Stanislaw Witold Czarnecki

Każdy człowiek

...poprzednia część opowiadania...

    Każdy z mężczyzn zareagował na przemowę prawnika na swój sposób. Całkowitą obojętnością, wzruszeniem ramion, uśmiechem, komentarzem wygłoszonym półgłosem. "Bierzmy się do tego" - powiedział ktoś głośno. Język wskazywał na środkową Europę, akcent na obcoukładowca.
    Tymczasem zamknięty w klatce odruchów ciała i umysłu, podrzędny w stosunku do swojej nadświadomości, beznamiętnie rejestrującej fakty, Hideo szalał ze strachu i rozpaczy. Mistrz Kenzo, jego nauczyciel i najbliższy towarzysz, którego obecność każdego dnia była równie naturalna i niezbędna, jak powietrze do oddychania, popełniał na jego oczach spektakularne samobójstwo. Nic nie rozumiał, a nie nauczono go ufać na oślep. Nikomu, nawet nauczycielom. Cała jego wiedza mówiła mu, że żaden człowiek nie jest w stanie wygrać kontaktowej walki z taką ilością przeciwników.
    - Przygotujcie się - powiedział Mistrz. Uśmiechał cię całą twarzą. Nawet jego oczy obserwujące przeciwników rozpraszających się po dojo i przyjmujących postawy, ani na chwilę nie straciły wyrazu pogodnego spokoju.
    - Skoro jesteście gotowi, zaczynajmy - odezwał się znowu. W chwili bezruchu która nastąpiła po tych słowach, do uszu Hideo doszedł jeszcze najcichszy z możliwych szeptów:
    "Nie jesteś zamknięty w powłoce cielesnej.
    Twój umysł może unosić się i łączyć z innymi umysłami." 3
    A potem O'sensei Kenzo Awa stał się Ogniem.
    Pierwsza krew trysnęła zanim jeszcze Hideo przestał czuć delikatny powiew wywołany ruchem Mistrza. Cisza pękła, rozleciała się na kawałki, cięta ostrzami, rozrywana okrzykami, wrzaskami bólu i śmierci. Jeszcze w wiele lat później, zdarzało się, że Hideo siadał w zazen pośrodku swojego pokoju, zamykał oczy i wyświetlał sobie pod powiekami film wydobyty ze skarbca pamięci. Tamtego dnia, w przeddzień jego piętnastych urodzin, tempo wydarzeń przerosło go. Patrzył i zapamiętywał, ale wszystko działo się zbyt szybko, aby mógł widzieć i analizować jednocześnie.
    Mistrz Kenzo przemieszczał się z taką szybkością, że zdawało się iż ogarnął równocześnie całą salę, jak płomień pożaru. W ułamku sekundy zawracał i gnał nie zwalniając, mijał padające ciała wrogów, którzy jeszcze przed chwilą ścigali go, usiłując dosięgnąć bronią jego pleców. Nie parował, nie wykonywał zauważalnych uników, po prostu wszystkie ataki przeciwników trafiały w pustkę. A on sam atakował, bez przerwy atakował. Niezależnie od tego czy trafiał, czy nie, pędził dalej. Wiedział, że prędzej czy później, będzie miał okazję do drugiego podejścia. Tymczasem przewaga liczebna wrogów obróciła się przeciwko nim. Byli urodzonymi indywidualistami, nauczonymi radzić sobie w pojedynkę. Nie znali się nawzajem, nie ufali nikomu. Jedyne co ich łączyło to pragnienie pokonania legendarnego wojownika i każdy z nich chciał sam, na swój sposób załatwić tę sprawę. Bezładną gromada ciągnęli za Mistrzem, przeszkadzając sobie, potrącając się, organicznie niezdolni do wypracowania jakiejkolwiek sytuacji taktycznej.
    Ale to wszystko nie tłumaczyło faktu, że Mistrz Awa ciągle żył. Po prostu zbyt dużo ciosów spadało na niego w każdej sekundzie. Zbyt perfekcyjnie były wykonywane. Zbyt mało był dróg ucieczki. Mistrz musiał umrzeć, już za chwilę, już teraz! A jednak żył, za to umierali jego przeciwnicy. Już szósty padał tryskając krwią z przeciętych tętnic. I oto człowiek w czarnej karatedze z czerwonym pasem padł na kolana i pochylił się dotykając czołem podłogi. Wkrótce w jego ślady poszli następni. To było niepojęte. Po nie więcej niż trzydziestu sekundach od rozpoczęcia pojedynku, dziewięciu mężczyzn leżało na posadzce, w rosnących kałużach krwi. Piętnastu klęczało z pochylonymi głowami. Pozostał już tylko jeden.
    Mężczyzna w nieokreślonymi wieku, niski i szczupły. Ubrany w biały, nieomal świecący kombinezon z syntetyku, z twarzą i dłońmi w niespotykanym nigdzie na Ziemi odcieniu brązu, z długimi włosami koloru popiołu splecionymi w warkocz. Stał w pozycji przywołującej na myśl starożytne wing-tsun. Hideo widział wyraźnie jego twarz. Małe, głęboko osadzone oczy, niemal całkowicie wypełnione jasnoszarymi tęczówkami, policzki pozbawione zarostu, z wystającymi kośćmi policzkowymi, wąskie usta wykrzywione w drwiącym uśmiechu. Mężczyzna nie miał żadnej broni. "On się nie podda. Śmierć, własna, czy cudza, nic dla niego nie znaczy" pomyślał Hideo. Tymczasem Mistrz Kenzo stał zupełnie rozluźniony, nie dalej niż cztery metry od przeciwnika. Promieniował ciepłem i spokojem. Powolnymi, dokładnymi ruchami wycierał ostrze miecza skrawkiem materiału wyciągniętym z zanadrza. Gdy skończył, zamaszystym ruchem schował broń do pochwy i wsunął dłonie za pas. Hideo nie wytrzymał i zamknął oczy. Czekał na odgłos uderzenia, trzask pękających kości. Nic się nie stało.
    Otworzył oczy.
    Szarowłosy mężczyzna oddychał ciężko, spomiędzy rozchylonych warg błyskały zęby. Jego konwulsyjnie zaciśnięte pięści drżały, podobnie kolana. Klękał powoli, nie przestając wpatrywać się w Mistrza, aż nagłym ruchem pochylił głowę i zakrył twarz dłońmi. Klęczał, kiwając się w przód i w tył, z początku prawie niezauważalnie, potem coraz mocniej i szybciej, a spomiędzy szczupłych palców, kapały na podłogę łzy.
    Wtedy Hideo zrozumiał.
    - Sensei - zapytał później, gdy sanitariusze zaczęli już opatrywać rannych - czy nikt nie może cię pokonać? Czy każdy będzie tańczył do muzyki twojej woli, tak jak ci tutaj?
    - Przegrywam czasem z fantomami, bo one nie mają żywego umysłu, który można pokonać. Ale też fantomy nie mogą w żaden sposób wpłynąć na mój umysł. I to jest odpowiedź na pytanie które mi zadałeś podczas treningu - powiedział Mistrz, zabawiając się rzucaniem przyjaznych uśmiechów do ochroniarzy Goldsteina. Reagowali na nie przerażeniem, którego nie potrafiły ukryć przed wzrokiem ninja zmodyfikowane systemy nerwowe ich twarzy. Po raz pierwszy w życiu zetknęli się z czymś, przed czym implanty i strzałkowce nie były żadną obroną.
    - Ale czy są inni, którzy...
    - Są. - Mistrz wszedł w słowo uczniowi. - Żyją na Ziemi i poza nią. Niektórych znam, o kilku tylko słyszałem, o innych nigdy się nie dowiem. Są wśród nich tacy, z którymi mógłbym przegrać.
    - Dlaczego żaden z nich nie przybył by się z tobą zmierzyć?
    - A po cóż mieliby to robić? - zapytał Mistrz i wtedy Hideo zrozumiał coś jeszcze: że na podłodze jego rodzinnego dojo, leżała martwa głupota.

    Jednookie monstra nie były głupie. Zabijały aby żyć. Dwunożnego zwierzęcia nie znały, a ich jedyne kryterium oceny przeciwnika opierało się na długości jego kłów i pazurów. Zawiodło po raz pierwszy. Stwory miały żywe umysły, więc ninja mógł je pokonać. Ich prostota i dodatkowy kanał łączności, ofiarowany przez planetę, tylko ułatwiały zadanie. Hideo zrobił to co musiał, a kiedy dla ocalałych stworów był już tylko małą, drgającą plamką w oddali, skupiły się ponownie na miejscu niedawnej walki, bogatsze o jedną lekcję przetrwania i wręcz zadowolone - jeśli miały jakiś kodeks rzeczy zakazanych, kanibalizm w nim nie figurował.
    Hideo przeskoczył zwęgloną ćwiartkę grubego pnia, rozerwanego eksplozją palnej żywicy, podgrzanej w ogniu pożaru. Miękko wylądował na płaskim skrawku przestrzeni, wolnym od szczelin, kamieni i odłamków cierni. Po dwóch krokach nie gubiąc rytmu biegu skręcił w prawo pod kątem prostym. Dla niby-ptaka który stuliwszy dwumetrowe, błoniaste skrzydła pikował bezszelestnie, celując zębatym dziobem w jego kark, było już za późno na zmianę kierunku. Stopy człowieka wryły się w brunatny grunt, zamieniły w oś obrotu. "Energia nie znika, tylko ciągle płynie zmieniając swoją postać" - wytrenowane ciało Hideo pamiętało tę lekcję. Dobycie wakizashi zgrało się w czasie z początkiem obrotu. Krótkie ostrze, trzymane w obu dłoniach pomknęło po łuku o największym możliwym promieniu, rozmywając się w świetlistą smugę i kumulując pęd całego ciała w jednym precyzyjnym cięciu. Ptak uderzył o ziemię tryskając jasną krwią z bezwładnego skrzydła. W bezsilnym bólu darł ziemię zakrzywionymi szponami i łopotał lewym skrzydłem. Był tylko gadziokształtnym, bezrozumnym stworem, nie mógł w spokoju przyjąć swojego losu. Był skazany na zagładę. Miecz przeciął kość i arterie. Zapach świeżej krwi już rozchodził się w gorącym powietrzu, jak zaproszenie na biesiadę, dla wszystkich miłośników jeszcze ciepłego posiłku. Ale zwierzę to tylko zwierzę. Chce żyć. Zwierzęta rzadko umierają z godnością. A ludzie?



(1) Frank Herbert "Mesjasz Diuny", tłm. Maria Grabska
powrót
(2) shikan-taza jest praktyką, w trakcie której umysł jest intensywnie zajęty samym siedzeniem powrót
(3) Stephen K. Hayes "Ninja. Art of Stealth" powrót
(4) koan - w zen koanem jest sformułowanie wskazujące na ostateczną prawdę, a wyrażone w sposób, który wprawa ucznia w zakłopotanie. Koan nie mogą być rozwiązane na drodze logicznego rozumowania, lecz jedynie dzięki pobudzeniu głębszego poziomu umysłu, poza dyskursywnym intelektem powrót
(5) satori - oświecenie, to jest samourzeczywistnienie, otwarcie oka Umysłu, przebudzenie ku swej Prawdziwej Naturze, a zatem i ku naturze wszelkiego istnienia powrót
(6) rosi - (jap.: dosł. czcigodny, duchowy nauczyciel) zgodnie z tradycją praktyka zen odbywa się pod kierunkiem rosiego, którym może być zarówno człowiek świecki (mężczyzna czy kobieta), jak i mnich lub kapłan powrót
Wszystkie terminy podane w oparciu o: Philip Kapleau "Trzy filary Zen", tłum. Jacek Dobrowolski
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 22-01-2001
Ostatnia modyfikacja: 22-01-2001
Copyright (c) 2000 Stanisław Witold Czarnecki