Marcin Jankowski

Interes z "Metysem"

...poprzednia część opowiadania...

    Dziewczyna westchnęła, a potem zdjęła z głowy słuchawki, połączone z mikrofonem i wstała z fotela.
    - Masz dwie minuty - powiedziała chłodno.
    - Możemy stąd wyjść? - zapytałem. - Lubię widzieć z kim rozmawiam.
    - Nie - burknęła. - Marnujesz swój czas.
    - Potrzebuję listy ludzi, którzy przylecieli wczoraj i dziś na Rossa i wykazu wszystkich transportów opuszczających planetę w ciągu przyszłego tygodnia.
    - Oszlałeś, Coreder?! - podniosła głos techniczka i natychmiast umilkła. Rzuciła okiem na pogrążoną w mroku salę, a potem popchnęła mnie w kierunku wyjścia na korytarz.
    - To są zastrzeżone dane, Zirby - powiedziała, kiedy od pomieszczenia kontroli odgradzały nas zamknięte drzwi. - Chcesz, żeby mnie wylali?
    - Gdzie niby mieliby cię wylać? Jesteśmy już najniżej w hierarchii ważności federacyjnych placówek.
    - Przestań pieprzyć. Gdyby ktoś wykrył, że dałam ci wykaz wojskowych transportów, do końca życia będę dyspozytorką w orbitalnej stacji przeróbki odpadów nuklearnych.
    - Ja nadzoruję transporty z Cambel's Claim. Możesz powiedzieć, że to dla mnie.
    - Twoje uprawnienia dotyczą tylko transportów z Cambel's i tylko dotyczących tego, co tam produkujecie, a nie wszystkich jak leci.
    - Sylvia, zrób to dla mnie. Po starej znajomości.
    Popatrzyła na mnie z irytacją. Odruchowo pomyślałem, że ponad trzy lata na New Caledoni, w ciemnościach centrum operacyjnego nie nadszarpnęło jej urody. Nadal była ładna...
    - Po co ci te dane?
    - Mam brzydkie podejrzenia, że jeden facet próbuje mnie wydupczyć bez mydła. Chcę to sprawdzić.
    - Kto?
    - Hobday.
    - I żeby ciebie nie wydupczyli to ja mam ryzykować wydupczenie? - zapytała kwaśno.
    - No, jak dla mnie to nie byłoby ryzyko, a nawet wręcz przeciwnie...- stwierdziłem z uśmiechem.
    Popchnęła mnie mocno, ale także się uśmiechnęła.
    - Jak ktoś się o tym dowie...
    - To przed przenosinami na odpowiedzialne stanowisko w jakiejś oczyszczalni paliwa jądrowego przyjdziesz do mnie i ukręcisz mi głowę i ewentualnie coś dodatkowo.
    - Jesteś stuknięty Zirby, wiesz?
    - Wiem. - westchnąłem. - I właśnie z tego powodu trafiłem tutaj.
    - Poczekaj tu chwilę.
    Dziewczyna odwróciła się i zniknęła za zakrętem korytarza. Oparłem się o brzęczący zepsutą lampą automat z napojami stojący pod ścianą i czekałem. Skądś pojawił się samotny sierżant z Korpusu Ochrony, ale kiedy przeczytał moje nazwisko i funkcję na identyfikatorze stracił mną zainteresowanie i powlókł się dalej. Wyglądał jakby miał zasnąć na stojąco. Popatrzyłem za nim z politowaniem.
    Sylvia wróciła po jakiś 10 minutach. Oderwałem się od dystrybutora i podszedłem do niej.
    - I co?
    - To są dane o odwiedzających, a to transporty z zeszłego i przyszłego tygodnia - podała mi dwa laserowe C-dyski. - Ale coś za coś, Zirby.
    - To znaczy?
    - Chcę za to litr alkoholu z waszych zapasów.
    - Co? Tak ci tu życie dopiekło, że chcesz się upić? To może ze mną?
    - Przestań się wygłupiać. Ja też od czasu do czasu potrzebuję przysługi od innych i od czasu do czasu muszę dać komuś w łapę.
    - Łapówka z tej berbeluchy, którą odciąga się z hodowli drożdży? - skrzywiłem się. - Możesz kogoś tym otruć... Nie wolisz dwóch butelek "Finland Vodka", oryginalnych, z pieczęciami celnymi?
    - Skąd masz?...
    - Czy to ważne? To chyba lepsze niż surowy etanol?
    Sylvia zrobiła krok w moją stronę, jakby chciała mnie objąć za szyję, ale zatrzymała się w pół ruchu i zakłopotana spojrzała pod nogi. Szkoda, pomyślałem. Schowałem dyski do kieszeni na piersi i dotknąłem ramienia dziewczyny.
    - Wpadnę jutro rano i przywiozę ci "Finlandię". Trzymaj się.
    Uśmiechnęła się do mnie. Cholernie ładnie jej było z tym uśmiechem... Westchnąłem bezgłośnie, po czym odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Na zewnątrz zapadł już zmrok i zrobiło się chłodno. Popatrzyłem w zamyśleniu w kierunku kantyny, ale zrezygnowałem z powtórnej wizyty w knajpie. Jeśli Hobday załatwił już swój interes, to przepadł gdzieś w zakamarkach stacji, a jeśli "rozmowy" nadal trwają to nie mam czego tam szukać. Zresztą zdobyte dyski powinny mi powiedzieć więcej o niesympatycznej parze Hobdayowych kontrahentów niż kilkugodzinne nawet przesiadywanie w barze. Wsiadłem do jeepa i ruszyłem do Stacji.

*

    W mojej kwaterze czekała na mnie informacja od Scalisiego "Od północy zaczynam skanowanie systemu, zamknij na razie wszystkie swoje aplikacje". Wysłałem mu potwierdzenie i ustawiłem swój terminal w tryb czuwania. Niech szuka - i tak pewnie nic nie znajdzie. Hobday jest za cwany na takie rzeczy.
    Przyniosłem z laboratorium laptopa i podłączyłem go do zasilania. Czasami przydaje się komputer, do którego nikt nie może zajrzeć z Sieci - nawet jeśli jest to muzealny model, przestarzały o dwie generacje. Włożyłem dysk z ewidencją ruchu pasażerskiego w czytnik i uruchomiłem moduł przeszukiwania.
    Pierwsze kilka prób nie dało rezultatów. Nie istniał zapis o przybyciu niejakiego Desaixa, nie było też w ewidencji żadnej pary, która przybyła by na planetę wspólnie. Spróbowałem określając Hobdaya jako zapraszającego, ale ten najwyraźniej postanowił nie zostawiać śladów. Zacząłem porównywać daty i godziny przylotów zarejestrowanych kobiet i mężczyzn, ale odkąd Armia w ramach politycznej poprawności zaczęła tworzyć koedukacyjne załogi na statkach transportowych, co najmniej jedna trzecia personelu była damska. Dodatkowo, prawie każda załoga robiła sobie przerwę schodząc z pokładu. Znalezienie w tym tłumie dwóch osób o nieznanych nazwiskach graniczyło z cudem. Opadłem na oparcie krzesła i w zakłopotaniu podrapałem się w brodę. Zdaje się, że Sylvia dostanie pół litra za nic... Wziąłem do ręki drugi dysk i obróciłem go w palcach.
    Palce?...
    - Eureka, jak mawiał Archimedes - powiedziałem do siebie głośno.
    Nakazałem komputerowi znalezienie w ewidencji osób, które przybyły na planetę ze sprzętem uznanym za niebezpieczny. Nie miałem najwyższego mniemania o federacyjnych urzędnikach, ale grube na ćwierć cala igły ozdabiające dłonie towarzyszki Desaixa powinni zauważyć. Minutę później znalazłem ją w ewidencji jako Caroline Nesen, przybyłą na Ross 128 poprzedniego dnia o 21.17 czasu uniwersalnego, na pokładzie FSS "Vanguard". Sprawdziłem jej bilet powrotny - miała zarezerwowane miejsce na transportowcu, który miał zabrać z planety transport z Cambel's Claim, a jednocześnie jego manifest przewozowy był obiektem zainteresowania Hobdaya.
    - Trafiony - mruknąłem.
    Przeszukałem dane, szukając mężczyzny, który przybył w tym samym czasie co Nesen i miał odlatywać tym samym transportowcem co ona. Był tylko jeden - niejaki Bratt Remberton.
    - Nieładnie, panie Desaix - powiedziałem wstając i podchodząc do lodówki. - Podawanie fałszywych danych jest w myśl Prawa Federacyjnego poważnym wykroczeniem. Pytanie tylko brzmi, kogo pan oszukał: urzędników na lądowisku czy Hobdaya...
    Nalałem sobie Perriera do szklanki i wróciłem do komputera. Skopiowałem dane na laptopa i zamieniłem dysk na listę transportów.
    Hobday mówił, że jego szansa na wzbogacenie się przyleciała na New Caledonia wahadłowcem z uszkodzonym systemem nawigacyjnym. Wyświetliłem zestawienie ładunków, które dotarły na Ross 128 inaczej niż w ładowniach transportowców. Lista obejmowała cztery pozycje, ale dwie z nich mogłem od razu odrzucić - były to transporty trujących chemikaliów, przewożone przez latające cysterny z platform przeładunkowych na orbicie. Tego typu pojazdy składały się ze zbiornika, silników i maleńkiej kabiny pilota, w której ciężko byłoby umieścić dodatkowe pudełko papierosów, a co dopiero skrzynię. Zacząłem przeglądać dokładniej pozostałe dwa zapisy i znalazłem adnotację, że prom towarowy konwoju TQ4D awaryjnie lądował na New Caledonia. Ładunek tego promu określono jako "specjalny"...
    Z danych wynikało, że wahadłowiec wystartował po czterech godzinach postoju na Stacji. Znaczyłoby to, że albo sierżant upity przez Hobdaya szybko wytrzeźwiał, albo co bardziej prawdopodobne nie był osobiście pilotem. Jeśli ładunek rzeczywiście był mało ważny to wojskowi mogą długo nie zorientować się, że gdzieś po drodze zginęła im część cargo; sierżant-alkoholik nie będzie się chwalił interesem, który zrobił i lekko podretuszuje dokumenty. Ja bym w każdym razie na jego miejscu tak zrobił...
    Wywołałem kolejne zestawienie, tym razem transportów, które w najbliższych dniach miały opuścić planetę. Transport z Cambel's Claim figurował jako jedyny w ciągu najbliższego tygodnia.
    Niedobrze, pomyślałem. Jeśli Hobday rzeczywiście będzie musiał wywieźć skrzynię z planety, to zapisanie jej na moje konto jest dla niego jedynym na to sposobem. A to oznacza, że będzie próbował jeszcze jakiś numerów. Skoro nie udało mu się wpisać się do manifestu przewozowego, to co może wykombinować innego?
    Kiedy uświadomiłem sobie co, zakląłem głośno, a potem rzuciłem się do szafki szukać latarki.
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 14-02-2001
Copyright (c) 1998 Marcin Jankowski