Michał Studniarek

Trzecie koło

...poprzednia część opowiadania...

*

    - Szukasz mnie, Andy?
    Nie zauważyłem jej. Schowała się za automatem z gazetami.
    - Znowu wzięłaś - raczej stwierdziłem, niż zapytałem.
    - No wiesz, od czasu do czasu trzeba się odświeżyć - zachichotała.
    - Odświeżyć? Już zapomniałaś, co przeżyłaś u mnie? Krew! Krew! Oskalpowali mnie! Już więcej nie będę!
    - Och, daj spokój. Wtedy przegięłam, sama wiem. Nie powtórzę tego błędu po raz drugi. To jest piękne! - rozłożyła ręce i zakręciła się wokół własnej osi. - Chcesz jedną? - sięgnęła do zapięcia zegarka.
    - Czy sądzisz, że twoja głowa to cholerny ekspres do kawy... że gdy wysiądzie ci mózg, to otworzysz sobie czaszkę i wymienisz go niczym pieprzony filtr? Tego się nie da zrobić! Poza tym, nie byłaś w klinice od tygodnia, Salvis dzwonił do mnie.
    - Do cholery, czego się mnie czepiasz, świrze jeden?! - wybuchnęła nagle. - Pomyliłam cię kiedyś z kim innym, a tyś się od razu nabrał! Wiesz, dlaczego wzięłam cię za anioła? Bo pięć minut wcześniej rozmawiałam z Panem Bogiem! To był najlepszy haj, jaki udało mi się przeżyć! Musiałeś mi go przerwać?!
    Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Kłopoty powstrzymały ją tylko na krótko. Musiała z tym skończyć sama, a raczej nie zamierzała.
    - Jenny, przecież ty się zabijesz - powiedziałem bezradnie.
    - Odpierdol się! - wrzasnęła na całą ulicę. Chemikalia sprawiły, że od euforii przeszła do wariackiej agresji. - Jesteś moim ojcem czy co?! Jeżeli będę chciała coś zażyć, to i tak to zrobię! Nie powstrzymasz mnie, choćbyś rzeczywiście nosił skrzydła pod kurtką i miecz ognisty w futerale na gitarę! Masz mnie za głupią? Myślisz, że nie widziałam, jak gadałeś z bramkarzem, jak wyleciał Sid? Wiedziałam o tym. On się TYLKO przeniósł. - Rzuciła szyderczo. - I powiedział, że cię dorwie. Zniszczyłeś mu kurtkę.
    Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, wściekle kopiąc leżące na chodniku puszki. Patrzyłem za nią ze smutkiem. Znowu wszystko wymykało mi się z rąk. Wolałem nie robić nic; mogłem tylko pogorszyć sytuację. Miałem nadzieję, że sama wszystko zrozumie, gdy minie działanie pastylki. Może kiedy oprzytomnieje...
    Powlókłbym się w swoją stronę, ale nagły pisk strachu sprawił, że jak szalony rzuciłem się za róg.
    Historia lubi się powtarzać.
    - Jesteś mi krewna dwadzieścia pięć kredytów za działkę i osiemset za kurtkę - warczał Sid, przedramieniem przyciskając Jenny do muru. - Mam nadzieję, że je masz, bo inaczej będzie z tobą naprawdę cienko...
    Coś złapało mnie za ramiona. Ujrzałem tylko wielkie łapska. Reszta nawet mnie nie obchodziła.
    - A, tu jesteś, pokurwiejcu. - Usłyszałem z dali. Właśnie wywijałem się jednej łapie. Okryta mundurem ręka trzasnęła, ktoś zawył. Coś zagrzechotało; to pewnie czarny hełm, który strąciłem z czyjejś głowy. Uchyliłem się przed lecącą kolbą, ale nie uniknąłem ciosu wojskowego buta. Kolano bolało, następne uderzenie kolby przyjąłem na przedramię, a potem mocno pchnąłem. Mundur zniknął pod stertą śmieci. Porwałem karabin i zamachnąłem się na odlew, trafiając tego najważniejszego, który kierował egzekucją. Rzucił Kalię na najbliższe drzewo, a sam skoczył na mnie. Miał pecha, bo trafiłem go w rękę i tors; zgiął się pół. Uderzyłem karabinem o ziemię. Ta salwa nigdy nie padnie.
    - Jezu, to jakiś pojeb! - krzyknął z przerażeniem jeden z tamtych, upuszczając swoją teleskopową pałkę. - Spierdalamy!
    Zobaczyłem, jak drugi z żołnierzy pomaga Sidowi wstać i obaj znikają w lesie. Sid? Co on robi w lesie na Van Tagahor? Neonowy las z latarniami?
    Spojrzałem na Kalię. Miała krótko obcięte, czerwone włosy. Leżała pod jedną latarni. Nie oddychała... z jej głowy sączył się strumyczek krwi. Dostrzegłem na słupie skrzyneczkę alarmową. Wcisnąłem guzik pięścią, o mało nie rozbijając całego aparatu.
    - Zgłoszenie przyjęte - oznajmił miły damski głos. - Proszę czekać na przyjazd patrolu. Będzie na miejscu za pięć minut.
    Szlag by to trafił... pięć minut mogło zadecydować o jej życiu! W głowie odbijały mi się echem instrukcje o postępowaniu w przypadku utraty przytomności. Jak na złość, nie miałem przy sobie ani jednego niezbędnego w takich sytuacjach specyfiku. Wsunąłem jej kurtkę pod głowę. Rozejrzałem się za jakimś przechodniem, ale jedynym śladem ludzkiej obecności była neonowa reklama taniego software'u, zawieszona na wysokości drugiego piętra.
    - Wytrzymaj - szeptałem rozpaczliwie. - Błagam cię, wytrzymaj. Boże, nie rób mi tego... nie drugi raz!
    Karetka zjawiła się cicho, niemal bezszmerowo. Koło mnie zatupały kroki, ciało Jenny przesłonił jakiś wielki cień.
    - Co tu się działo? - zapytał lekarz, potężny facet o zaczesanych do tyłu blond włosach. światła pojazdu i neonu barwiły jego twarz w połowie na niebiesko, w połowie na różowo. Szybko rozejrzał się naokoło, po czym skupił się na dziewczynie. Analizator zamigotał światełkami, rozbłysnął serią komunikatów.
    - Pobicie, poważne uszkodzenie czaszki i przedawkowanie. Co zażyła? - rzucił krótko.
    Ze schowka na bransolecie jej zegarka wysypałem na dłoń trzy małe pastylki z krzyżykiem. Wielka łapa zacisnęła się na nich i uniosła do górnej kieszeni kitla. Szczęki doktora mełły jakieś przekleństwo. Odpiął od pasa automatyczną strzykawkę napełnioną niebieskim płynem. Wprawnym ruchem odsłonił jej ramię i wpakował dwie dawki dożylnie. Podniósł powiekę i zaświecił latarką. Oczy nieruchomo wpatrywały się w niebo.
    - Nosze! - wykrzyknął gdzieś w przestrzeń. - Co tu się stało?
    - Napad. Trzech kolesi, chyba byli napruci...
    Lekarz rzucił okiem na zaułek. Dostrzegł porzuconą teleskopową pałkę i pokiwał głową.
    - Ona wzięła Kik. Wyjątkowo paskudne bydlę. Od dawna go zażywała?
    - Nie wiem. - Byłem zakłopotany; uświadomiłem sobie, że tak naprawdę wiem o niej bardzo mało. - Niedawno miała dosyć długą przerwę...
    - No to wszystko jasne - Mruknął doktor, pomagając sanitariuszom ułożyć dziewczynę na noszach. - Taki właśnie jest Kik. Nagłe odstawienie narkotyku jest równie zabójcze jak przedawkowanie. Niewielka szansa na wyleczenie istnieje dopiero na dobrze wyposażonej odwykówce. Nie sądzę, żeby ją było na to stać.
    Postąpiłem do przodu, aby usiąść w karetce za noszami.
    - Pan tu zostaje. - Lekarz zatrzymał mnie jednym ruchem potężnego ramienia. - Proszę zadzwonić za jakiś czas. Zrobimy, co się tylko da - dodał cieplejszym tonem. Poczułem w dłoni kanciasty kształt wizytówki. - Musimy też zameldować policji, a pan jest jedynym świadkiem...
    Ambulans cicho wzniósł się do góry i zniknął między budynkami. Zapadła cisza; tylko neon bzykał z mechanicznym uporem.
    Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Zanim dostarczą ją na miejsce i wykonają najważniejsze badania, upłynie na pewno co najmniej godzina. Nawet nie wiedziałem, do jakiego szpitala ją zawieźli... Obejrzałem wizytówkę. Typowa magnetyka automatycznie wybierająca numer, umożliwiała jedną pięciominutową rozmowę. Zapewne był to numer aparatu w pojeździe, a nie w szpitalu.
    Zorientowałem się, że stoję u drzwi "Zielonego Baru". Znałem ten lokal; byłem tu parę razy, kiedyś zaproszono nas także na koncert. Upewniłem się, czy mam przy sobie wystarczająco dużo gotówki i pozwoliłem, by wchłonęło mnie zamglone wnętrze. Udało mi się znaleźć miejsce przy barze, a nawet zamówić płyn, który nie miał w sobie żadnych paskudnych dodatków.
    Siedziałem tak próbując zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło. Chciałem pozostawić to za sobą. Liczy się jedynie TU i TERAZ. Ludzie, którzy są wokół mnie. Muzyka, która dolatuje z głośników. Zmieszane głosy, wyrażające setki nastrojów. Dym z papierosów, fajek i skrętów zawierających miliony odmian trawki. W moich uszach wciąż rozbrzmiewało jej wołanie.
    Przed oczami stanął mi obrazek na plastiku, który pokazała mi kiedyś Kalia. Pastelowy, holograficzny anioł stróż powstrzymywał od upadku w holograficzną przepaść pastelowego, holograficznego dzieciaka. Patrząc na bezcielesne, półprzezroczyste widmo, jakim uczynił mnie kombinezon maskujący myślała pewnie, że jestem takim właśnie aniołem.
    Nagłe odstawienie narkotyku jest równie zabójcze jak przedawkowanie...
    Anioł wcale nie zatrzymał dzieciaka na skraju przepaści. Jeszcze go popchnął. Nieświadomie... ale fakt pozostaje faktem.
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 14-02-2001
Copyright (c) 2000 Michał Studniarek