, jego nie da się zamknąć z powrotem bez specjalnego sprzętu! Poza tym, odczepcie się wreszcie od Jokany i Marina! Mieli otworzyć kontenery i je otworzyli! Zrobili, co obiecali!
- Obiecali, obiecali. A gdzie towar?
- Nigdzie! Ludzie, zrozumcie wreszcie: tego towaru nigdy tu nie było! Kapitan umyślił sobie wyposażyć nas najtańszym kosztem, więc załadował plastikowe sztućce, blaszane kubki, środki opatrunkowe dla dzieci i latarki bez baterii! Popatrzcie na te kontenery - Brodacz wskazał na stojące w ładowni prostopadłościany - jestem pewny, że w pozostałych również znajdziemy wybrakowany sprzęt. Tak samo będzie w innych ładowniach. Uwierzyliśmy w to, co nam mówili przed odlotem. Kłamali, a my nie mogliśmy tego sprawdzić, bo każdy z nas miał nóż na gardle! Po katastrofie koczowaliśmy niczym jacyś pieprzeni Hunowie, marząc o ukrytych tu skarbach, a kiedy wreszcie pojawiła się szansa na zdobycie sprzętu, tak nas zaślepiło, że nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, iż może być inaczej! Ja też - dodał nieco ciszej - sądziłem, że jednak będzie inaczej...
Nikt nie odpowiedział; wszyscy milczeli ponuro, zastanawiając się, co począć z takim ładunkiem.
- Sprzęt to sprzęt - Kaktus starał się brzmieć pocieszająco, ale niebyt mu to wychodziło. On również był zły: jego myśli aż ociekały krwią. - Wiem, że to buble, ale w naszych warunkach każdy cholerny scyzoryk jest na wagę złota. Musimy zanieść te pojemniki do Grodu, posortować je, sukcesywnie otwierać kolejne ładownie i kontenery. Potem zastanowimy się, jak je najlepiej wykorzystać. Mam nadzieję, że nasze pieniądze nie zdążyły przynieść zysku kapitanowi tego statku. A jeśli przeżył, to znajdę go, choćbym musiał przejść całą tą planetę.
Z początku wydawało się, że jego słowa padły w próżnię. Jednak zaraz potem z tłumu wystąpiło trzech kolonistów, zamknęło pojemnik i zaczęło taszczyć go ku wyjściu. W ich myślach nie było już gniewu, będącego w stanie znieść wszystko na swej drodze. Tlił się on gdzieś w podświadomości; jego miejsce zajęła ponura rezygnacja. Nie ma cennego ładunku. Nie będzie wygodnego życia. Nie będzie zapasów piwa, porządnych ubrań, celnej broni i ciepłych domów. Skończyła się piękna legenda o ukrytych skarbach. Nic już nie będzie takie samo.
Za ich przykładem poszli inni; kulącego się w kącie Jokanę ktoś postawił na nogi szarpnięciem za kołnierz i wepchnął mu w objęcia pakunek. Wynosząc wraz z Brianem i Corederem jedną ze skrzyń, Obuchowitz obiecał sobie, że zdobędzie pastylkę whisky, aby wieczorem zalać się w zimnego trupa. Miał wrażenie, że mimo płomiennej mowy autorytet Kaktusa został mocno nadszarpnięty.
W paru obrotach wyniesiono wszystkie pojemniki. Gdy Jokana z dwoma innymi kolonistami wrócił po ostatnią skrzynię, zastał w ładowni Kaktusa. Brodacz spoglądał zasępiony na pozostałe kontenery. Spirale na jego twarzy zblakły, pozostawiając słabo widoczny, różowy ślad.
"Jokana, dasz sobie radę z ich otwarciem? Próbowałeś jakichś kodów?"
Technik pokręcił głową.
"Keric..."
"Tak... więc pozostaje nam żmudne majstrowanie przy każdym zamku z osobna. Ile czasu to zajmie?"
"Nie wiem", Jokana schylił się i podniósł z podłogi mozaikę składającą się z różnych elektronicznych części. "Kondensator nie wytrzymał napięcia; będę musiał wzmocnić oporniki. Później trzeba go ładować, zbierać ogniwo do ogniwa, śrubkę do śrubki, łatać... a wreszcie odpalić i modlić się, aby się nie rozleciał. Ale chyba jest po co harować, nie, Kaktus? No powiedz: jest?"
|
|