Michał Studniarek

Legenda o ukrytym skarbie

...poprzednia część opowiadania...

    Dla Erica Kane'a ten dzień nie był najlepszy. Najpierw próbował rozegrać z kilkoma osobami partyjkę pokera. Gdy udało się wreszcie wytłumaczyć różnicę między fulem a karetą, przystąpiono do gry. Wtedy okazało się, że z powodu telepatii o żadnym pokerze nie może być mowy, dopóki gracze nie będą siedzieć przynajmniej dwadzieścia metrów od siebie, a informacje i karty będzie roznosił specjalny goniec. Jakoś nikt nie chciał się podjąć tego zadania. Potem umówił się z dziewczyną o imieniu Hexe na obiad w zamian za pomoc przy wydobywaniu gliny do lepienia garnków. Kiedy on w pocie czoła wyrywał z gleby żółtawe bryły, ona skręcała sznury z włókien tutejszych roślin. Co jakiś czas podziwiał ruch jej bioder i piersi, za co otrzymał w końcu solidnego mentalnego klapsa. Nawet próba rozmowy na modny ostatnio temat "co może być w ładowniach i co by ci się najbardziej przydało?" nie przyniosła rezultatu. Jedyne, co zyskał, to kilka kawałków mięsa i chłodne pożegnanie. Wracał do obozu, przeklinając wszystkie kobiety świata i wspominając czasy, gdy w nielegalnych kasynach jednym kiwnięciem zdobywał dziewczyny sto razy piękniejsze od niej. Gdy zjadł pieczyste, zaczął zastanawiać się nad fuchą, która zapewniłaby mu kolację. Jego uwagę przyciągnęło kilka osób, obkładających wiązkami dużych, strzępiastych liści bambusowy szkielet niewielkiej chatki. Podszedł bliżej i krytycznym okiem przyjrzał się budowli.
    - Niezła chata. - rzucił - Też bym taką chciał.
    "To chodź i pomóż", odebrał. Po sposobie myślenia poznał, że to Obuchowitz. Naiwniak. Sądził, że wszyscy będą tak jak on budować lepszą przyszłość z uśmiechem na ustach i za symboliczną opłatę pomagać wszystkim dookoła.
    "Czy dla ciebie pomoc przy budowie to symboliczna opłata? Nie znudziło ci się jeszcze spanie pod plastikową płachtą?"
    O'Callan. Drugi nawiedzony. Chyba studiował coś razem z Obuchem. Para harcerzyków.
    "Harcerzyków? A co ty masz do zaoferowania, cwaniaczku?", pytanie zadudniło pod czaszką. "Karciane sztuczki? Tu nie przydadzą się do niczego. Strzelanie? Dziękuję, nie wiem, czy nie jestem lepszy od ciebie."
    "Jesteś tego pewny, O'Callan?", warknął Kane, wysyłając obraz dwóch mężczyzn stojących naprzeciw siebie z pistoletami na placyku przed szpitalem. "Chcesz spróbować?
    "Słuchaj, Kane", wtrącił się Coreder. Eric zwrócił się w tamtą stronę, ignorując przekleństwa O'Callana. "Pomagasz - zostajesz. Nie pomagasz - zjeżdżasz. Jasne?"
    Kane chciał powiedzieć coś w stylu "A co, nie podoba się?", ale przypomniał sobie tytanowe "pazury Tsur" Zirbiego. Zmysł praktyczny radził nie odrzucać oferty. Wiedział, że wkrótce zrobi się znów głodny. Rozejrzał się dookoła i nie znalazł nikogo, komu mógłby właśnie teraz zaoferować swoją pomoc. Sięgnął po leżącą stertę liści i zaczął wiązać je w snopek.
    - Przepraszam, jeśli uważacie, że na was naskoczyłem. Po prostu wydaje mi się, że zachowujecie się jak pionierzy z reklam holo. "Budujemy przyszłość całej ludzkości! Nie stój z boku, pomóż nam! Już dziś zgłoś się do jednego z biur rekrutacyjnych, zdaj testy i przyłącz się do nas!" Widzicie, sami się śmiejecie.
    - A za lepszą metodę uważasz kradzież, jak ten osiłek Barbarzyńca i jego "maskotka"? Albo olewanie wszystkiego jak Natchniony i czekanie na cud? A może jak Anarchiści liczysz na to, że inni będą mili, sympatyczni i o ciebie zadbają? Sam widzisz, że to śmieszne.
    - Bez przesady... no, jakoś każdy znalazł sobie jakąś profesję i zarabia. Powoli, lepiej lub gorzej, sam lub z pomocnikiem. A wy zasuwacie jak jacyś... fanatycy, nawiedzeńcy mający do spełnienia dziejową misję. Kończycie jedno i zaraz zaczynacie coś innego, niemal bez spania i jedzenia. Chcecie własnymi rękami zbudować całe miasto z kanalizacją i elektrownią, czy jak?
    Złość, irytacja i niechęć błysnęły jasnym płomieniem.
    - Żarcie, to raz. Dach nad głową, to dwa. A jeśli wyjdzie mi przy tym miasto z solidnym, zamykanym sraczem, to tym lepiej. - Coreder wyszczerzył się ironicznie i sięgnął po następny snopek.
    "Według ciebie to źle, że pomagam komuś przy budowie domu? Powiem ci coś, Kane: wolę to niż łażenie w kółko i patrzenie, co by tu jeszcze wysępić!"
    - Podejrzewasz mnie o kradzież, O'Callan? Wszystko, co mam, zdobyłem uczciwą robotą!
    "Spokojnie, Brian, szkoda zdrowia. Eric, nie przyszło ci do głowy, że może chcę ułożyć sobie życie jak mogę w tych warunkach najlepiej? Sam domu nie postawię: chcesz pomóc, będę wdzięczny. Mogę cię w zamian nauczyć budowania szałasów czy celnego strzelania z łuku, ale jeśli ci się tu nie podoba, to czemu jeszcze się męczysz?"
    - Daj mu spokój, Idril. - Wtrącił O'Callan - Zajrzyj w jego myśli: on jest ponad to. Boi się pobrudzić sobie rączki. Ale ładny domek i pełną spiżarnię chciałoby się mieć, co?
    - Poczekaj, aż Jokana otworzy wrak, na pewno znajdę coś odpowiedniego dla siebie!
    - Na przykład?
    - Hmm... mam! Bar. Taki, jak te na plażach Asmodel, nie wiem, czy tam kiedyś byliście. Duży bar z drewnianymi ławami i stołami. Dwadzieścia gatunków trunków, zakąski, muzyka, może striptease, jeśli któraś z pań się zgodzi.
    - Jestem pod wrażeniem, Kane. Bar "Pod wrakiem"; specjalność zakładu - woda ze strumyka, dla smakoszy z oceanu. Muzyka gwizdana, a striptease jak ktoś złapie i oskubie do goła tutejszego ptaka... No, chyba że ty sam będziesz występował w roli gwiazdy wieczoru...
    - Jestem ponad twoje głupie uwagi, Coreder!
    - To uważaj, żebyś stamtąd na pysk nie zleciał. Zresztą, może wtedy byś się trochę opamiętał. Kibicuję chłopakom przy otwieraniu, ale nie wiadomo, ile czasu jeszcze im to zajmie. Do tego czasu będziesz musiał się żywić czymś bardziej treściwym niż marzenie o pracy barmana, czyż nie? Zacznij od strugania kieliszków do martini, może ktoś to kupi.
    - Ha! Więc jednak wierzysz, że to się powiedzie!
    - Jeśli coś próbuje się zepsuć odpowiednio długo, to w końcu się uda. W końcu te ładownie otworzą. Tylko mam poważne wątpliwości, czy jej zawartość okaże się choćby w połowie tak doskonała jak sobie wyobrażamy.
    Obuchowitz pokiwał głową.
    - Właśnie. To, co znaleźliśmy w kapsule, nie nastraja optymistycznie.
    - No cóż, - Kane wzruszył ramionami - przekonamy się na miejscu.
    Coreder mruknął coś pod nosem. Podobnie jak i pozostałym, Ericowi roiło się wygodne i bezproblemowe życie. Wydawało się, ze większość z nich pogodziła się już z myślą, iż będzie musiała budować wszystko od podstaw. Tymczasem Jokana wyskoczył nagle ze swoim cudownym planem i wystarczyło, aby Kaktus go zatwierdził, a już wszyscy zaczynali z napięciem oczekiwać na rezultaty. Większość prac nie została porzucona chyba tylko dlatego, że ich wykonawcy umarliby z nudów w oczekiwaniu na Ten Moment. Im więcej czasu mijało, tym większe stawały się ludzkie apetyty. Owszem, on również chętnie wyciągnąłby się na łóżku z najpodlejszym choćby piankowym materacem. Jednak to, co do tej pory widział, nie rokowało nadziei nawet na dobry katafalk. Chciał uniknąć rozczarowania, które w tych warunkach trudno byłoby mu znieść.
    Nagle wychwycił myśli Obuchowitza. Idril obawiał się, do czego może doprowadzić rozczarowanie kilkuset osób. Przypomniał sobie wędrującego gdzieś po stepie Russo i jego kompanię; dreszcz go przechodził na myśl, że ta banda, nazywająca się "Legionem" mogłaby akurat wtedy wrócić do Grodu. Russo, zajmujący się niegdyś robieniem analiz dla jakiejś organizacji przestępczej, na pewno nie przepuściłby takiej okazji do przejęcia władzy. Już raz starał się robić pod nieobecność Kaktusa porządki w obozie. Brodacz zrobił z niego wówczas idiotę, wykazując, że szybko zostałby na planecie sam. Wówczas Russo zebrał kilku chętnych i wyruszył na poszukiwanie odpowiedniego miejsca pod miasto. Ponieważ długo nie wracali, Kaktus sam wybrał miejsce na Gród. Nie wiadomo, czy wobec pustych ładowni brodacz miałby za sobą takie same poparcie, jak kilka dni temu.
    "Dam wam pewną radę, panowie", wtrącił Kane, mocując fragment ściany do szkieletu domu. "Zachowajcie swe poglądy dla siebie i lepiej nie próbujcie przekonywać innych, bo was zlinczują. Jest was niewielu."
    "Jeszcze parę innych osób", odparł Obuchowitz. "Ale masz rację. Jeśli o mnie chodzi, to nie mam siły ani cierpliwości, by kogokolwiek przekonywać."
    - I bardzo słusznie.
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 13-02-2001
Copyright (c) 2000 Michał Studniarek