Stanislaw Witold Czarnecki

Każdy człowiek

...początek opowiadania...

    "Nauczyłeś mnie, Mistrzu." - myślał Hideo biegnąc przez wypalony płaskowyż w stronę powoli zbliżającej się kreski lasu - "Ale dlaczego nie nauczyłeś mnie wszystkiego? Dlaczego nauczyłeś mnie tylko "tego"? Jeśli sam nie umiałeś więcej, to znaczy, że naprawdę nie umiałeś nic."
    Hideo mógł przebywać duchem w odległych rejonach pamięci, ale ani na chwilę nie przestał być tym, który biegnie. Biegnąc, był równocześnie tym, który obserwuje, tym który planuje, wojownikiem - świadomość ninja nie znała rozterek duchowych. Jego dłonie wykonały serię rozluźniających ćwiczeń, oczy badały okolicę, wybierały teren sposobny do obrony i ataku, do ucieczki i pościgu. Z każdym krokiem prawie niezauważalnie zmieniał rytm i kierunek biegu. Tymczasem z pozornie bezładnego ruchu małych grupek jednookich monstrów zaczynał wyłaniać się wzór. Zachodziły go powoli ze wszystkich stron. Jeszcze trzymały dystans, nie chciały spłoszyć zwierzyny, zanim pułapka się nie zamknie. Biegły za nim, przed nim i z boków, na swoich tylnych, potężnych łapach, celując w niebo kościanymi sierpami ogonów. Człowiek, na którego dziś postanowiły zapolować, znał je. Wiedział, że są zbyt szybkie, aby mógł im uciec, wiedział, że wystarczy jeden cios ich ogona aby go przeciąć na pół, a piłokształtne szczęki mogą jednym kłapnięciem odgryźć rękę lub nogę. Jednak nie bał się. Wiedział, że walka rozpocznie się tam, gdzie on będzie chciał i przebiegnie zgodnie z jego wolą. Walczył już z dziwniejszymi i groźniejszymi przeciwnikami. Wielokrotnie.
    Cięcie było śmiertelne - koniec miecza rozciął żebra i przeszedł w miejscu gdzie każdy normalny człowiek ma wątrobę. Każdy normalny człowiek po takim trafieniu padłby na ziemię sparaliżowany bólem i skonał kilka chwil później, ale ten solo najwyraźniej nie był normalnym człowiekiem. Nawet się nie zachwiał, nie stracił rytmu, a jego atak który nastąpił ułamek sekundy później był równie błyskawiczny jak wszystkie dotychczasowe. Ostatni segment łańcucha kan sin ke minął głowę Hideo o nie więcej niż cal i natychmiast rozmył się w skomplikowanej pętli zasłony. Młody ninja przeszedł do defensywy, cofał się, próbując wypracować lepszą pozycję, czekając na lukę w gardzie, a przeciwnik podążał za nim otoczony świszczącą poświatą łańcucha. Szybko powiększająca się plama krwi na marynarce czarnego, szpanerskiego garnituru z naturalnego jedwabiu, najwyraźniej w niczym mu nie przeszkadzała.
    Przez kolejną minutę krążyli dookoła siebie po małym, wyasfaltowanym placyku, otoczonym niskimi ruderami. Ich stopy omijały leżące gdzieniegdzie puste puszki, foliowe worki, drobne okruchy betonu. Nad placem zalegał cień - zachodzące słońce z trudem przebijało się przez warstwę smogu. Tuż nad ziemią nagłe podmuchy wiatru skręcały się co chwila w miniaturowe tornada. Unosiły kłęby kurzu i szarpały połami szarego, luźnego płaszcza, który miał na sobie ninja.
    - Prawie cię dostał - rozległ się nagle głos Mistrza Awy, spokojny i uprzejmy, tak jakby mówił "ładną dziś mamy pogodę".
    Hideo rzucił szybkie spojrzenie w bok, złowił kątem oka białe kimono nauczyciela na tle wejścia do parterowej budy, zmontowanej z blachy falistej i plastiku.
    Przeciwnik nie przegapił okazji. Zaatakował w momencie nieuwagi z szybkością wykluczającą jakakolwiek reakcję... prawie wykluczającą, bo ciało Hideo uchyliło się samo. Kontra którą wykonał ułamek sekundy później była już celowym działaniem, ale unik dokonał się zupełnie poza jego wolą.
    Solo jeszcze przez chwilę poruszał się pokracznie po placu niezgrabnie wywijając łańcuchem. Z każdym krokiem zamieniał się w groteskową parodię samego siebie. W końcu łańcuch poleciał siłą bezwładu w kupę śmieci pod żelbetową ścianą, a on sam upadł na plecy. Jego ciałem wstrząsały drgawki.
    - Piękna riposta - odezwał się znowu Sensei Awa, tym razem ton jego głosu wskazywał na świetny nastrój.- zaskakująca i skuteczna.
    - Co to było, Mistrzu? - zapytał Hideo. Stał nieruchomo z mieczem skierowanym ku ziemi. Spoglądał na ciało, które ciągle biło o bruk głową i kończynami. Z odległości kilku kroków ledwie było widać ranę na gardle, przez którą miecz wszedł z dołu, do góry - aż do mózgu.
    - Najemnik. Zawodowiec. Podobny do kilku ludzi których kiedyś znałem. Miał blokadę i dopalacz. Bardzo dobry dopalacz. Myślę, że będą takie w sprzedaży, za cztery, pięć lat. -Mistrz Awa podszedł powoli do swojego ucznia. Stanął obok i z uśmiechem na pomarszczonej twarzy wpatrywał się w drgający, czarny kształt.
    - Nawet z wyrwanym sercem walczyłby jeszcze jakiś czas równie sprawnie. Ale twoje pchnięcie wyłączyło mu ośrodek sterowania. Te drgawki, to dopalacz. Ciągle działa, chociaż właściciel jest już martwy.
    - Czy był mistrzem?
    - Był równocześnie czymś więcej i czymś mniej - powiedział Sensei poważniejąc.
    - Nie rozumiem - Hideo pokręcił głową.
    - Zrozumiesz jeszcze dziś. A teraz chodźmy już stąd. Za godzinę bądź w głównym dojo. Załóż strój ceremonialny.
    Palce prawej dłoni Mistrza wykonały w powietrzu szybki znak. Otaczająca ich rzeczywistość najpierw zastygła w bezruchu, a potem zaczęła blaknąć równomiernie, tracąc barwy i kształty aż zniknęła zupełnie, zastąpiona ciemnością wygasłych projektorów.
    Hideo zdjął okulary i musnął palcami płytkę kontrolną na piersi. Czarny kombinezon zwiotczał, rozdzielił się na spojeniach i spłynął na ziarnistą podłogę komory VR.
    Kilka minut później stojąc pod prysznicem myślał o słowach Mistrza, o ich szczególnej intonacji, która przez ostatnie osiem lat nauczył się bezbłędnie zauważać, o tym, że nazajutrz miał skończyć piętnaście lat, o krótszym niż zwykle treningu z fantomami. Nie umiał przewidzieć, co czeka go za niecałą godzinę, ale czuł w sobie narastający lęk, taki sam, jak wtedy, gdy mając siedem lat wchodził do labiryntu.
    Główne dojo było dużą, prostokątną salą, urządzoną w spartańskim, nawiązującym do tradycji japońskiej stylu. Pomiędzy białymi, pozbawionymi wszelkich ozdób ścianami mogło równocześnie ćwiczyć nawet sto osób. Kiedy Hideo wszedł bocznymi, najczęściej używanymi drzwiami, w pomieszczeniu było ich tylko pięć. Na macie, pod szczytową ścianą siedział Mistrz Awa, ubrany w tradycyjny, szary strój. Znad jego ramienia wystawała rękojeść miecza. Miejsce po jego prawej stronie zajmował Sozo Hideoshi, tak jak syn w odświętnym kimonie. W siedzącym obok niego mężczyźnie, Hideo rozpoznał prawnika rodziny Hasana Goldsteina, jak zwykle ubranego w replikę antycznego garnituru Armaniego i z czarnym, nie grubszym niż ćwierć cala neseserem na kolanach, jako oznaką zawodu. Stojący z tyłu, za matą mężczyźni w modnych, błękitnych garniturach skyline, od pierwszego spojrzenia zdradzali swoja profesję. Pozbawione wyrazu, klonowane twarze, martwe spojrzenia implantów i poza ciała, kojarząca się z ultraszybką fotografią fali detonacyjnej, wskazywały na profesjonalnych ochroniarzy. Ich widok zdziwił młodego ninję najbardziej, gdyż w samej siedzibie rodu nigdy ich nie widywano. Domyślał się, że przyszli z Hasanem, tylko w jakim celu? Dziesięć kroków przed matą biegła w poprzek sali szeroka, czerwona linia, której przedtem tam nie było. Mistrz Awa wskazał ręką miejsce po swojej lewej stronie. Hideo usiadł i milczał. Cisza trwała w sam raz tyle, aby zdążył zrozumieć, że ma przestać dziwić się, tylko obserwować i zapamiętywać.
    - Niech wejdą. - powiedział Mistrz.
    Szerokie, główne drzwi wiodące na dziedziniec rozsunęły się z cichym szmerem. Do sali zaczęli wchodzić mężczyźni.
    Hideo patrzył i zapamiętywał. Byli w różnym wieku, różnych ras i narodowości. Ubrani zwyczajnie, lub w stroje charakterystyczne dla mniej lub bardziej egzotycznych stylów walki. Jedni wyszukanie eleganccy, inni wręcz przeciwnie, nieomal obdarci. Widział broń, ostrza i obuchy wszelkiego rodzaju, ale widział też puste dłonie. Jednak wszyscy, co do jednego potrafili walczyć i zabijać. Hideo dostrzegał śmierć w ich ruchach, spojrzeniach, pozach jakie przyjmowali siadając na podłodze, po przeciwnej stronie czerwonej linii. Dwudziestu pięciu wojowników weszło do dojo, zanim drzwi na powrót zamknęły się. Ciszę przerwał Goldstein.
    - Zostaliście wybrani z tysięcy oczekujących na możliwość stoczenia walki z obecnym tu O'sensei Kenzo Awą. Wybrano was, ponieważ prezentujecie najwyższy poziom umiejętności. Wielu z was czeka od lat. Tu i teraz, nadszedł czas walki. Mistrz zgodził się walczyć - z wami wszystkimi równocześnie. Poznaliście i zaakceptowaliście warunki, jednak przypomnę wam jeszcze raz, przy świadkach najważniejsze punkty: sygnał do rozpoczęcia walki daje O'sensei, przekraczając czerwoną linię. Do zakończenia walki nikomu nie wolno opuszczać dojo, ani przekraczać czerwonej linii. Kto się poddaje, niech odrzuci broń, uklęknie i pochyli głowę. Walka zakończy się, kiedy zginie Mistrz Awa, lub kiedy straci zdolność do walki, bądź podda się ostatni walczący spośród was. Jeśli ktoś spróbuje złamać zasady, ochrona będzie interweniować.



(1) Frank Herbert "Mesjasz Diuny", tłm. Maria Grabska
powrót
(2) shikan-taza jest praktyką, w trakcie której umysł jest intensywnie zajęty samym siedzeniem powrót
(3) Stephen K. Hayes "Ninja. Art of Stealth" powrót
(4) koan - w zen koanem jest sformułowanie wskazujące na ostateczną prawdę, a wyrażone w sposób, który wprawa ucznia w zakłopotanie. Koan nie mogą być rozwiązane na drodze logicznego rozumowania, lecz jedynie dzięki pobudzeniu głębszego poziomu umysłu, poza dyskursywnym intelektem powrót
(5) satori - oświecenie, to jest samourzeczywistnienie, otwarcie oka Umysłu, przebudzenie ku swej Prawdziwej Naturze, a zatem i ku naturze wszelkiego istnienia powrót
(6) rosi - (jap.: dosł. czcigodny, duchowy nauczyciel) zgodnie z tradycją praktyka zen odbywa się pod kierunkiem rosiego, którym może być zarówno człowiek świecki (mężczyzna czy kobieta), jak i mnich lub kapłan powrót
Wszystkie terminy podane w oparciu o: Philip Kapleau "Trzy filary Zen", tłum. Jacek Dobrowolski
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 22-01-2001
Ostatnia modyfikacja: 22-01-2001
Copyright (c) 2000 Stanisław Witold Czarnecki