Marcin Jankowski

Interes z "Metysem"

...poprzednia część opowiadania...

*

    Oficjalnie nazywa się to "magazyn towarowy". Jest to mroczne, prostokątne pomieszczenie, zagłębione na cztery metry w grunt, z sufitem w postaci rozsuwanych wrót, przez które wyciąga się ładunek i pakuje go na transportowe lory. Z powodu przestrzegania przepisów, które mówią że produkty hydroponicznych plantacji powinny byś przechowywane w niskich temperaturach i podłogi pokrytej ułatwiającymi przesuwanie ciężkich pak ruchomymi rolkami bardziej znane jest jako "lodowisko". Na całą Stację jest tylko takie jedno "lodowisko", umieszczone pod kopułą numer 1. Ładunki z innych kopuł przesyłane są tutaj siecią pneumatycznych przenośników.
    Drzwi do magazynu były na wpół odsunięte. Pokontemplowałem chwilę szyfrowy zamek ze zdjętym przednim panelem i przyłączonym do szyny danych lock-pick'iem, po czym cicho wszedłem do pomieszczenia. W środku, spomiędzy spiętrzonych kontenerów przebłyskiwało światło. Zajrzałem pomiędzy ładunek i ujrzałem Hobdaya pochylonego nad otwartym zasobnikiem transportowym. Halogenową lampkę zawiesił na otwartej pokrywie i mozolił się nad umieszczeniem w środku sporej i chyba dość ciężkiej skrzyni. Obok niego piętrzyła się sterta wysypanych z zasobnika paczek ze skrobią i białkowymi koncentratami. Zrobiłem dwa kroki do tyłu chowając się w cień, po czym przejechałem tyłem latarki po ożebrowaniu najbliższego kontenera. W ciszy magazynu zabrzmiała seria metalicznych łomotów. Od strony Hobdaya dobiegło mnie zduszone przekleństwo i światło zgasło. Odczekałem chwile i puknąłem w inny kontener. Hobday stchórzył i chyłkiem ruszył do wyjścia. Chodzenie po niestabilnej posadzce wymaga wprawy której nie posiadał, więc robił dostatecznie dużo hałasu, żebym mógł zorientować się gdzie jest bez potrzeby zapalania latarki. Kiedy przechodził koło mnie, ująłem lampę za reflektor i z półobrotu machnąłem ręką na wysokości głowy. Trafiłem. Rozległo się głuche uderzenie, Hobday wrzasnął i z łomotem wywinął orła na ruchomych rolkach. Zapaliłem latarkę i wyszedłem z cienia. Harland leżał na podłodze, przyciskając dłonie do twarzy. Spomiędzy palców ciekła mu jasnoczerwona w świetle latarki krew.
    - Ostrzegałem cię, Hobday - powiedziałem spokojnie, chociaż w środku gotowałem się z wściekłości. - Nie posłuchałeś. Twoja strata.
    - Złamałeś mi nos, ty sukinsynu!... - jęknął złodziej gramoląc się na klęczki.
    Przykopałem mu. Zabulgotał coś, pryskając krwawą śliną i przewrócił się po raz drugi.
    - Grzeczniej, Hobi - upomniałem go uprzejmie. - Dla twojej wiadomości, właśnie zostałeś przyłapany na co najmniej trzech przestępstwach, za które grozi odsiadka w federacyjnym więzieniu.
    - Oni mnie zabiją... - wyjęczał wstając.
    - Nie dramatyzuj. Dostaniesz raptem kilka lat i może wilczy bilet do pracy w placówkach AEIŚ.
    - Desaix i ta jego dziwka mnie zabiją, kretynie! - wrzasnął Hobday, zadławił się krwią i zaczął kasłać.
    - No, no... Aż tak im na tym zależy? Co ty im nagadałeś, Hobday? Że masz bombę neutronową?
    - Nie twój interes, Coreder - warknął Hobday, ocierając krew cieknącą mu po brodzie.
    - Masz zupełną rację - uśmiechnąłem się zimno. - Teraz to będzie interes pomiędzy tobą a Genszerem. Będziesz miał okazję się wytłumaczyć. Idziesz przodem, Hobi - wskazałem mu latarką wyjście.
    Hobday nie ruszył się. Pociągnął ostrożnie rozbitym nosem i wyciągnął z kieszeni chustkę, którą przyłożył do twarzy.
    - Taki jesteś bohater, Coreder? - zapytał zza chustki. - A nie przyszło ci do głowy, że jeśli powiem Desaixowi, że to ty mi przeszkodziłeś, będziemy razem gryźli ziemię? I nawet twój Genszer ci nie pomoże?
    Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, po czym założyłem na nadgarstek plastikową taśmę zabezpieczającą latarkę przed wypadnięciem z dłoni i nagłym szarpnięciem oderwałem ręce Hobdaya od jego twarzy. Wykręciłem mu ramię i kiedy instynktownie obrócił się do mnie tyłem, chroniąc rękę przed złamaniem, pchnąłem go z hukiem na najbliższy kontener. Złodziej wyrżnął czołem i kolanami o metalową burtę skrzyni, wrzasnął i znieruchomiał, kiedy wykręcona ręka chrupnęła ostrzegawczo.
    - Mogę cię tak urządzić Hobday, że żebyś trzymał się w jednym kawałku będą musieli ci zagipsować nawet fiuta i będziesz lał przez dren - wycedziłem mu do ucha. - Jak myślisz, dużo dasz wtedy radę powiedzeć swojemu Desaixowi?
    - Spierdalaj - wystękał Hobday przez rozbite wargi.
    Szarpnąłem wykręconą ręką i Hobday zawył. Poluzowałem trochę uchwyt.
    - Błąd, Hobday. - stwierdziłem. - Zamiast mnie obrażać, powinieneś zacząć myśleć o mnie jako o swoim jedynym sprzymierzeńcu. Bo tylko ja mogę cię wyciągnąć z szamba w które wpadłeś z głową. Za próbę włamania do banku danych Cambel's i włamanie do magazynu możesz ładnie beknąć. A jeśli wyda się, że niejaki Desaix oprócz próby zakupu kradzionego wojskowego ładunku podał fałszywe dane identyfikacyjne to możecie siedzieć w jednej celi...
    Hobday milczał.
    - Zawsze byłeś dupa w komputerach, Hobi - powiedziałem. - Nie trzeba było grzebać w zastrzeżonych informacjach. Wkurzyłeś mnie i sprawdziłem sobie to i owo o twoich dziwnych przyjaciołach. Wiem o nich dostatecznie dużo, żeby zapewnić im szybki transport z powrotem. O wiele szybszy niż transportowiec, którym mieli odlecieć za trzy dni z tą twoją cholerną bronią.
    Hobday nadal milczał. Krew z rozbitego nosa i warg znowu zaczęła ciec mu po twarzy i kapać na metalowy bok kontenera. Odepchnąłem go od skrzyni i puściłem. Skulił się, ale kiedy spodziewany cios nie spadł, odwrócił się do mnie. Nie patrzyłem na niego. Patrzyłem na czerwoną strużkę, spływającą powoli po karbowanej blasze.
    - Pamiętasz Douglasa Todda, Hobday?
    Złodziej otarł rękawem zakrwawioną twarz i spojrzał na mnie wilkiem.
    - Był inżynierem w La Rabida - mruknął.
    - Spadła na niego czterotonowa kratownica, bo ktoś sprzedał kilku fanatykom wojskowe rakiety. Nie dali go rady nawet pozbierać. Kilka dni wcześniej powiedział mi, że połączenie idioty i pieniędzy jest jak dziesiąta plaga.
    - Co to ma do... - pociągnął puchnącym nosem Hodbay.
    - Ty jesteś tym idiotą, Hobday - przerwałem mu. - A tam są twoje pieniądze - wskazałem na otwarty zasobnik i stojącą przy nim skrzynie. - I razem stanowicie dziesiątą plagę.
    Harland Hobday wymamrotał coś niezrozumiałego i urwał nagle, kiedy odwróciłem się w jego stronę. Pośliznął się na podłogowych rolkach i z trudem utrzymał równowagę.
    - Zjeżdżaj stąd, Hobday - powiedziałem zimno.
    - Co? - zagapił się na mnie, zaskoczony.
    - Przez tydzień nie chcę o tobie słyszeć ani cię widzieć. Zaszyj się gdzieś i nie wystawiaj swojej pokancerowanej mordy. Jeśli cię zobaczę w odległości mili od tego magazynu, sprowadzę ci na głowę taką ilość kłopotów, że nie wygrzebiesz się z nich do końca życia. Ma cię nie być. A jeśli chodzi o Desaixa alias Rembertona to postaram się, żeby on i jego panienka mieli co innego do roboty niż ganianie za tobą. Zrozumiałeś?
    Przez dłuższą chwilę Hobday gapił się na mnie wytrzeszczając oczy, a potem na jego twarzy pojawiło się coś podobne do uśmiechu politowania.
    - Jesteś większym idiotą niż ja, Coreder. Idiotą i naiwniakiem. Desaix to nie jakiś drobny cwaniak. To jest korporacja, a oni nie przepuszczą ani mnie, ani tobie.
    - Więc módl się, żeby udało mi się ich spławić, Hobi - wycedziłem przez zęby. - A teraz wynoś się, zanim się rozmyślę i rozbije ci pysk do reszty.
    Odprowadziłem go do wyjścia i zaczekałem aż zniknie w korytarzu. Kiedy odszedł, wyrwałem z zamka lock-pick i zamknąłem drzwi magazynu. Wsypałem z powrotem zawartość otwartej przez Hobdaya skrzyni i zatrzasnąłem zamek. Plomba ładunkowa była zerwana, więc wyciągnąłem z kieszeni wodoodporny marker i napisałem na wieku: "Uszkodzona przy transporcie. Nie ładować. Coreder".
    Potem przy świetle dwóch lampek obejrzałem ładunek Hobdaya. W prostokątnym kontenerze spoczywało kilka cylindrycznych pojemników z opisem cyrylicą i dwa prostokątne pulpity z kilkoma przełącznikami, każdy wyposażony w coś w rodzaju lunety z dwoma obiektywami. Popstrykałem przełącznikami, ale lampki pozostały martwe i ciemne. Obejrzałem przedmioty dokładniej, zajrzałem w okular lunetki, ale znalazłem tylko gniazdo za baterię albo akumulator po spodniej stronie pulpitów i napis łacińskim alfabetem 9M131M Metys na wieku cylindrów. Wyglądało to bardziej na stary teodolit czy teleskop niż na broń. Zamknąłem pakunek i przeciągnąłem go po podłodze pod ścianę, gdzie czerniły się wyloty szybów transportowych. Wepchnąłem skrzynię w gniazdo przenośnika i zaprogramowałem transporter na wysłanie jej do laboratorium. Nie łudziłem się ani przez moment, że Hobday zrezygnuje z rozpoczętego interesu. Harland należał do tego typu ludzi, którym pieniądze tłumiły instynkt samozachowawczy i czyniły ich niewrażliwymi na żadne argumenty. Kolejne włamanie do magazynu było tylko kwestią czasu, ale znalezienie skrzyni na czternastu hektarach Stacji powinno sprawić mu sporo kłopotu.
    Wychodząc z magazynu założyłem przedni panel na zamek i zmieniłem kod dostępu. Niech Hobday potrudzi się trochę, szukając drugiego lock-picka.

*

    Skrzynia Hobdaya dotarła do laboratorium bez przeszkód. Przykryłem ją antystatyczną płachtą i postawiłem na niej kilka statywów i trochę szkła; nie odróżniała się od innych mebli w pomieszczeniu.
    Laptop nadal stał na stole z godnością starego rupiecia. Wyciągnąłem z napędu C-dysk od Sylvi i schowałem go do kieszeni. Sprawdziłem mój terminal, ale Scalisi jeszcze nie skończył. Według zegara na ścianie było prawie wpół do trzeciej w nocy, ale przepychanka z Hobdayem napompowała mnie adrenaliną i nie miałem ochoty kłaść się spać.
    Zacząłem rozglądać się za czymś do roboty, kiedy odezwał się pager. Wyłuskałem piszczka z kieszeni i stwierdziłem, że Genszer też nie śpi i życzy sobie mnie widzeć. Zamknąłem laboratorium i poszedłem do jego biura.
    Genszer siedział za swoim wielkim biurkiem, obłożony górami dokumentów, kaset rejestracyjnych i rozmaitych szpargałów. Kiedy wszedłem, podniósł na chwilę głowę, po czym mruknął "siadaj" i pogrążył się na powrót w papierach. Przysunąłem sobie krzesło i zająłem się podziwianiem rozgwieżdżonego nieba widocznego przez podłużne, wąskie okna za jego plecami.
    Genszer zamknął plastikową teczkę i rozsiadł się wygodnie, patrząc na mnie sponad złożonych w mostek palców.
    - Co robiłeś w magazynie? - zapytał spokojnie.
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 14-02-2001
Copyright (c) 1998 Marcin Jankowski