|
Andrzej Filipczak
Eva
- To jest Russo?
Khorst zachichotał złośliwie.
- Zmienił się nieco od ostatniego razu, no nie?
- A co z Legionem? Co z resztą jego ludzi?
- Cholera ich wie. Pewnie się zbiesili i postanowili pozbyć się wodza.
- A, Kalen. Już wróciłeś? - Judith dopiero teraz zauważyła jego obecność.
Spojrzeli sobie w oczy. Nie zadał tego pytania nawet w myślach, ale i tak je znała. Pokręciła lekko głową. "Dziękuję" szepnął cicho.
Khorst spojrzał na nich podejrzliwie.
- Ej, co wy tam ...
- Chyba wiem, o jakie niebezpieczeństwo chodziło Russo. Pozwólcie odpocząć biedakowi - odwrócił się od reszty i przykucnął przy ogniu. Judith zachowała jego idiotyczną wyprawę w tajemnicy, ale to i tak go nie ratowało. Chcąc nie chcąc musiał im o wszystkim powiedzieć. Odetchnął głęboko i zaczął swoją historię. Kiedy skończył, przez chwilę panowała cisza.
- Skoro zachciało ci się kobitki - Khorst przerwał ciszę - to trzeba było dać mi znać. Sam o tym myślę od czasu do czasu. Poszlibyśmy razem, to i nie byłoby tych wszystkich kłopotów.
- Co się stało, to się nie odstanie - pewnym głosem odezwała się Judith. - My ci wierzymy, a jak przyjdzie co do czego, to zaświadczymy, że mówisz prawdę.
Państwo T'ai zgodnie potwierdzili.
- Dobrze mówisz. Nie martw się Kalen, wszystkim powiemy jaki z ciebie poczciwy facet - pułkownik zatarł ręce. - A może by to jakoś uczcić? Judith, złotko, nie zostało się u ciebie w zapasie kilka tych alkoholowych liści?
- Zwariowałeś? A alkoidy? Pamiętasz jak się Borys nimi zatruł? Rzygał jak kot...
- Przesadzasz. Drobna niestrawność...
- Niestrawność? Dobre sobie! Mało nie wyzionął ducha... Zresztą dość. Lepiej się zastanówmy, co teraz zrobić.
- Jak to co? Przecież to proste - pułkownik wzruszył ramionami. - Jutro, skoro świt, ruszam, aby złapać tego szpiega....
- Idę z tobą!
- Ty? - oboje odezwali się jednocześnie.
- Tak, ja. Co się dziwicie? To przeze mnie uciekła. Nie mógłbym tu siedzieć bezczynnie. Jeśli Khorst mnie nie chce, pójdę sam.
- Chcę cię, chcę. Ale ty przecież nawet nie umiesz się obchodzić z bronią.
- To się nauczę - powiedział z zawziętą miną.
Judith westchnęła.
- Jak tam sobie chcecie. Dobrze, że chociaż państwo T'ai zostają ze mną. Teraz, gdy mam tu dwie osoby do opieki, nie będę miała czasu wychodzić na pole. Flower osiwieje, gdy zobaczy w jakim stanie są plantacje.
- Judith...
- Dobrze, już dobrze, Kalen. Idźcie spać, skoro macie wstać o świcie.
*
Dochodziło południe, gdy w końcu się zatrzymali. Dopiero wtedy Coreder nie wytrzymał i wypowiedział głośno cisnące się im wszystkim na usta pytanie.
- Kaktus, na diabła włóczymy się po tym lesie? Przecież, i Sahm, i szpiedzy, jeśli mają tylko odrobinę oleju w głowie, uciekli na sawannę.
- Coreder, chłopie, może by tak odrobina zaufania? Nie bój się, wiem co robię.
- Ale....
- Żadne "ale". Wiem co robię. Wkrótce odnajdziemy nasze ptaszki.
- Zanim sami nie potoniemy w bagnie - burknął O'Callan.
*
- Sahm, słuchaj. Nie skręcajmy do lasu. Zostańmy na brzegu. Schowamy się, gdy zauważymy pogoń.
- A jeśli i oni nas wówczas zauważą? Nie, Shogun. Lepiej nie ryzykować. Ukryjemy się w lesie. Jak to mówią: "Najciemniej jest pod latarnią". Tutaj nie będą nas szukać. Zresztą mamy tu spotkanie.
- Z Barbarzyńcą?
- Dokładnie tak, mój drogi rasisto. Głowa do góry - odwrócił się plecami do spochmurniałego nagle Shoguna i zaczął przedzierać się przez splątane chaszcze.
*
- Khorst! Zaczekaj!
- Co się stało? - pułkownik był wyraźnie zniecierpliwiony. Kalen znacznie opóźniał jego zwykłe tempo. - Co się stało? - powtórzył ostrzej.
Zdyszany rolnik dopiero teraz doszedł do niego.
- Nic takiego - uśmiechnął się przepraszająco. - Matka natura wzywa. Muszę iść za potrzebą.
- No to idź - burknął. Zrzucił sakwę z pleców i usiadł na trawie. Spokojnie patrzył, jak Kalen zmierza do pobliskiego zagajnika. - Ech, chłopie kilka dni w warunkach frontowych i nie szukałbyś drzewek. Starczyłyby ci nawet najmniejsze krzaczki. Daleko ci jeszcze do prawdziwego żołnierza, Kalen, daleko... - mruczał sobie pod nosem.
Przysadzisty mężczyzna właśnie zniknął między pierwszymi drzewami, gdy w głowie pułkownika odezwał się alarm. Coś było nie tak. To miejsce... Znał je. Ale przecież nigdy tu nie był. Russo... Ten obraz wciąż przewijał się w jego wspomnieniach, gdy niósł go na grzbiecie... To samo ukształtowanie terenu... Te dziwne drzewa... A w nich...
- Kalen! Stój!!! Stój, do jasnej cholery!!! - ruszył biegiem w kierunku zagajnika. Chociaż nie robił tego od lat, modlił się teraz, aby się mylił, aby to nie było to miejsce. Daremnie. Jedyne, co mu pozostało, to wkroczyć w dziwnie regularny krąg wielkich kamieni i podnieść nieprzytomne ciało z leżącej w centrum wielkiej kamiennej płyty. Szedł, a w jego oczach po raz pierwszy od dziesiątek lat zakręciły się łzy.
*
- Jesteśmy już blisko - Kaktus zrzucił prowizoryczną sakwę na ziemię i przeciągnął się. - Na dziś wystarczy. Zaraz i tak będzie zbyt ciemno na dalszą wędrówkę. A jutro rano podzielimy się na mniejsze grupki. Rozciągniemy sieć, w którą wpadną nasze rybki. Potrzebuję trzech ochotników, którzy nazbierają chrustu. Co, ochotnicy zginęli pod Silver Dale? A czy wspomniałem, że będą zwolnieni z nocnej warty? Spokojnie, zaraz. Trzech. Powiedziałem trzech...
*
Pułkownik na próżno próbował ocucić przyjaciela. Nie miał pojęcia jak daleko oddalił się Kalen i że klepanie po policzkach oraz zimna woda to zbyt mało, by powrócił...
*
Nagle poczuł się lekki jaki jak piórko. Ogarnął go spokój, jakiego nie znał do tej pory. Gdzieś w pobliżu siebie usłyszał ludzki głos, mówiący: "Ty i te twoje potrzeby. Zachciało ci się kobiety, to uwolniłeś szpiega, chciałeś się załatwić, to załatwiłeś się na cacy. Do diabła, i co ja mam teraz z tobą zrobić, Kalen?!"
To Khorst, przyjaciel. Płacze nad nieprzytomnym ciałem leżącym koło ogniska. Nie widzi, że tak naprawdę go tam nie ma, że stoi tuż obok klęczącego pułkownika. Zaraz, co on mówił? Ach tak, szpieg. Piękna kobieta, która go oszukała. Serce zabiło mu mocniej. Uniósł się w górę, w rozgwieżdżone niebo i pozwolił się porwać wiejącemu wiatrowi...
Znalazł ją skuloną koło żarzącego się ogniska, które rozpaliła w załomie kamieni. Tak jak przypuszczali, uciekała brzegiem klifu na północny wschód. Teraz, zmęczona, spała. Pochylił się nad nią i delikatnie pocałował w usta.
|
|