Michał Studniarek

Trzecie koło

...poprzednia część opowiadania...

*

    - Uuu... buch... uuu... buch - Kalia machała rękami, chcąc pokazać mi pociski. - Uuu... BAM! - Krzyknęła nagle, naśladując szczególnie bliską eksplozję.
    Przypomniał mi się dół, który pokazałem Delaurantowi.
    Jaskinia oglądana przez filtr rozjaśniający zwodziła osobliwą grą kolorów. Poziome linie zielonych desek przecinały się z pionowymi czarnymi żłobieniami w wyższych partiach ścian. Delikatniejsze kontury pozostały rozmazane. Dziewczyna nigdy nie paliła ogniska, w ogóle nie używała oświetlenia. Nie dowiedziałem się, jak Kalia naprawdę miała na imię. Tak ją nazwałem, gdy zobaczyłem, że na skalnej półce nad posłaniem trzyma kilka takich kwiatów. Darzyła je uczuciem: rozmawiała z nimi, gładziła zeschnięte liście, czule dotykała wysuszonych płatków. Teraz znalazły bezpieczne schronienie w pudełkach po racjach żywnościowych, które jej przyniosłem. Nie mogłem pozwolić, by umarła z głodu.
    Trudno mi było określić wiek dziewczyny - równie dobrze mogła mieć lat szesnaście, jak i dwadzieścia. Brud i dieta oparta głównie na ziołach nie wpłynęły dobrze na jej wygląd. O ile zrozumiałem ów teatr ruchu i dźwięku, którym się posługiwała, nie zawsze mieszkała tutaj sama. Ktoś - zapewne matka - wyszedł po żywność i do tej pory nie wrócił. Kalia gorąco wierzyła, że kiedyś przyjdzie. Ja nie. Uuuu... BAM.
    Dziewczyna podniosła się z kolan i kiwnęła ręką, abym poszedł za nią.
    Z jednego ze stojących pod ścianą pudełek wyjęła dwa niewielkie jajka. Jednym uderzeniem palca rozbiła skorupkę i wyssała zawartość. Podała mi drugie i pokazała, jak należy uderzyć.
    Przez dłuższą chwilę stałem niczym posąg, a w mojej głowie szalały rozmaite obrazy. Przypomniałem sobie piekło, jakie panowało w okolicznych wsiach. Przypomniałem sobie wizyty rozwścieczonych sołtysów u Kimilsena, żądających jak najszybszego przydzielenia im drużyn, które mogłyby ochraniać inwentarz. Przypomniałem sobie, że za kradzież prawo zwyczajowe przewidywało tu elektrowstrząsy.
    - Kalia... - wychrypiałem - Czy ty wiesz, co robisz?
    Spojrzała na mnie i znieruchomiała. Nie wiem, co wyrażała moja twarz, ale padła na kolana i zaczęła błagalnie zawodzić.
    - Boże... przestań! - Zawołałem niemal z rozpaczą. Powoli ją podniosłem. Spojrzała na mnie oczami przestraszonego dziecka.
    Trudno mi było zebrać myśli. Ocierałem palcami łzy z jej policzków i nie wiedziałem, co powiedzieć.
    - Posłuchaj... - zacząłem powoli - ...nie chcę, żebyś była głodna, żeby coś ci się stało. A kiedy zabierasz tamtym ludziom jajka, oni bardzo się złoszczą. - Tłumaczyłem powoli, jak małemu dziecku. - Oni też nie mają co jeść. A kiedy się rozzłoszczą, mogą zapolować na złodzieja, który im kradnie żywność. Nie chcę, żeby cię złapali. Nie rób tego więcej, dobrze?
    Kalia słuchała. Ale nie tak, jak inni, nie samymi uszami: słuchała całą swoją postacią. Rękami, nogami, tułowiem, głową. Za to słowa długo układały się w jej ustach.
    - Tha... a... k - powiedziała wolno. - Whięcej teho nie zrobhię - dodała szybciej.
    Uśmiechnąłem się. Jednak nie na darmo strzępiłem sobie język przez tyle dni.
    - Wspaniale. Trzymam cię za słowo. Za dwa dni znów przyjdę - zakreśliłem ręką dwa łuki.
    Kalia pokiwała głową ze smutkiem.
    - Wró... cę? - zapytała cicho. Mikrofon translatora ledwo to wychwycił.
    Przedzierałem się przez krzaki i zarośla, aż dotarłem do drogi. Czekała mnie teraz szybka jazda do bazy, po wertepach i do tego w nocy. Wyrywałem z maksymalną szybkością modląc się, by zdążyć przed zamknięciem parkingu. Obijając się na wybojach przysiągłem sobie na przyszły raz zabrać śmigacz, a nie trójkołowiec.
    To wszystko stawało się coraz trudniejsze. Coraz częściej stwierdzałem, że jestem bezradny. Jak długo miałem ukrywać jej istnienie? Co z nią zrobić? Przychodzę do jaskini od czasu do czasu, ale na dłuższą metę to nie wystarczy. Przecież nie może ukrywać się w nieskończoność. Będzie musiała wrócić między ludzi.

*

    - Ratunku, oni mnie dopadną! Jak tyle, tyle razy wcześniej! - krzyczała. Rzuciła się do łazienki, uderzyła ramieniem w futrynę. Krzyknęła, ból musiał ją otrzeźwić. Podniosła głowę i spojrzała prosto w wiszące naprzeciw lustro.
    - Krew! Krew! Zdarli mi skórę, oskalpowali mnieee... - piszczała histerycznie. Przyskoczyłem do niej i unieruchomiłem ręce, bo już zabierała się do tłuczenia szkła. Płakała i zawodziła tak, że zacząłem obawiać się interwencji sąsiadów. W końcu schowała się między szafką a muszlą, zasłaniając głowę rękami.
    - Cśśś, cśśś, cicho... - Starałem się ją uspokoić, gładziłem krwistoczerwone włosy.
    Miałem wrażenie, że mówię do ściany. Kurczowo trzymała się mojej kurtki; łkała i próbowała wypowiedzieć jakieś słowa. Wyprowadziłem ją do pokoju, zapakowałem do łóżka. W mieszkaniu wreszcie zapanowała cisza, przerywana z rzadka szumem przelatujących śmigaczy. Dziewczyna powoli się uspokajała, ale za nic nie chciała mnie puścić. Przypomniałem sobie ziemną jaskinię na Van Tagahor. Usiadłem na skraju materaca, oparłem plecy o ścianę. Mówiłem do niej; nie chciałem, by znów zamknęła się w swoim hermetycznym świecie odlotu. Na szczęście haj powoli mijał. Przestała płakać i jęczeć.
    - Zaśpiewaj coś - szepnęła.
    
Czy pamiętasz dzień
Kiedy byłaś tam
Czy pamiętasz jak
Chodziłaś po srebrnej łące?

świat nie istniał tam,
Nie było tam zła
Tylko księżyca promień.
Wśród zaklętych miejsc,
Szukałaś mnie,
Gdy chodziłaś po srebrnej łące.

A kiedy wszystko zmieniało się na gorsze
Zamykałaś oczy i wchodziłaś na tajemną ścieżkę.

    
    Jezu, jak to musi idiotycznie wyglądać! Wojenny weteran, kawaler orderu Błękitnej Flagi, wschodząca gwiazda metalu kołysze do snu naćpaną po uszy, nieznaną mu panienkę. Paranoja...
    A wszystko z powodu jednego przywidzenia.
    W pierwszym odruchu chciałem siłą oderwać ją od siebie, złapać videofon i zadzwonić po pogotowie. Tylko odrętwienie ciała powstrzymało mnie od tego. Właśnie miałem wyprostować nogę, kiedy szepnęła cichutko:
    - Aniele... ja już więcej nie będę... wiesz? Obiecuję... możesz to powiedzieć szefowi... powiesz mu?
    - Powiem. I trzymam cię za słowo.

*

    - To co mam zrobić, doktorze? - oparłem się rękami o stół operacyjny. Był jeszcze wilgotny od środków odkażających.
    - Czy ona... czy ty... jak wy się w ogóle porozumiewacie? - Lekarz pogrzebał w szafce z instrumentami i wyciągnął butelkę ze środkiem do konserwacji obudowy komputera. Nalał do menzurki równe dwadzieścia pięć gram i spojrzał na mnie pytająco.
    - Może łyczka? Prawdziwa śliwowica, nie to, co tutaj po strychach i stodołach pędzą...
    Nie odmówiłem, choć później przez dłuższą chwilę miałem trudności z oddychaniem.
    - Używam translatora - wydusiłem ocierając łzy. - A ona... początkowo różne dźwięki, trochę na migi... wie pan, jak to jest. Teraz mówi coraz więcej. Przypomina sobie słowa, wyrażenia... - Poczułem, jak po ciele rozlewa się przyjemne ciepełko, a na policzki występuje rumieniec. - Coraz rzadziej odwołuje się do migówki.
    - W takim razie, można ją odesłać do punktu dla Dzieci Wojny - mruknął Salvis.
    Zamachałem rękami.
    - Odpada. Kategorycznie. Przecież ją tam zjedzą z kośćmi! Widziałeś sam, co tam się dzieje, co to miejsce robi z dzieciakami. Nie pozwolę, by stała się kurwą, ćpunką albo by zwariowała do reszty. To nie jest miejsce dla niej.
    - Oj, Aniołku, Aniołku... - pokręcił głową Salvis, przybierając minę dobrego tatusia. Nie lubiłem tego, podobnie jak przezwiska, wymyślonego przez kogoś nie wiadomo kiedy. - Po co ty się nią w ogóle zajmujesz?
    - Może należę do takiego wymierającego gatunku, który jeszcze komuś pomaga...
    - OK. - Salvis uśmiechnął się lekko, jakby z rozbawieniem. - Ale co ty z nią poczniesz? Przemycisz ją do bazy i będziesz trzymał w szafce albo pod łóżkiem? Czy zaprowadzisz do wsi i powiesz: "Dobrzy ludzie, zaopiekujcie się nią, to sierota, mówić nie umie, ale do roboty się nada"? Może niech lepiej zostanie tam, gdzie jest...
    - Coś wymyślę. - Wstałem z krzesła, które nagle stało się bardzo niewygodne. Sądziłem, że usłyszę odpowiedzi na te pytania, a tymczasem zadano mi je po raz kolejny.
    - O! - lekarz pstryknął palcami, gdy położyłem rękę na czytniku linii papilarnych - Poczekaj, Andrew. Coś mi się przypomniało...
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 14-02-2001
Copyright (c) 2000 Michał Studniarek