Wojciech Gołąbowski

Ci, co odpłynęli

...początek opowiadania...


*

    Oszukałeś nas, Werk. Wystarczyłoby odejść kilkaset metrów dalej. Mielibyśmy swoją prywatność. Mielibyśmy siebie nawzajem. Mielibyśmy spokój. Ale ty musiałeś realizować swój plan. Ty, cichy Werk. Dwoje to para, troje to tłum. Dwoje to para, troje to tłum. To ty stanowisz tłum. Aimal jest moja. Nie dostaniesz jej.

*

    - Ludzie, Werk? Jesteś pewny?
    - Widziałem na własne oczy. Pierwszego dnia, gdy tylko wydostałem się z tej nory, wspiąłem się na szczyt krateru.
    - I co? - oczy długowłosej dziewczyny jaśnieją jak pochodnie. - Co tam jest?
    - Morze - wzrok szatyna błądzi między zaciętą twarzą Sueza a łagodnym obliczem Aimal. - Albo jezioro. Nie wiem. Ale za nim - dodaje szybko, widząc rozczarowanie rozmówców - jakiś ląd. Daleko. Ledwo było go widać. Ale jest tam. Jestem pewien.
    - I co z tego?
    - To jeszcze nic - kontynuuje, zniżając głos do szeptu. - Nad tym lądem coś się unosiło. Coś dużego. Myślę, że to był spodek wycieczkowy.
    - Spodka wycieczkowego nie zobaczyłbyś gołym okiem - parska czarnowłosy osiłek. - Nie z tej odległości - spogląda na dziewczynę, spodziewając się poparcia. Ta przytula go mocniej.
    - Zależy jaki - odpiera w zadumie Werk. - Takiego małego, prywatnego pewnie nie. Ale przecież istnieją też transplanetowce...
    Transplanetowce tutaj? Przybyłby na ratunek rozbitkom...
    Może nie odebrał żadnego sygnału...
    Mają obowiązek sprawdzenia. Mieliby nas na radarze...
    - Mówcie na głos - z wyrzutem odzywa się jasnowłosa. - O co chodzi z tym sprawdzeniem?
    - Widzisz, kochanie - Sueza pochłania wyjaśnianie - na każdym kapitanie spodka leży obowiązek udzielenia wszelkiej pomocy ofiarom, że tak powiem, nieudanych lądowań. - Werk usmiecha się pod nosem. Brunet udaje, że tego nie widzi. - To stary zwyczaj, uświęcony federalnym prawem. Gdyby na jakimś spodku odebrano sygnały poprzedzające nasze lądowanie, już by tu byli. Ponieważ nikt się jednak nie zjawił, sądzę, że to nie był żaden spodek, ale zwykły ptak, a złudzenie...
    - Spodek? - na twarzy Aimal go ci zrozumienie. - Czyli cywilizacja! Ach, Suez! Jesteśmy ocaleni!
    Zaszokowane ciało odmawia posłuszeństwa. Osiłek zastyga z otwartymi ustami.

*

    Powrotu ci się zachciało, kochana Aimal. Znudziła ci się moja obecność? To Werk ci tak zawrócił w głowie. Namieszał zupełnie. Chciała ze mną uciec, pamiętasz? I co? Rzuciłem wszystko i uciekłem z tobą. A teraz chcesz wracać? Gdzie? Do taty? Do pieniędzy? Tak, do swoich pieniędzy! Ale nie sama, nie... Razem z Werkiem! Dwoje to para, troje to tłum. Jestem już zbędny, tak? Nie dostaniesz mojej Aimal, Werk. Jest tylko moja. Rozumiesz? MOJA.

*

    - Daj tu latarkę, Werk. Co mi się zdaje...
    - Tak, ta rura będzie dobra. Weź ją.
    - Sam sobie weź. Nie jestem twoim tragarzem.
    - Dobrze, już dobrze...
    - Poświeć w dół. Pełno tu wody.
    - To dobrze. Weźmiemy ją później.
    - Zgłupiałeś? Jest radioaktywna! Nie słyszałeś, jak mówili...
    - Gdyby tu było coś radioaktywnego, już byśmy odczuwali skutki.
    - Ale oni...
    - Wystarczy tego na raz. Chodźmy zrzucić to z klifu, a potem wrócimy po resztę.
    - A jak to zmontujemy tam na dole?
    - Co wymyślimy.
    - Latarka wytrzyma? Baterie są dobre?
    - Nie wiem.
    - Jak to nie wiesz? Przecież to twoja latarka, nie?
    - Nieważne. Chodźmy stąd.

*

    Ukradłeś tę latarkę, Werk. Wykradłeś ją pierwszej nocy, gdy wszyscy spali. Co jeszcze sobie wziąłeś? Broń? Jedzenie? Widziałem też u ciebie notebooka. Haki i linę na tratwę już wtedy sobie pożyczyłeś? Plastikowa tratwa z pokryw sarkofagów i innych śmieci walających się po kontenerach... Wiedziałeś, że namówisz Aimal do tej wyprawy. Mnie byś nie namówił. Ale zawróciłeś mej ukochanej w głowie. Zachciało jej się powrotu do cywilizacji. Z tobą, Werk.
    Dwoje to para, troje to tłum. Dwoje to para, troje to tłum. Dwoje to para...
    Ale Aimal nigdy nie będzie twoja.

*

    - Dlaczego nie widać tamtego lądu? - to Aimal niespokojnie wpatrzona w dal od początku rejsu. Suez nic nie mówi, tępo wpatruje się w miejsce, gdzie powinien znajdować się szeroki kilwater: jedyny ślad na wodzie i jedyny dowód, że ciągle płyną w dobrym kierunku. Ale słaby, wodny prąd pozbawia ich nawet tego.
    - Wtedy, na klifie, byłem wyżej - odpowiada cicho Werk. - Taka różnica poziomów bardzo wpływa na zasięg widoczności. Poza tym była lepsza pogoda - dodaje, spoglądając w bezchmurne niebo.
    - Jak to, lepsza? - dziewczyna odwraca głowę w kierunku rozmówcy. Jasne włosy falują na wietrze. W oczach czai się niezrozumienie. Werk lekko wzdycha.
    - Widzisz, im goręcej, tym większa wilgotność - wyciąga przed siebie dłoń i pociera o siebie palce. Aimal powtarza ten gest, ale ciągle... - A im większa wilgotność, tym gorsza widoczność. Zaczynają też opadać pyły, wywołane katastrofą naszego statku.
    Brunet podnosi wzrok znad wody, próbując dojrzeć wysoki klif. Po chwili daje za wygraną. Jego wzrok ląduje z powrotem na wodzie, na powierzchni której tworzą się miniaturowe wiry. To jest ciekawsze od pustego horyzontu. Stosownie duża powierzchnia tratwy chroni jej pasażerów od podsłuchiwania cudzych myśli, skazując jednak na nudę.

*

    I na myślenie.
    Chciałeś tego, Werk, przyznaj się. Pragnąłeś, byśmy cię rozszyfrowali. Ty, wspaniały agent federalny. W służbie publicznej kradnący żywność i wyposażenie śpiącym rozbitkom! śmiechu warte...
    Ale to zawsze działało na kobiety takie jak moja Aimal. Je pociągają takie typy. Niebezpieczne żywot na krawędzi przepaści. Gdybyś zdradził się w kraterze, nie przeżyłbyśdnia. Zjedliby cię żywcem. Użyli jako przynęty na zwierza. Musiałeś stamtąd uciekać.
    I wykorzystałeś do tego nas. wzbudzając w mojej Aimal pragnienie powrotu do ludzi jej pokroju. Wiedziałeś, że zrobię, cokolwiek ona powie.
    Wchodziliśmy wśród nocy, po kryjomu do napromieniowanego wraku. Wyciągaliśmy z niego każdy worek, rurę i płaty plastiku. Zeszliśmy z cholernego klifu. Poskładaliśmy tratwę. Pijemy skażoną wodę. Jemy sproszkowane świństwa. Ty po kryjomu łykasz jakie prochy i czujesz się świetnie. Aimal i ja wykańczamy się powoli. Ale Aimal już nie słucha moich rzeczowych uwag. Jest ślepo zapatrzona w ciebie. Teraz ty, agent federalny jesteś jej opiekunem.
    Dwoje to para, troje to tłum.
    Niech cię szlag.
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 22-01-2001
Ostatnia modyfikacja: 15-01-2003
Copyright (c) 1998-2003 Wojciech Gołąbowski