|
Michał Studniarek
Legenda o ukrytym skarbie
W tym momencie gdzieś rozległy się krzyki. Wszyscy zwrócili głowy w tym kierunku. Dwóch mężczyzn kłóciło się zajadle, wymachując jakimiś przedmiotami. Wokół powoli gromadził się tłum ciekawskich.
- Zwariowałeś chyba! - Mówił jeden poirytowanym głosem - Umawialiśmy się przecież, że drugą część zapłacę ci, gdy otworzą ładownie! Zgodziłeś się!
- Kłamiesz! - Krzyczał drugi - Nic takiego nie mówiłem! Twoje myśli cię zdradzają! Oddaj to i wróć, gdy zarobisz drugą ratę!
- Co ty pierdolisz?! Oszukałeś mnie tak, jak oszukujesz innych! Twoje lampki pękają i gasną!
- Co? Ach, ty...!
Mężczyzna wziął zamach i grzmotnął przeciwnika w szczękę, aż tamten nakrył się nogami. Gapie natychmiast podzielili się na zwolenników obu walczących, rozległy się zachęcające okrzyki. Uderzony poderwał się i już, już chciał skoczyć na producenta lampek, gdy Kaktus przedarł się przez tłum i uniósł zwaśnionych za kołnierze. Wśród widzów rozległ się szmer: co prawda rudobrody był potężnie zbudowany, ale nikt nie spodziewał się, że jest aż tak silny.
- Co tu się dzieje! - Krzyknął, błyskając złotymi oczami to w jedną, to w drugą stronę. Nawet z dużej odległości widać było, że jego twarz zmieniła się w potworną, czerwoną maskę.
- Czyście zgłupieli?! Chcecie dzielić skórę na niedźwiedziu? Jesteście gotowi pozabijać się o coś, czego jeszcze nie mamy?! Jeśli macie do siebie jakieś pretensje, wytrzymajcie do wieczora i przedstawcie swoje racje na thingu! Do tej pory macie trzymać się od siebie z daleka, zrozumiano?!
"Niech Jokana się modli, żeby mu się udało", pomyślał Obuchowitz. "I to bardzo żarliwie."
*
Prędzej czy później to musiało się stać. Inaczej po prostu nie mogło być.
Obuchowitz stał wtedy w położonym niedaleko Grodu zagajniku khorstowców i wiązał w snopki ścięte uprzednio cienkie pędy. Naraz przez jego umysł przeleciała fala ognia, tak realnego, że aż się wzdrygnął. Zaraz potem odebrał pełną ekscytacji myśl "Udało im się! Udało!". Poczuł, że myśl ta biegnie dalej, odbierają ją inni, pracujący w pobliżu koloniści.
"Obuch, ty też to wyłapałeś?", zapytał mężczyzna, ścinający niedaleko bale na dom.
"Tak, ale o co chodzi?"
Odpowiedź przyszła natychmiast i to z kilku stron.
"Jokanie i temu drugiemu udało się otworzyć wejście do kontenerów! Jest dostęp do ładunku!"
"Rozumiesz, Obuch?" Mężczyzna wyszedł z gąszczu i z rozmachem wbił maczetę w pień. Jego twarz rozpromieniał pełen radości uśmiech. "To znaczy, że nie muszę już tu harować! Tam są gotowe do zmontowania domy!"
Nie byłbym tego taki pewien, chciał odpowiedzieć Obuchowitz, ale zdławił tą myśl, nim się w pełni ukształtowała. Do jego głowy z różnych stron zaczęły dolatywać urywane, pełne emocji słowa czy zdania. Wszyscy przebywający poza Grodem porzucali swe zajęcia i gnali w stronę wraku.
- Nie stój tak! - Mężczyzna klepnął Idrila w plecy - Chodźmy, zanim wszystko rozszabrują!
Zebrawszy pod pachę naścinane przez siebie pędy, Obuchowitz podążył w kierunku osiedla. Jego głowę wypełniały przesyłane przez innych obrazy i nazwy rzeczy, które spodziewano się znaleźć w środku. Skrywane tak długo pragnienia wybuchły niczym długo uśpiony wulkan. Dzięki telepatii przelewały się teraz przez głowy jak strumień gorącej lawy. Nic nie było w stanie ich powstrzymać.
W Grodzie huczało jak w ulu. Ludzie przekazywali sobie radosną wieść i pędzili w jedną stronę - do statku. Obuchowitz zatrzymał się przy swojej chatce i wrzucił naręcze trzcin do środka. Przebiegł kilkanaście metrów i zatrzymał się przed szpitalem.
- Deli! - Zawołał - Słyszałaś?
"Jasne!", odebrał w odpowiedzi. "Poczekaj, zaraz idę!"
Do jego uszu doleciały jakieś stuki, po chwili na schodkach ukazała się farmaceutka, wycierająca dłonie w zaimprowizowany fartuch.
- Właśnie przygotowywałam lekarstwo - wyjaśniła przepraszająco, ściągając podtrzymującą czarne włosy opaskę.
- Wiem... czy ktoś w ogóle został z rannymi?
Delilah prychnęła w odpowiedzi.
- Ty chyba żartujesz! Nasze szczęście, że wszystkie ciężkie przypadki albo nie żyją, albo się wyleczyły. Wezwą nas w razie czego.
Przez chwilę Obuchowitz myślał, czy nie poświęcić się i nie zostać w szpitalu, ale machnął na to ręką. Na leczeniu znał się niezbyt dobrze, a i jemu udzieliło się podniecenie. Chciał być przy otwarciu kontenerów, pragnął stamtąd wydostać kilka rzeczy dla siebie. Nie miał wątpliwości, że nie zostaną mu one przyznane w dowód zasług dla kolonizacji planety.
- Wierzysz, że będą tam pełnowartościowe przedmioty? - Zapytał Delilah, która wyciągała nogi, jak tylko mogła, aby za nim nadążyć.
- Nie bardzo... sam przecież wiesz. - Odparła - Choć z drugiej strony nie obraziłabym się, gdybym znalazła jakiś dobry zestaw farmaceutyczny czy pasującą na mnie sukienkę.
- No właśnie. Nikt by się nie obraził, więc wszyscy lecą.
Przed wejściem do wraku kłębili się ludzie, usiłujący przecisnąć się wszyscy naraz przez wąskie pęknięcie w kadłubie. Obuchowitz odczekał, gdy zrobiło się nieco luźniej, a wtedy chwycił dziewczynę za przegub i pociągnął za sobą. Po kilku ruchach łokciami ruszyli w głąb korytarza.
"A co ze skażeniem?", myślała Delilah.
- Kogo teraz obchodzi skażenie! - Prychnął ktoś idący przed nimi - To już długo nie potrwa! Zaraz otworzą!
Wewnątrz statku nie działało oświetlenie. Potykając się o nity i wręgi, szli popychani z tyłu, napierając na tych, co weszli przed nimi. Przed otwartymi wrotami jednej z ładowni zgromadził się już spory tłumek, usiłując zajrzeć do środka ponad niewielką barykadą, na której technicy wyrysowali węglem czaszki i piszczele. Wewnątrz Jokana i Marin, oświetleni dziwnie rozstawionymi lampami niczym aktorzy na scenie, pocili się nad otwarciem któregoś z kontenerów. Obuchowitz zauważył wśród widzów nawet rzadko odrywających się od grządek rolników Flowera. Nikt się nie odzywał; ciszę zakłócało tylko szuranie nóg i szczęk narzędzi. Za to w głowie kłębił się rój myśli i obrazów:
"I co? I co?"
"Jeszcze nic..."
"Może podajcie im jakieś kody, zna je kto?"
"Keric. Doprowadź go do przytomności, a masz u mnie flaszkę z zapasów, które tam są."
"A może ktoś jeszcze?"
"Na mnie nie licz: Keric grzebał, grzebał, nałykał się bekereli i popatrz, jak teraz wygląda. Zresztą komputer pewno dawno już zdechł z braku energii."
"Ty, kurde, przestań się tak na mnie pchać, bo w zęby zarobisz!"
"Niech tam lepiej coś będzie, bo jak nie..."
Jokanie z emocji i zdenerwowania ręce latały tak, że z trudem utrzymywał narzędzia. Nawet flegmatyczny Marin pracował szybciej niż zwykle. Zewsząd padały dobre rady typu "Zewrzyjcie te dwa kabelki razem!", "Nie ma tu gdzieś palnika?", "Czekajcie, mam u siebie trochę plastiku.". Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a kontener wciąż pozostawał zamknięty. Znużeni oczekiwaniem ludzie porozsiadali się pod ścianami, od czasu do czasu zerkając do ładowni. Obuchowitz przystanął z Delilah niedaleko wrót i dyskutował, ile soku z morszczynka można wypić, aby się upić bez groźby halucynacji i zapaści. Nieco dalej Flower grał z Khorstem w "nożyczki, kamień, papier".
|
|