Wojciech Gołąbowski

Ci, co odpłynęli


    "Y stauos', co ptak w'elky, Fenyksem zwan, stanou na swych rannych uapach, a wszytko, co tera zye, za przodkuw ma onych, co zen' wylez'ly. [...] A Fenyks ostau w onym dole, co zwan yest Damnet Krater. Tam, wlazszy pod z'emye, oddau ducha. [...] A byuy trzy bohatery, co pobudowawszy udz' w'elkom, na wode onom dauy y same nan' wlazuy. Y popuyneuy w dal y such o onych zdech."
Parandys zwan Szalonym "Mytologya Hytalyana"


    Dwoje to para, troje to tłum. Dwoje to para, troje to tłum. Dwoje... szlag. Jak to się zaczynało? Jeden to... szlag. Nie pamiętam. Dwoje to para, troje to tłum. Dwoje... Nie lubię cię, Werk. Nie powinieneś był z nami odpływać. Nie powinieneś. Dwoje to para, troje to tłum. Dwoje to para, troje to tłum. Szlag.
    Tratwa posuwając się nieznacznie, choć stale, brnie przed siebie. Krater straciliśmy z oczu kilka dni temu. Mieliśmy dużo szczęścia, natrafiając na sprzyjający prąd wodny.
    I o wiele mniej pożywienia.
    Nie powinieneś był z nami odpływać, Werk. Dwoje to para, troje to tłum.

*

    - To nasza wielka szansa, Aimal - małe, smukłe dłonie prawie całe nikną w objęciach większych. - Tutaj nigdy nie będziemy razem. Nie pozwolą nam, rozumiesz?
    Aimal rozumie. Patrzy na twarz ciemnowłosego mężczyzny, lecz brak koncentracji w jej głębokich, czarnych oczach zdradza daleką podróż myśli. Obejmuje nimi kilka ostatnich lat spędzonych z Suezem, chwil po okruchu wykradanych z zaplanowanego dla niej harmonogramu. Raj składany powoli z maleńkich fragmentów układanki...
    Myśli także o Rodzinie, którą zdradza miłując swego stróża, prostego, najemnego zabijakę. O zaplanowanym z góry narzeczonym, lubie i gromadzie dziedziców, którą będzie musiała urodzić. I którą odbiorą jej, by stosownie wychować. O swej matce, której prawie nie znała. O wiecznie nieobecnym ojcu, któremu będzie musiała ukraść pieniądze. Może zresztą nie zauważy? Ma ich tyle...
    Na pewno zauważy.
    Zawsze wie, ile ma.
    Będzie zły.
    A czy będzie zły, gdy jego córka odejdzie? Gdy pokrzyżuje mu wieloletnie plany rodzinne? Że uciekając z innym mężczyzną spowoduje zatargi z tamtą Rodziną? Na pewno. Ale mniej niż o to, że zabierze mu jego pieniądze.
    Dobrze więc. Zrobi to. We mie, ile potrzeba. Albo dwa, nie, trzy razy więcej. I niech spadnie asteroid.
    - Kiedy odlatujemy?
    Twarz Sueza pojaśniała. Dla Aimal zawsze miał najpiękniejszy uśmiech.

*

    Dwoje to para, troje to tłum. Wiesz o tym, Werk? Niepotrzebnie zabiłeś tego stwora. Może był tylko ciekawy? Ale ty od razu go ciach! I co teraz? Zaroiło się wokoło od gadziny. Czekają na nowy kąsek. Skąd go weźmiesz, Werk? Czym teraz nakarmisz morze? Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo. O, nie. Bo ja mam się na baczno ci, nie jak ten biedny stworek, który cię nie znał. Ja wiem, co tam chowasz w zanadrzu. Nie będę pożywieniem dla gadziny. O, nie.
    Dwoje to para, troje to tłum. Dwoje to para, troje to tłum.

*

    Czerwony błysk. Syk. Wilgoć. Czerwony błysk. Jeszcze jeden. I znowu. Niemożliwy hałas. Syk. Wilgoć. To para wodna. Czerwone piekło. Aimal, gdzie jesteś? Aimal!
    Co się stało? Gdzie jesteśmy? Aimal, obudź się! Postacie, wyłaniające się wśród czerwonych błysków. Wyjąca syrena. Woda pod stopami. Syk pary nad głową. Aimal, obudź się, proszę! Te sylwetki... Oni uciekają stąd! I my musimy uciekać. Aimal!
    Odbieram ich myśli. To niemożliwe! Odbieram czyjeś myśli! Aimal, dlaczego nie odbieram twoich? Aimal, obudź się! Wyniosę cię stąd. Skóra ciepła, tętno słabe, ale jest. Żyjesz, Aimal. Tylko to się liczy. I tylko ty.

*

    Dwoje to para, troje to tłum. A stworów dookoła tratwy coraz więcej. Chyba są głodne, Werk. Nakarmisz je znowu? Nakarm je. Ustrzel coś znowu. Dwoje to para, troje to tłum. Mnie nie zabijesz, Werk. Aimal nie będzie twoja. Aimal jest moja. Tylko moja. Dwoje to para, troje to tłum.

*

    Żyjemy, Aimal. Przeżyliśmy katastrofę i mamy siebie.
    A ci wszyscy ludzie dokoła? Boję się ich.
    Tak, wiem. Czuję twój strach. Ja też odbieram ich myśli. To wyrzutki społeczne. Zabójcy. Złodzieje. Terroryści. Najemnicy. Nie bój się, Aimal. Obronię cię przed nimi. Jestem przy tobie.
    Ale oni tak patrzą na mnie... Nie chcę tu być. Nie chcę widzieć ich groźnych oczu. Nie chcę czuć ich smrodu. Nie chcę odbierać ich brudnych myśli. Chodźmy stąd, Suez.
    Chodźmy - gdzie? Kochana, tu nie ma dokąd iść. Jeste my na bezludnej planecie. Jesteśmy skazani na wzajemne towarzystwo. Oni wszyscy są na siebie skazani. Tu nie ma nikogo, do kogo można by iść. Musimy tu zostać.
    - Nie, nie musimy.
    Kto to jest, Suez? Nie słyszałam go.
    Nie wiem, Aimal, ja też...
    - Jestem Werk.
    On nas słyszy, Suez...
    - Każdy was słyszy w promieniu - brązowowłosy nieznajomy wskazuje ruchem głowy dno kotlinki, na którym roi się od kolonistów - jakich dwudziestu, trzydziestu metrów. - Naturalnie, jeśli tylko chce skupić się na jednym z odbieranych wątków. Tam jest taki mętlik...
    - Ty chciałeś - ostro wtrąca Suez. Dłoń dziewczyny zaciska się na jego nagle stwardniałej pięści.
    Wzrok szatyna wędruje za dłonią Aimal. Zauważa pięść. Natychmiastowemu cofnięciu się o krok towarzyszy wyciągnięcie przed siebie rąk.
    - Nie chciałem. Ale myśleliście tak głośno, tak wyraziście...
    - To nie była publiczna debata, tylko rozmowa prywatna - nieprzejednanie kontynuuje Suez.
    Werk opuszcza dłonie. W jego ciemnych oczach pojawia się delikatne politowanie.
    - Nie zauważyliście jeszcze? Tu nie ma prywatnych rozmów.

ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 15-01-2003
Copyright (c) 1998-2003 Wojciech Gołąbowski