|
Andrzej Filipczak
Eva
*
- No i jak? Mówiłem, że się uda.
- Sahm, jesteś geniuszem - łysol uśmiechnął się szeroko, prezentując w całej okazałości dziurę po wybitych dziś zębach. - Mamy walizę Rodrigueza z całym zapasem semtexu. Jakiś pistolet, kusza ze strzałami. Na początek wystarczy. Szkoda tylko Cloudaca...
- Ej, Shogun, nie rozklejaj się. Te cioty nic mu nie zrobią. Zresztą to nie był prawdziwy sukinsyn. Nie pasował do nas.
- Tak, może i masz rację. Tylko, że... Cholernie mało nas się zostało z całego Legionu. Cholernie mało...
- Przestań! Legion, też coś. Jak nazywał to Russo? Legion Pieprzniętych. Za kim tak tęsknisz? Za przemądrzałym Russo, który zgrywał twardziela, a w sumie dał się załatwić jak dziecko? Za tym wiecznie pocącym się grubasem, Cloudacem, czy też za tym szurniętym gówniarzem, Aleksem? Swoją drogą wciąż nie rozumiem, co on wtedy zrobił. Ten krzyk...
Rasista wzdrygnął się.
- Lepiej nic nie mów. Na samą myśl o tym łeb mi pęka. Nie wiem, co się wtedy stało. To wszystko przez ten kamienny krąg. To jakieś przeklęte miejsce... Aleksowi zdawało się wtedy, że zobaczył tam swojego misia, Kleofasa... Nie śmiej się. Nie chcesz, to nie będę opowiadał.
- Przepraszam - mruknął Sahm pod nosem. Minęły chyba wieki, gdy po raz ostatni wypowiedział to słowo. - Mów dalej. Chociaż musisz przyznać, że brzmi to zabawnie. Miś Kleofas. Tak, to podobne do tego świra, Briscowa, by zamiast podręcznego bagażu wziąć ze sobą zabawkę.
- To było chyba coś więcej niż zabawka. Zresztą, cholera wie, to i tak nie ma znaczenia. Kleofas dostał się w szpony Natchnionego i wątpię, by coś z niego zostało. Bądź co bądź, Aleksowi wydawało się, że go tam zobaczył. Owszem, coś tam się majaczyło na leżącym w środku kamieniu. Ale Kleofas... Russo miał rację. Gówniarzowi odbiło. Zaczął się szarpać i bełkotać. Myśleliśmy już, że trzeba go będzie związać na noc, aby nie poleciał po swojego wyimaginowanego misia. Ale nie, uspokoił się i zapadł w jakiś dziwny trans. Zresztą sam widziałeś. I tak było aż do wczoraj... Brrr...
- Ciekawe, naprawdę ciekawe. Pomyśl, Shogun. Gdyby jakoś udało się uzyskać kontrolę nad Briscowem, to...
- Nie, Sahm. Nic z tego. Nie chcę przeżywać tego drugi raz. Dobrze, że poszedł sobie w cholerę. Niech się tam wykrzyczy. Ja tam wolę konwencjonalne środki. Broń, dobry nóż, ewentualnie materiały wybuchowe. Powiedz jaki masz plan. Bo jestem pewien, że masz jakiś plan...
- Później, Shogun, później. Najpierw musimy spotkać się z pewną osobą...
- Barbarzyńca? Jezu, Sahm, ty chyba nie myślisz o nim?
- Dlaczego nie? To konkretny facet. Sądzę, że się dogadamy. O co chodzi? W końcu sam dopiero co jęczałeś, że jest nas tak mało. Zobaczysz, Shogun, jeszcze będą o nas śpiewać pieśni....
*
Kobieta uśmiechnęła się, rozbawiona. Przerwała mentalny podsłuch. Sygnał był wyjątkowo słaby i gdyby nie fakt, że rozmówcy znajdowali się gdzieś w pobliżu, to nawet ona ze swoimi psionicznymi talentami nic by nie usłyszała. To właśnie te zdolności zapewniły jej interesującą i dobrze płatną pracę w wywiadzie Federacji. Gdyby nie one, pewnie w dalszym ciągu gniłaby na tej zapyziałej planetce na skraju galaktyki. Pewnie wyszłaby już za mąż i miała gromadę dzieci... Okropność....
Przyśpieszyła kroku. Dziwnie czuła się na planecie, gdzie wszyscy byli telepatami. Na szczęście dopiero uczyli się posługiwać Siłą. Jej samej zrozumienie istoty i przynajmniej częściowa kontrola Psi zajęło blisko dwadzieścia lat, a mimo to wciąż się uczyła. Dlatego też przyjęła tę misję. Była ciekawa, jak zadziała na nią powszechna telepatia. Niestety, jedynym efektem było nieznaczne wzmocnienie jej zdolności. Jednak czuła, że to nie wszystko, że jakaś większa tajemnica kryje się właśnie tutaj, na tej dziwnej planecie. Może to właśnie ten kamienny krąg, o którym wspominali ci dwaj idioci?
Zastanawiała się, co teraz zrobić. Została zdemaskowana, więc powrót do osadników był wykluczony. Korciło ją, by udać się do kamiennego kręgu, gdzie mały Alex Briscow uzyskał swoje nadzwyczajne zdolności. Gdyby mogła go chociaż dostać w swoje ręce, sprawdzić, co tak naprawdę się stało, uzyskać kontrolę... Byłby wspaniałą bronią dla Federacji.
Jednak to za bardzo przypominało taniec na skraju przepaści. Należało natychmiast zakończyć eksperyment. Sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli. Nie wiedziała, na ile było to spowodowane wpływem środowiska, a na ile przypadkowym doborem materiału badawczego, ale takiego rozwoju sytuacji nie przewidywał żaden scenariusz. Zbyt wielu tu było indywidualistów, outsiderów i zwykłych świrów, których nie dawało się kontrolować. Do tego ci ludzie byli inteligentni. Zbyt inteligentni jak na materiał badawczy. Wkrótce zaczną sobie zadawać pytania... Tak, dobór materiału był fatalny. I tym ludziom dano do ręki Siłę! Równie dobrze można było dać wariatowi do ręki głowicę atomową. Do tego jeszcze ten kamienny krąg, dziwne termity Natchnionego... Tak, eksperyment stawał się stanowczo zbyt niebezpieczny... Na badania tajemnic planety będzie miała czas po zamknięciu projektu. Teraz musi dostać się do zapasowego nadajnika. Musiała powiadomić Federację, o tym co się tu dzieje...
*
- Musimy natychmiast opuścić polanę - długowłosy kolonista nerwowo podrapał się za uchem. - Nie chcieliście mnie słuchać, a więc teraz macie... Przeprowadzka w strugach deszczu...
- Obuchowitz, nie gorączkuj się. Fakt, zawaliliśmy tę sprawę, ale nie ma co panikować. Deszcz już przestaje padać. Nawet jeśli to początek pory deszczowej, to mamy dość czasu, aby przenieść obóz.
- Tak sądzisz, Kaktus? Gratuluję optymizmu. Pamiętasz przeprowadzkę z krateru? Przypominasz sobie, ile czasu nam to zajęło? A ranni? Co z nimi? A jeśli deszcz nie przestanie padać?
- Uspokójcie się do cholery...
- Nie, niech mówi - Kaktus założył ręce na piersiach. - Od tego są thingi. Każdy ma prawo głosu...
- Te wasze thingi i wasze wieczne gadanie...
- Ależ Delilah...
- A może dla odmiany wzięlibyście się do roboty? Nie ma co ukrywać, spieprzyłeś to Kaktus. Idril już od dawna mówił wam, czym grozi pozostawanie na polanie. A ty, zamiast coś zrobić, rzuciłeś to jako temat do dyskusji na thingu. I jaki jest rezultat? Pogadaliście sobie i na tym się skończyło. Całe szczęście, że Idril znalazł kilku chętnych i rozpoczęli budowę Grodu... Do diabła, Kaktus! Ogłosiłeś się wodzem, to nim bądź. Zarządź coś! Rozdziel prace! I nie strasz mnie tymi swoimi złotymi oczami! Nie boję się ciebie....
- Dosyć!!! - potężny ryk rozdarł powietrze. - Koniec z tym. Obuchowitz, jaki był twój plan? Przenosiny na sawannę?
- Tak jest. Są tam wzgórza, na których postawimy bambusowe chatki... Zaczęliśmy już prace, ale potrzebuję więcej ludzi.
- Dobrze, zajmij się tym. Dobierz sobie ludzi, zaplanuj wszystko. Twój projekt ma bezwzględne pierwszeństwo. Delilah, jaki jest stan rannych? Zniosą kolejną przeprowadzkę?
Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy. Pamiętała horror przenosin z krateru. Ale tutaj? Na sawannę nie jest tak daleko. Ciężko rannych trzeba by przenieść... Lżej ranni pójdą sami.... Tak, jeżeli wszystko się dobrze zaplanuje... Kiwnęła głową.
- Sądzę, że tak...
- Dobrze, dogadaj się z Obuchowitzem co do szczegółów. Jager!
- Tak?
- Zadbaj o porządek podczas ewakuacji. Pomyśl jak rozsądnie przenieść ekwipunek... Scott i Kawaii - opracujcie plan zabezpieczenia wraku. Nie możemy pozwolić by zalała go woda... Coreder i ... O'Callan. Weźcie jeszcze kilku ochotników. O świcie wyruszamy. Musimy złapać Sahma oraz naszego pięknego szpiega i jego wspólnika. Wszystko jasne? No, to do roboty!
*
Był wściekły na siebie. Jak mógł dać się tak podejść? Ta rudowłosa diablica opętała go. Jak mógł być tak naiwny? Uwolnił ją, a ona tak mu się odwdzięczyła. Nawet ślinę przełykał z trudnością. I jak teraz miał się pokazać w obozie Flowera? No jak? Zacisnął pięści.
Wracał do osady rolników z duszą na ramieniu. Bał się, że pochwycą go Kaktusowcy, że mu nie uwierzą, dlaczego uwolnił ich szpiega. Szpiega, który stanowił w tej chwili zagrożenie dla wszystkich kolonistów. Zakochał się, opętała go - dobre sobie! Sam by nie uwierzył w takie wyjaśnienia. Jednak mimo to nie skrócił sobie drogi na przełaj, przez sawannę. Było bardziej niż prawdopodobnie, że wówczas natknie się na pieski, które zaatakowały Flowera. Nie, mimo wszystko wolał wpaść w ręce wściekłych na niego ludzi. Zatarł zgrabiałe dłonie. Pogodny poranek był jednak dość chłodny.
Odetchnął głębiej, gdy w końcu doszedł do wydeptanej ścieżki, łączącej polanę z osadą rolników. Ruszył szybszym krokiem.
Zmierzchało już, gdy dotarł do plantacji. Przechodząc przez pole odruchowo strącił kilka larw pożerających liście matei. Tym żarłocznym bestiom najwidoczniej nie przeszkodziła wczorajsza gwałtowna burza.
Powoli wkroczył do namiotu, nie bardzo wiedząc co ma powiedzieć. Tu jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy skupili się w kącie, gdzie znajdowało się posłanie Borysa. Poczuł ukłucie zazdrości. Jednak wrócił... Zwalczył rozczarowanie i podszedł bliżej, przepychając się pomiędzy Chińczykami. Na posłaniu leżał obcy mężczyzna. Kalen klepnął w szerokie plecy pułkownika.
- Co się stało? - wychrypiał z trudem.
- A, to ty Kalen. Dobrze, że już jesteś. Dziś rano znalazłem tego nieszczęśnika zakatowanego niemal na śmierć. Jednak to twarda dusza. Ciągle coś bredzi o niebezpieczeństwie... O Sahmie i Shogunie... Judith właśnie próbuje doprowadzić go do stanu używalności. Musimy się dowiedzieć, o co mu chodzi.
- Chyba już wiem...- mruknął Kalen pod nosem.
- Coś mówiłeś? - zainteresował się pułkownik.
- Owszem, ale najpierw powiedz mi, kto to do diabła jest? - przeszedł na mentalną. Tradycyjna mowa sprawiała mu zbyt wiele bólu.
Khorst uśmiechnął się do niego.
- Nie poznajesz? Zresztą wcale ci się nie dziwię. Dawno już nie widziałem tak spuchniętej mordy. Otóż jest to, ni mniej ni więcej, jak nasz niedoszły przywódca, Russo.
|
|