Andrzej Filipczak

Eva

...poprzednia część opowiadania...

*

    - Czekaj, Alex. Nie wierć się. No, otwórz usta. Nie wypluwaj tego! Nie wypluwaj, ty cholerny gówniarzu! - gruby blondyn bezskutecznie usiłował nakarmić opartego o drzewo chłopca.
    - I jak ci idzie, Cloudac? - zapytał kpiąco jeden z siedzących wokół ogniska mężczyzn.
    - Sam go nakarm jak jesteś taki mądry, rasisto - odparował grubas.
    - Masz rację, jestem rasistą, a chłopak wygląda mi jakoś podejrzanie. Nie mam zamiaru zniżać się do karmienia jakiegoś mieszańca. Starczy, że spokojnie się przyglądam jak marnujesz na niego mięso, którego zdobycie kosztowało nas pół dnia - mówiąc to mężczyzna poprawiał sobie podartą nogawkę wojskowych spodni, spod której sterczało chude kolano.
    - Zamknijcie się obaj - warknął szpakowaty mężczyzna. - Shogun, nie bądź taki mądry, bo w końcu cię jakiś mieszaniec nauczy rozumu... Poza tym mięso należy do całego Legionu. Razem polowaliśmy i razem je zjemy. A ty, Cloudac nie rozczulaj się nad Aleksem. Jak nie chce jeść, to nie. Jak zgłodnieje, to nie będzie marudził.
    - Wątpię - bąknął cicho blondyn.
    - Słucham? - szpakowaty ostro spojrzał na rozmówcę.
    Grubas głośno przełknął ślinę. Bał się Russo i co gorsza, on o tym wiedział
    - Mówię, szefie, że wątpię, aby Alex sam sięgnął po jedzenie, gdy zgłodnieje. Spójrzcie na niego. Od czasu zajścia w tym przeklętym kamiennym kręgu, gdzie wydawało mu się, że widzi Kleofasa, znajduje się w tym stanie. Nie chce ani jeść, ani pić. Robi to, co mu każemy, ale jest w jakimś transie. Przecież dzisiaj prawie stratowało go to bydlę, na które polowaliśmy, a on nawet tego nie zauważył...
    Russo i Shogun spojrzeli na siebie.
    - Czy ty trochę nie przesadzasz, grubasie? - drwiąco zapytał się rasista.
    - Zamknij się, Shogun - ostry głos szpakowatego zabrzmiał ostrzegająco.
    - Bo co?
    "Bo tak ci sfastryguję twoją aryjską mordę, że cię rodzona matka nie pozna" odpowiedź pojawiła się w jego umyśle. Nie zareagował. Wiedział, że jeszcze nie nadszedł właściwy moment, że jeszcze musi poczekać z ogarniającą go złością. Nie chciał się przyznawać, ale w głębi duszy także i on obawiał się Russo. Ten facet miał w sobie to "coś", co nie pozwalało go zignorować. "Coś", co spowodowało, że bez większych protestów słuchał jego poleceń. "Ale do czasu, Russo. Tylko do czasu."
    "Zobaczymy, Shogun" Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, w końcu ogolony na łyso mężczyzna spuścił wzrok. Russo wyciągnął dłonie do ognia.
    - Masz rację, Cloudac. Z Aleksem jest coś nie tak... Miej na niego oko.
    Męczącą ciszę nagle przerwało wycie jakiegoś hitaliańskiego zwierzaka. Po plecach rozbitków przebiegł zimny dreszcz.
    - Słyszeliście? - głos Cloudaca drżał.
    - Pewnie, że słyszeliśmy. Nie jesteśmy głusi, klocku - Shogun próbował zatrzeć uczucie strachu, które musiało dotrzeć do innych.
    - Nie, nie to - grubas pokręcił głową. - Wydawało mi się, że słyszałem czyjeś kroki.
    Łysol zaczął się śmiać nerwowo.
    - Cicho! - warknął Russo. - Cloudac ma rację. Ktoś lub coś przedziera się przez krzaki.
    Poderwali się szybko, ściskając w spoconych dłoniach broń. Jedynie Alex dalej siedział pod drzewem jak wielka, porzucona lalka.
    Odgłos łamanych gałęzi zbliżył się do nich. Nagle z ciemności dobiegło ich zduszone przekleństwo. Odetchnęli z ulgą. To człowiek. Mimo to nie odłożyli broni. Od czasu przygody z kamiennym kręgiem i pseudo-Kleofasem nie ufali już tak bardzo własnym zmysłom. Zresztą, człowiek wędrujący po nocy przez las na obcej planecie był albo głupcem, albo też był na tyle groźny, że nie obawiał się niebezpieczeństw.
    - Kto idzie? - krzyknął Shogun, gdy w mroku przed nimi zamajaczyła się wysoka postać.
    - Stój!
    Nadchodzący nie obdarzył ich nawet spojrzeniem. Wszedł w krąg światła rzucanego przez ognisko, zatrzymał się i powoli otrzepał ubranie z liści. Przykucnął przed ogniem i wyciągnął do ciepła zgrabiałe dłonie. Obejrzał się. Mężczyźni wciąż stali.
    - No co jest, panowie?- zapytał nosowym głosem wysoki albinos. - Tam na polanie zostali sami nudziarze...
    - A twój mentor, Takahashi? - przerwał mu Russo.
    - Takahashi się skończył - błękitne oczy albinosa patrzyły spokojnie na rozmówcę.
    Shogun ze zdziwieniem przeniósł wzrok z siedzącego na przywódcę.
    - Znasz go?
    - Owszem, chociaż nie powiem żebym ucieszył się na widok tego człowieka. Shogun, poznaj pana Sahma.

*

    Kalen przewrócił się na drugi bok. Nie mógł zasnąć. Znowu. Nie pozwalały mu na to odgłosy, które dochodziły z zakątka, gdzie mieli swoje małżeńskie łoże państwo T'ai. Terrorystce najwidoczniej to nie przeszkadzało. Zmęczona całodzienną opieką nad chorym dosłownie padła na swoje posłanie zrobione z suchej trawy.
    Rozmyślał, wpatrując się w gwiaździste niebo widoczne przez górny otwór w tipi. Miał już tego dosyć. Musiał coś zmienić w swoim życiu. Na Ziemi był tylko niepozornym, szarym człowiekiem. Wszystko w jego życiu było szare. Kawalerka, praca, rodzina, znajomi. A on pragnął żyć pełnią życia. Czuł, jak czas przecieka mu przez palce. Zawsze zazdrościł ludziom, którzy nie obawiali się ryzyka, podejmowali własne decyzje i ponosili ich konsekwencje. On również chciał być taki. Dlatego, gdy usłyszał o wyprawie na Hitalię, zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę. Zdefraudował pieniądze Koncernu i kupił za nie bilet na "Feniksa". I co to zmieniło? Tam, na Ziemi postanowił, że weźmie los we własne ręce, ale tu, na Hitalii znów wszedł w starą skórę. Podporządkował się. I znów inni decydowali o jego życiu. A jemu znów brakowało odwagi by się odezwać, by głośno wyrazić własną opinię. By jej powiedzieć, że...
    Nie, Kalen. Skończ z tymi głupimi myślami. Judith jest zajęta, pamiętasz? To nic, że ten Rusek zostawił ją tu bez słowa pożegnania. On wróci. Tacy jak on zawsze wracają. A jeśli aż tak bardzo chce ci się kobiety, to pomyśl o tej rudowłosej, którą spotkałeś na polanie. Jak ona się nazywała? Eva? Tak, chyba tak. Piękne imię...
    Widzisz, Kalen, jak łatwo zapomniałeś o terrorystce. Wiesz, gdzie leży twój problem? Tak długo żyłeś bez kobiety, że teraz wystarczy, by jakaś dziewczyna uśmiechnęła się do ciebie, a ty już tracisz dla niej głowę. A teraz śpij. Śpij i śnij o swojej rudowłosej piękności. Śnij o Evie...

*

    Barczysty mężczyzna roztarł ścierpniętą nogę. Siedział w tym miejscu już od ponad dwóch godzin. Zielone bawoły zrobiły się ostatnio cholernie płochliwe. Najwidoczniej nauczyły się już rozpoznawać człowieka jako jedno z zagrożeń. Zresztą łowy na Hitalii, przy wszechobecnej telepatii, nie były zbyt łatwe. Nie wystarczyło podejść zwierzęcia od strony wiatru. Myśli momentalnie zdradzały łowcę, gdy ten tylko się zbliżał. W tej chwili najlepszym wyjściem dla samotnego myśliwego było znalezienie wodopoju, zaszycie się tam i oczekiwanie na zwierzynę. Ponadto, gdy zwierzęta się zbliżały, należało powstrzymać się od myśli, szczególnie takich o zabijaniu. Nie było to łatwe. Całe jego życie opierało się na tym. Był żołnierzem i zabijanie stanowiło jego chleb powszedni. Nie pamiętał już nawet pierwszego razu. Po ukończeniu Szkoły Oficerskiej Cesarstwa Ziemi awansowano go na kapitana, po czym wysłano na front. Później były kampanie na Neglhor i Van Tagahor. Odziały specjalne i jego słynne "Czarne Koty", przez niektórych zwane "Krwawymi Kotami", zwłaszcza po stłumieniu powstania na Wenus... A później baza Silver Dale - powinien był wtedy zginąć... Nie miał prawa przeżyć... Ale stało się. Przeżył, łamiąc tym samym kodeks honorowy mówiący, że dowódca powinien zginąć wraz ze swoimi podwładnymi. To dlatego musiał uciekać, kryć się przed ludźmi, z którymi walczył kiedyś ramię w ramię...
    Daleko, na stepie pojawiło się stado zielonych bawołów. Miał jeszcze sporo czasu zanim tu dojdą...
    Kto by się spodziewał, że będzie siedział tu, w zaroślach, próbując upolować zwierzę, którym nakarmią jednego z wenusjańskich buntowników... Jakimś cudem Flowerowi udało się umknąć jego "Kotom". Ironia losu. Kat i jego niedoszła ofiara. Tu, na końcu wszechświata. Uśmiechnął się mimowolnie.
    Zwierzęta zatrzymały się przy kępie zielonej trawy. Widocznie nie czuły jeszcze pragnienia.
    Zgrzytnął zębami. Ech, mieć pod ręką jakąś porządną broń! Porozwalałby je nawet z tego miejsca... Ale Kaktus nie pozwala. "Khorst", powiada, "naboje są zbyt cenne, by je marnować na zwykłe polowanie..." Cicho... Zwierzęta podniosły głowy wyraźnie zaniepokojone. Spokój... Nie wolno mi ich spłoszyć... Muszę pomyśleć o czymś innym. Jager... Tak, dawno już nie widziałem Jagera. Przejął się swoją rolą opiekuna obozu na polanie. Szkoda. Brakuje mi druha, z którym mógłbym powłóczyć się po sawannie... Gdyby tylko ci głupcy zrozumieli, że istnienie gwardii jest niezbędne. Jesteśmy na obcej planecie i nie wiemy, jakie czekają nas niebezpieczeństwa. Poza tym, gdzieś w pobliżu znajduje się Russo i jego Legion, Barbarzyńca ze swoją panienką, Natchniony - wcielenie "boga", równie szalonego jak jego nagi prorok - po którym wszystkiego można się spodziewać i dziesiątki innych świrów, które uciekły z wraku.
    Gwardia zapewniłaby bezpieczeństwo i porządek. Nie doszłoby wtedy do takich rzeczy jak zabójstwo Rodrigueza. Wziąłby to rozleniwione bractwo za mordę i zrobił z nich prawdziwych żołnierzy. Takich jak jego "Koty". Było tu dużo dobrego "materiału". Ech, gdyby Kaktus dał mu wolną rękę... "Koty", moje "Czarne Koty", dlaczego was tu nie ma... Znów poszlibyśmy w cug. Raz dwa zaprowadzilibyśmy porządek... Tak jak tam, na Wenus... Hej, znów znaleźć się w ogniu walki... Zabijać...
    Podniecony, dopiero po chwili spostrzegł, że spłoszone stado ucieka. Zeskoczył z drzewa i zaklął. Miał już dosyć zieleniny. Chciał w końcu zjeść coś konkretnego, zanurzyć zęby w krwisty befsztyku i gryźć. Klnąc soczyście ruszył na sawannę. Obiecał sobie, że dzisiaj zje pieczyste i zamierzał dotrzymać słowa...
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 14-02-2001
Copyright (c) 1998 Andrzej Filipczak