Marcin Jankowski

Interes z "Metysem"

...poprzednia część opowiadania...

    Wyciągnąłem mój komplet kluczy i otworzyłem pokrywę. W każdej ze Stacji istniały tylko trzy, starannie strzeżone, takie komplety. Jeden miał szef stacji, jeden główny hydroponik i jeden główny inżynier. Dodatkowo, chociaż płyta miała dwa zamki, w komplecie znajdowało się osiem kluczy, lecz tylko dwa z nich pasowały. Gdyby próbować użyć niewłaściwego, włączał się alarm i automatycznie zamykała stalowa gródź, odcinając wyjście z tego pomieszczenia. W każdej Stacji tymi właściwymi były dwa inne klucze...
    Na ekranie sterowania pulsowały ostrzegawcza komunikaty, mówiące o nadmiernym spadku temperatury i zatrzymaniu przepływu pożywki. Na schemacie obiegu kopuły najwyższy poziom lśnił od czerwonych kropek, oznaczających blokady zaworów i brak danych z czujników. Leontiew odłączył górne uprawy i uruchomił rezerwowy obieg, ale nie dobrał jego parametrów do potrzeb glonów i drożdży. I słusznie zrobił, bo się na tym nie zna; jego próby mogłyby przynieść więcej szkody niż pożytku.
    Wywołałem na wyświetlacz zestawienie warunków optymalnych dla dwóch niższych pięter hodowli i zacząłem dostosowywać do nich parametry przepływu. Komputer posłusznie wyrzucił na ekran liczby, wykresy i ocenę, odpowiadającą procentowej zgodności wprowadzanych danych z założeniami. Wychłodzone baseny i kuwety musiały niestety wracać do pełnej wydajności stopniowo i dopiero wtedy da się określić jakie szkody już poniosła hodowla. Dodatkowo brak ogrzewania na najwyższym poziomie komplikował sytuację - pożywka musiała krążyć wolniej w filtrach, żeby zdążyć się nagrzać, a szybciej w basenach, żeby nie zdążyć ostygnąć.
    Trochę za dużo sprzecznych wymagań, pomyślałem z irytacją, patrząc na korelację parametrów, która nie chciała przekroczyć 85 %.. Chciałbym zobaczyć, co zrobiłby ten urzędas, który ustalił w regulaminie pięcioprocentowy margines błędu.
    W półmroku rozległy się czyjeś kroki. W myśl przepisów powinienem zablokować konsolę sterowniczą i sprawdzić kto idzie, ale w tej chwili miałem w głębokiej pogardzie regulamin. Nawet jeśli to jakiś dywersant-terrorysta, nie da rady spieprzyć sytuacji bardziej niż jest już spieprzona.
    Gościem okazał się Igor. Pozbył się już alpinistycznego rynsztunku i wyglądał normalnie.
    - Nie spiesz się - powiedział podchodząc i pokazując mi niewielki metalowy walec z szklanym okienkiem na jednym końcu. Na szkle widniała promienista siateczka spękań. - Teoretycznie ten drobiazg powinien wytrzymać trafienie z karabinu, a pękł od zwykłych naprężeń termicznych. To nie nadaje się do naprawy, tylko do odbudowy. Przez najbliższy tydzień kopuła jest wyłączona z użytku.
    - Nie dostaniesz nowego czujnika?
    - Nikt nie ma. Czy raczej nikt nie chce się przyznać że ma - uśmiechnął się blado w świetle ekranów. - Wysłałem zamówienie na New Caledonia, ale zanim przyleci transportowiec minie ze trzy dni, montaż to jeden dzień, przegląd i kalibrowanie instalacji co najmniej dwa.
    - Genszer się nie ucieszy - mruknąłem.
    - A ja się myślisz cieszę? Jak z powodu tego złomu spadnie wydajność, to i tak przyczepią się do mnie - wzruszył ramionami Leontiev.
    Teoretyczna wydajność glonowo - grzybowych pięter hodowli osiągnęła 87 %. Wysłałem w myślach do diabła federacyjne przepisy i zatrzasnąłem panel. Idąc na górę, do zimnej, zaparowanej kopuły nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa.

*

    Kiedy wróciłem do siebie, wysłałem Genszerowi raport o sytuacji w "piątce". Leontiev zrobił pewnie to samo, ale informowanie przełożonego o sytuacji to kolejny z moich obowiązków. Odpowiedź od Szefa przyszła po dwóch minutach i zawierała tylko dwa słowa: "Rozumiem. Trudno".
    Więcej wiadomości na terminalu nie było. Przebrałem się, zapakowałem do torby dwa C-dyski, dwie butelki "Finland Vodka" i pojechałem na New Caledonia.
    Wysiadając z jeepa pod Centrum Kontroli zauważyłem wychodzącą z kantyny kobietę w maskującej kurtce. Patrzyłem jak przechodzi przez płytę postojową i wsiada do wojskowego Gamma Gazera, stojącego w cieniu budynku. Wóz zakręcił, wzniecając szerokimi oponami chmurę rudego pyłu i potoczył się w stronę wyjazdu. Cofnąłem się o krok, chowając się za mojego łazika. Kiedy Gazer mnie mijał, zauważyłem Desaixa - Rembertona siedzącego za kierownicą. Minęli mnie i ruszyli pylistą drogą w na północ. W zamyśleniu postukałem w karoserię jeepa. Wynajęcie wojskowego GG kosztowało ponad cztery tysiące za dzień... Jeśli ta dwójka jest gotowa ponosić takie koszty, to wygląda na to, że Hodbay był przekonywujący. Coraz mniej mi się to wszystko podobało.
    W Centrum Kontroli okazało się, że Sylvia Lomax nie jest na służbie. Sprawdziłem numer jej prywatnej kwatery w wykazie i dwie minuty później naciskałem przycisk sygnalizacyjny w korytarzu skrzydła mieszkalnego New Caledonii.
    - Słucham? - rozległo się z głośnika przy futrynie.
    - Cześć Sylvia. Miałem przyjść rano, ale się nie wyrobiłem...
    Zamek szczęknął i w drzwiach pojawiła się Sylvia. W dżinsach i koszulce z krótkim rękawem wyglądała na jeszcze drobniejszą niż w ciemnozielonym uniformie Służb Łączności. Wyglądała też jeszcze zgrabniej...
    - Nie przeszkadzam? - zapytałem
    - Nie Zirby - uśmiechnęła się. - Wejdź.
    Rozejrzałem się po jej kwaterze. Starannie złożone składane łóżko przy ścianie, stolik i dwa niskie fotele, przeszklona szafka z jakimiś drobiazgami, kilkanaście książek na półce, ciekłokrystaliczny ekran uniwersalnego terminala, mały zestaw hi-fi na parapecie podłużnego, wąskiego okna. Kabina sanitarna ze nieprzezroczystymi szklanymi drzwiami, wnęka ze zlewem, lodówką i mikrofalową kuchenką. Wszystko razem zajmowało powierzchnię może trzech standardowych kontenerów transportowych.
    - Mało tu miejsca, ale taki dostałam przydział - odezwała się Sylvia widząc że przyglądam się jej mieszkaniu. - Niestety, jestem zwykłym technikiem, a nie zarządzającym hydroponiką całej Stacji specjalistą.
    - Mój pokój jest trochę większy i ma dwa okna - przyznałem. - Tylko że nie o rozmiar chodzi.
    - A o co?
    - O wygląd.
    - Wystrój ci się nie podoba, Zirby? - zapytała zaczepnie.
    - Ależ skąd, jak mawia Genszer. Chodzi o to, że u mnie taki porządek był ostatnio cztery lata temu, przez jakieś dziesięć minut po tym jak przydzielili mi kwaterę...
    Sylvia zachichotała, potrząsając długimi ciemnymi włosami spiętymi w koński ogon. Patrząc na nią znowu poczułem dziwne, przyjemne ukłucie gdzieś głęboko...
    - Nie rozumiem jak można z tobą wytrzymać na co dzień w Cambel's - stwierdziła. - Napijesz się czegoś?
    - Jakiegoś soku, jeśli masz. A skoro już o piciu mowa....
    Podszedłem do stolika, zdjąłem torbę z ramienia i wyciągnąłem z niej dwie kanciaste butelki z charakterystycznymi granatowo - pomarańczowymi etykietami.
    - To do zwrotu - położyłem na stole dwa C-dyski. - A to podziękowanie - wskazałem na alkohol.
    Sylvia podała mi szklankę soku pomarańczowego i wskazała na fotel.
    - Mam nadzieję że nie ukradłeś ich z magazynów kantyny - powiedziała dotykając ostrożnie granatowych nalepek, jakby bała się, że butelki są tylko holograficzną projekcją.
    - Są jak najbardziej legalne - upiłem trochę soku. - Nie jestem typem Hobdaya.
    - Widziałam go dzisiaj rano - spojrzała na mnie spod oka.
    - Hobdaya? Gdzie?
    - Schodziłam z dyżuru i poszłam do kantyny na kawę. Siedział tam w kącie.
    Coś słaba ta nowokaina Genszera, pomyślałem.
    - Był z nim facet w garniturze i wysoka babka w wojskowej kurtce?
    - Nikogo nie widziałam - potrząsnęła głową. - Zresztą Hobday nie wyglądał na zachęcające towarzystwo. Miał twarz, jakby zderzył się z transportowcem na starcie.
    - Należało mu... - zacząłem i ugryzłem się w język. Było jednak za późno - nie na darmo operatorów łączności szkoli się w rozumieniu i odczytywaniu całości transmisji na podstawie jej fragmentu.
    - To ty go tak urządziłeś? - zapytała z niedowierzaniem, po dłuższym milczeniu Sylvia, marszcząc zgrabny, lekko zadarty nosek. - Boże, Zirby, przecież mogłeś go zabić! On wygląda jak ofiara wojny!
    - Odebrałem już opr od Genszera - mruknąłem. - Ale teraz wydaje mi się że w rzeczywistości za nic.
    Dziewczyna przez dłuższą chwilę przyglądała mi się znad swojej szklanki.
    - Przez te kilka lat jak się znamy, nigdy nie myślałam o tobie jako o typie takiego zabijaki - powiedziała wolno.
    - Może dzięki temu, że inni też tak nie myśleli jestem tym który bije, a nie tym bitym - stwierdziłem.
    - To znaczy, że zawsze tak rozwiązujesz spory?
    - Z sierocińca wyniosłem, że to skuteczny i jedyny sposób na takich sukinsynów jak Hobday i jemu podobni. W których, nawiasem mówiąc, obfituje tutejszy ekosystem - powiedziałem zimno.
    Sylvia znowu milczała przez dłuższą chwilę, patrząc na mnie swoimi ciemnymi oczyma. Wreszcie odstawiła szklankę na stół i opadła na oparcie fotela.
    - Mogę ci zadać osobiste pytanie, Zirby?
    - To zależy jak bardzo jest osobiste - uśmiechnąłem się lekko.
    - Wydaje mi się, że ty w gruncie rzeczy nieznosisz, czy wręcz nienawidzisz tego miejsca. I to nie tylko Cambel's Claim. Całej planety. Mam rację?
    Tym razem ja przez dłuższą chwilę siedziałem bez słowa. I nie było to milczenie spowodowane zastanawianiem się nad odpowiedzią; tę odpowiedź znałem od dawna.
    - Masz rację - stwierdziłem wreszcie. - Tyle że podaj mi łaskawie chociaż jeden powód dla którego miałbym lubić Ross 128.
    - Jesteś dziwny, wiesz? Przecież podobno sam chciałeś tu pracować. Skończyłeś AEIŚ, masz specjalizację, robisz to czego się uczyłeś. Zaraz po przylocie tutaj wskoczyłeś na stanowisko zastępcy szefa Stacji, jedynym twoim bezpośrednim przełożonym jest Pattenden. W porównaniu ze mną, na przykład, jesteś co najmniej dwie klasy wyżej jeśli chodzi o przywileje i zakres władzy. Co ci się nie podoba?
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 14-02-2001
Copyright (c) 1998 Marcin Jankowski