Andrzej Filipczak

Eva

...poprzednia część opowiadania...

*

    Delilah obudziły krzyki na polanie. Wszyscy biegali podnieceni między naprędce rozpalonymi ogniskami. Przez mętlik myśli przebijała się jedna: Szpieg Federacji! Wśród nas był szpieg! Natchniony odkrył szpiega!
    Powoli podeszła do ogniska na środku polany, wokół którego wszyscy się skupili. Obok przemawiającego donośnym głosem Kaktusa stała związana rudowłosa kobieta. Delilah pamiętała ją. Jedna z wolontariuszek, które pomagały przy rannych w szpitalu. Cicha, spokojna dziewczyna, która nigdy nie rzucała się w oczy. Nawet nie pamiętała jej imienia.
    Przecisnęła się bliżej. Rudowłosa była ranna. Wielki skrzep krwi matowo połyskiwał w świetle ogniska.
    - Przesuńcie się, do cholery! Muszę ją opatrzyć! - wrzasnęła ściśnięta miedzy ludźmi. Posłusznie rozstąpili się. Także Kaktus ją zauważył.
    - Delilah, dobrze że jesteś. Sprawdź, czy ten świrus, Natchniony, czegoś jej nie uszkodził. Mamy do tej panienki kilka pytań i dobrze by było, gdyby była w stanie udzielić na nie odpowiedzi.
    Ludzie wykorzystali moment przerwy w przemowie Kaktusa, by znów rozpocząć harmider.
    - Cisza!!! - wrzasnął Kaktus, a jego oczy zalśniły złotym blaskiem. - Cisza, mówię! Nie wiemy, co udało się jej przesłać do Federacji. Natchniony zbyt dokładnie zniszczył nadajnik. Miejmy nadzieję, że niewiele. W swej naiwności sądziliśmy, że nic nie wiedziano o wyprawie "Feniksa". Ale najgorsze jest to, że sami wcześniej jej nie zdemaskowaliśmy. Przecież tu, na Hitalii, przy wszechobecnej telepatii, myśli powinny natychmiast ją zdradzić. Nie wiem jakich metod użyto w Federacji, ale najwidoczniej wiedziano o tej właściwości planety i odpowiednio do tego przygotowano agentów. Tak, agentów. Sądzę, że Federacja nie poprzestałaby na jednym szpiegu. Nie wiem, być może inni zginęli podczas katastrofy "Feniksa"... Lepiej jednak dmuchać na zimne. Kedlaw, weź kilku ludzi i ustaw posterunki przy przejściach przez zeribę.
    W tłumie znów rozpoczęło się zamieszanie. Kaktus wykorzystał je, by zwrócić się do Delilah.
    - I jak?
    - W porządku - kiwnęła głową kończąc bandażowanie. - Może mówić.
    Twarz brodacza zasępiła się.
    - Może, ale czy będzie? Nie znajdzie się u ciebie coś ....
    - Zobaczę - przerwała mu. - Na skopolaminę nie masz co liczyć, ale może jakieś narkotyki... Chociaż na to pewnie też ją przygotowali.
    - Pewnie tak, ale nie zaszkodzi spróbować.
    Przesłuchanie trwało do rana. Tak jak przewidywała, zarówno konwencjonalne metody, jak i narkotyki nie przyniosły żadnego rezultatu. Także próby wniknięcia do umysłu zatrzymanej spełzły na niczym. Rudowłosa dziewczyna milczała.
    Dalsze przesłuchanie odłożono do wieczora. Do tego czasu przywiązano szpiega do drzewa i przydzielono jej strażnika.
    Delilah w końcu przypomniała sobie imię dziewczyny. Eva, czy jakoś tak. Przekazała to Kaktusowi i zmęczona położyła się spać. Nie minęła godzina jak Juliette obudziła ją do plującego krwią rannego. Zapowiadał się ciężki dzień...

*

    Tej nocy znów miał problemy z zaśnięciem. Przyczyną jak zwykle byli państwo T'ai, którzy z podziwu godną wytrwałością starali się o potomka. Kalen głośno westchnął i zanurzył się w marzeniach.
    Obudził się o wschodzie słońca. Sen o dziewczynie pomógł mu podjąć decyzję. Wzywała go... Był jej potrzebny... Wyszperał ze swoich rzeczy kartkę papieru i skrawek ołówka. Zaczął pisać. Po chwili położył swoje dzieło na środku stołu. Litery były koślawe. Odwykł już od pisania.
    Miał nadzieję, że Judith go zrozumie. Wytrzymają bez niego tych kilka dni. Przecież wróci, i to nie sam. Postanowił znów wziąć los we własne ręce...

*

    Na niewielkiej polance leżał nieprzytomny człowiek. Khorst z trudem rozpoznał w nim dumnego mężczyznę, który próbował zająć stołek, a raczej kamień, Kaktusa. Russo jęknął, gdy pułkownik go odwracał.
    - Jezus, ale go załatwili - syknął ze wściekłością. To pewnie ta jego parszywa banda.. Rzucili się na niego, skatowali i zostawili na pewną śmierć. Rozejrzał się. Z polanki odchodziły dwa tropy: jeden, pojedynczy ślad prowadził w głąb lasu. Drugi, znacznie świeższy wiódł na sawannę.
    Podniósł nieprzytomnego i zarzucił go sobie na plecy. Miał do wyboru: polana ze szpitalem Delilah lub obóz rolników i Judith. Rolnicy byli nieco bliżej i to zadecydowało.
    Russo nagle zadygotał i zwymiotował na bluzę jego munduru. Zaklął. Położył rannego na ziemi. Szpakowaty miał otwarte oczy.
    - Khorst... - wychrypiał. - Musisz ich ostrzec... - wstrząsnął nim gwałtowny kaszel.
    Pułkownik pochylił się nad leżącym. Russo znów tracił przytomność, jednak w dalszym ciągu próbował mówić. Dobiegły go jedynie strzępy myśli, niektóre rozpoznał: Sahm... Shogun... broń... Alex... jednak w dalszym ciągu nie rozumiał treści ostrzeżenia. Wzruszył ramionami. Podniósł nieprzytomnego i załadował go sobie na plecy. Nie interesowało go, co zaszło na polanie. Nie darzył też zbytnią sympatią Russo... Ale był to człowiek i należało mu pomóc.

*

    Silny wiatr uderzył bez uprzedzenia. Gdzieś z oddali dobiegł groźny pomruk. Kalen postawił kołnierz. Zmierzchało, a na dodatek burza wydawała się wisieć w powietrzu. Przyśpieszył kroku. Pierwsza kropla deszczu spadła mu na długi nos.

*

    - Sahm, a jeżeli nas usłyszą?
    Trzech mężczyzn przedzierało się przez kolczaste zarośla.
    - Shogun, nie panikuj. Nie usłyszą nas, nawet mentalnie. Myślisz, że po co was ciągnąłem w te skałki? Zanim do was dołączyłem, zabiłem kilka stworów tej cycatej dziwki Lanton. Rozumiecie? Te hełmy są z ich czaszek i nie przepuszczają myśli. Zresztą tam, na polanie, mają w tej chwili inne zmartwienia.
    - Tak?
    - Spójrz w niebo, Shogun. Widzisz, za chwilę zacznie się burza. Głowa do góry, bogowie są po naszej stronie.
    Druga kropla deszczu spadła na kark milczącego od rana Cloudaca.

*

    Błyskawica rozdarła ciężką warstwę chmur. Odgłos gromu przetoczył się po niebie.

*

    Nie mógł w to uwierzyć. Jego dziewczyna ze snu - szpiegiem? Piękna, rudowłosa Eva - szpiegiem Federacji? Z pewnością zaszła jakaś pomyłka. To niemożliwe. Przylepiony ciasno do pnia obserwował, jak skryci za zeribą ludzie gorączkowo krzątają się po polanie, chowając swój skromny dobytek przed lejącym się z nieba deszczem. Pracy nie ułatwiała szybko zapadająca noc.
    Błysk i huk były prawie jednoczesne. Blisko, stanowczo za blisko, pomyślał ocierając mokry nos.

*

    - Panowie, nadeszła nasza chwila. Widzicie ten wielki stos pod szarą płachtą? To nasza przepustka do przyszłości. Pamiętajcie; bierzemy tylko broń i amunicję. Po resztę przyjdziemy innym razem. Gotowi? No to jazda!!!
    Zamieszanie na polanie powiększyło nagłe pojawienie się trzech wyjących dzikusów, którzy wrzeszcząc i wymachując drewnianymi pałkami rzucili się na pilnujących "skarbca" strażników. Stracił ich z oczu.
    Teraz albo nigdy, pomyślał. Strażnik przy najbliższym przejściu przez zeribę gdzieś zniknął. Szybko wbiegł na polanę. Niewiele widział, ale coś prowadziło go na lewo, do wielkiego, rozłożystego drzewa. To tam. Jest. Ona... Eva... Patrzy na niego... Wzywa go...
    Pośliznął się na mokrej trawie. Wstał, opierając się o nieruchome ciało. Widział tylko ją. Patrzyła mu w oczy. Nie pamiętał, jak udało mu się rozplątać krępujące ją sznury. Nie pamiętał, kiedy i jak uciekali. Utonął w jej oczach. Wszystko inne przestało dla niego istnieć...

*

    Siedzieli w małej jaskini. Kalen po raz pierwszy od dłuższego czasu był naprawdę szczęśliwy. Wziął los we własne ręce i uwolnił ukochaną kobietę. Nie wierzył w te brednie o szpiegu. Wszystko się wyjaśni. Najważniejsze, że są razem. Ona i ja... Jej długie palce gładziły go po twarzy. Westchnął. Było mu z nią tak dobrze. Dadzą sobie jakoś radę. Odejdą stąd. Będą razem mieszkać, rozmawiać, kochać się. Zbuduje jakiś dom. Nauczy się polować. Będzie im naprawdę dobrze. Zamruczał z rozkoszy, gdy szczupła dłoń spłynęła mu na szyję...
    Nie było żadnego ostrzeżenia. Dłoń nagle stwardniała i zacisnęła się na gardle. Zakrztusił się. Z niedowierzaniem spojrzał w zielone oczy. Nigdy nie przypuszczał, że śmierć może być taka piękna...
    Parsknęła. Śmierć. Przesadzał, jak wszyscy faceci. Rano obudzi się jak nowonarodzony. No, może przez kilka dni nie będzie mógł mówić, ale... Śmierć, też coś...
    Pocałowała go delikatnie. W końcu ją uratował. Jej dzielny rycerz. Szkoda tylko, że to nie ta bajka. Musiała go tu zostawić. Ryzyko, że usłyszą jego myśli i odszukają ich, było zbyt duże. Może gdyby gra szła o niższą stawkę... Może...
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 14-02-2001
Copyright (c) 1998 Andrzej Filipczak