|
Marcin Jankowski
Interes z "Metysem"
*
Kiedy wróciłem do Stacji i zamknąłem mój kłopot w laboratorium, zacząłem szukać Genszera. Na drzwiach biura wisiała wypisana ręcznie notatka "jestem w ambulatorium".
Drzwi do ambulatorium były otwarte, więc zapukałem w futrynę. Genszer siedział przy stole i grzebał laserem preparacyjnym w jakimś niebiesko-sinym obrzydlistwie.
- Przeszkadzam? - zapytałem stając za nim.
- Niespecjalnie - wyprostował się na krześle. - To cię powinno nawet zainteresować - wskazał na galaretowaty preparat.
- Transporter asenizacyjny się przepełnił? - wskazałem głową paskudztwo na blacie.
- To glon, chyba z gatunku Vernisena clarkia, ale o niezwykłych przystosowaniach. Znaleźli go w drenie odpływowym Kirova. Ciekawa mutacja...
- Serdecznie współczuje znalazcy - mruknąłem.
- Co z ciebie za hydroponik? - spytał Genszer myjące ręce w kuwecie ze środkiem dezynfekcyjnym. - Żadnej ciekawości zawodowej.
- Zajmuje się roślinami, które dają się wykorzystać. A to nadaje się chyba tylko do wywoływania wymiotów u patrzącego.
- Przystosował się do życia w mieszaninie trucizn, resztek nawozów i metabolitów innych, obcych w tym ekosystemie gatunków. Prawie bez światła, w zmiennych warunkach temperatury i okresowego braku wody. Musi być niesłychanie elastyczny ewolucyjnie.
- Jak wyodrębnisz z niego gen, który za to odpowiada, będę pierwszy, który zgłosi się na ochotnika do jego wszczepienia - stwierdziłem ponuro.
- Jakiś problem, Zirby? - odwrócił się do mnie lekarz.
- Owszem. Wiesz, że Hobday po nowokainie lunatykuje?
- Słucham?
- Dałeś mu chyba za słabą dawkę, bo zamiast spać siedział dzisiaj rano w kantynie Caledonii.
- I co z tego? Zresztą zdaje się, że miałeś go unikać, a nie za nim chodzić.
- To niech raczej on mnie unika... A to z tego, że to właśnie w kantynie Hobi zwykł załatwiać swoje "sprawy".
- Myślisz, że dalej kombinuje coś z transportem? - zmarszczył brwi Genszer.
- Zaproponuj mu sprzedaż nerki, to spyta za ile i którą... Takie kombinowanie to kwintesencja jego życia.
- Gdzie on teraz jest?
- Diabli wiedzą. Trzy godziny temu na stacji go nie było. Na wszelki wypadek pójdę sprawdzić magazyn...
- Gdybyś go znalazł, bądź łaskaw pamiętać, że nie jesteś upoważniony do udzielania mu NAGANY we własnym zakresie.
- A pogrozić mu palcem mogę?
- Masz go przyprowadzić do mnie. A ja z nim się rozliczę.
Z równym skutkiem mógłbyś mu zabronić oddychania, pomyślałem, ale wzruszyłem tylko ramionami.
- W porządku - obiecałem.
*
W rzeczywistości magazyn mnie wcale nie interesował. Hobday mógłby walić w jego drzwi taranem i nawet nie zwróciłbym na to uwagi. Martwiło mnie co innego - jak szybko Hobi wpadnie na myśl, że skoro to ja zabrałem mu interes jego życia, to najpewniej trzymam go w laboratorium albo w prywatnej kwaterze. Najwyższy czas zmienić miejsce przechowywania Metysów...
Zapakowałem skrzynię w kontener w jakim przewozi się trucizny i posłałem ją pneumatycznym przenośnikiem do hangaru. Pół godziny później poszedłem tam i ustawiłem pakunek na widocznym miejscu, ze świeżo naklejoną plakietką "UWAGA! TRUCIZNA!". Jak to mawiają "najciemniej pod lampą". Popytałem personel o Hobdaya, ale nikt go cały dzień nie widział. W jego kwaterze też go nie było. Może jednak wziął sobie do serca moje ostrzeżenia i zaszył się gdzieś w jakimś ciemnym kącie?
- A świnie latają - mruknąłem sam do siebie.
Reszta wieczoru upłynęła mi na aktywowaniu sadzonek dla nowej hodowli w kopule nr 5. Nie znosiłem tej roboty, ale tym razem zajęty myślami o ukryciu rakiet, Desaixie i Hobdayu, nawet nie spostrzegłem się, kiedy skończyły się pojemniki z zarodkami lucerny. Zmieniłem kod zamka do laboratorium i poszedłem spać. Na szczęście Hobday mi się nie przyśnił...
*
Rano ładowałem właśnie palety do inkubatora, kiedy nagle pojawił się Genszer. Miał dziwną minę i nie uśmiechał się. Wziął mnie do małej dyspozytorni koło inkubatorów i starannie zamknął drzwi.
- Gdzie byłeś wczoraj wieczorem?
- Szykowałem materiał dla piątki. Właśnie się grzeje - wskazałem kciukiem za siebie.
Genszer patrzył na mnie przez chwilę.
- Hobday nie żyje.
- Co?!
- Znaleźli go godzinę temu. Właśnie dostałem wiadomość z Kirova.
- Zaraz, chyba nie myślisz że to ja?!
- Ciszej - powiedział spokojnie, ale z naciskiem Genszer. - Wiem, że to nie ty. Chciałbym natomiast wiedzieć, kto to.
Desaix, albo ta jego panienka, pomyślałem i poczułem jak robi mi się zimno. Cholera, wplątałem się w coś naprawdę paskudnego.
- Co Hobday robił w Kirovie? - spytałem, starając się ukryć zdenerwowanie.
- Nie był w samej Stacji. Dzisiaj rano dwóch techników jechało do punktu meteo i znaleźli go po drodze. Podobno wczoraj wybrał się na skałki i odpięło mu się zabezpieczenie.
- Hobday miałby się wspinać?! Przecież on dostawał zadyszki, kiedy musiał wejść po drabince do transportera!
- Wiem. Dlatego nie wierzę, że poszedł tam dobrowolnie, a już na pewno że coś mu się "samo" odpięło. Raczej ktoś go tam zaciągnął i mu to odpiął.
Desaix, pomyślałem. Na pewno Desaix. Nie dostał obiecanej broni, więc nie przepuścił Hobdayowi.
- Będzie śledztwo?
- Nie wiem. Powiedziałem patologowi z New Caledonii, że prędzej spodziewałbym się najazdu obcych niż tego, że Hobday pójdzie na skałki. Obiecał poszukać śladów na ciele. Na razie jednak zakwalifikowali to jako nieszczęśliwy wypadek.
- Gówno tam, wypadek - warknąłem. - Hobday nakręcił swój interes, a ja mu przeszkodziłem go dokończyć. Nie dotrzymał umowy i ktoś go zabił...
- To nie twoja wina - powiedział spokojnie Genszer.
- Chrzanię to. Tylko jeśli Hobday był przed "nieszczęśliwym wypadkiem" rozmowny, to jego odbiorca wie, że to ja spieprzyłem mu transakcję. I jestem następny w kolejce do "wypadku".
Genszer patrzył na mnie bez słowa przez długą chwilę.
- Dopóki nie rozpoczną śledztwa, nikt ci nie uwierzy i nie dostaniesz ochrony... Jeśli to prawda co mówisz, to nie opuszczaj Stacji i...
- Jutro rano wylatuje transport. Muszę być na New Caledonii - przerwałem mu.
- Ja to załatwię. Siedź u siebie i nie wychylaj nosa z kwatery.
- OK. Dzięki, Gen.
Pattenden uśmiechnął się słabo.
- Nie chcę stracić dobrego pracownika.
*
Po drodze do kwatery zajrzałem do hangaru. Rakiety w skrzyni stały na swoim miejscu, prezentując wszem i wobec swoją odstraszającą etykietę. Postałem chwilę w wejściu, przyglądając się kilku kręcącym się po hali osobom, ale żadna z nich nie interesowała się kontenerem. Idąc do siebie, przyłapałem się na tym, że oglądam się za każdym, kto mnie mijał, upewniając się że to nie Desaix albo Nessen.
Popadam w paranoje, pomyślałem.
W pokoju nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Próbowałem czytać, oglądać film, czy wreszcie leżeć i patrzeć w sufit, ale nie mogłem. Wciąż miałem przed oczami Hobdaya, klęczącego na podłodze magazynu i ocierającego krew z rozbitego nosa...
- Co to do cholery ma być? - powiedziałem głośno, wstając z łóżka. - Kto tu powinien się chować? Ja czy ten dupek z korporacji?
Założyłem fartuch i poszedłem do laboratorium. Na terminalu zostawiłem wiadomość dla Genszera.
W laboratorium zacząłem przeliczać proporcje mieszanki nawozowej dla hodowli. Monotonne i nudne zajęcie, ale wymaga skupienia i nie pozostawia czasu na rozmyślania. Drobny błąd może kosztować utratę całego plonu. Kiedy skończyłem, było późne popołudnie i Ross Star świecił czerwono, wisząc nisko nad horyzontem. Szykowałem próbki do analiz kontrolnych, kiedy odezwał się mój pager. Na jego piszczenie podskoczyłem i rozlałem na podłogę przygotowywany roztwór.
- Cholerne nerwy - mruczałem wycierając ręce w fartuch i sięgając do kieszeni.
Na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu widniało "Ch. 45/012". Przez dłuższą chwilę gapiłem się bezmyślnie na wiadomość, aż dotarło do mnie, że to oznaczenie kanału łączności zewnętrznej. Zdziwiony wróciłem do pokoju i ustawiłem odpowiednio selektor terminala.
Początkowo na ekranie widać było tylko szare smugi i rozbłyski. Sięgnąłem do wyłącznika kiedy pager odezwał się po raz drugi i nagle ekran zadrgał a chaotycznie biegające po nim iskry skupiły się w niewyraźny zarys ludzkiej głowy. Obraz mignął parę razy i uspokoił się, ukazując twarz Desaixa. Coś ścisnęło mnie lodowato w żołądku.
- Brawo, Coreder - głos był metalicznie zniekształcony i trzeszczący, ale dawał się zrozumieć. - Wreszcie załapałeś o co chodzi.
|
|